Paryż wprowadził darmową komunikację miejską na kilka dni. Powód: zbyt duże zanieczyszczenie powietrza w mieście, przez które władze miasta ogłosiły najwyższy stan alarmowy. Warszawa też ma problem ze smogiem, więc czemu miasto nie mogłoby skopiować paryskiego pomysłu?
Metro, tramwaje, autobusy – wszystko przez kilka dni będzie kompletnie za darmo w stolicy Francji. Władze miasta zdecydowały się na to, by zachęcić kierowców do zostawienia samochodów w domach. To wręcz rozpaczliwy apel Paryża – zanieczyszczenie powietrza doszło tam na początku marca do poziomu, przy którym trzeba było ogłosić najwyższy stan alarmowy.
Oprócz darmowej komunikacji, w francuskich mediach pojawiły się ostrzeżenia lekarzy przed zgubnymi skutkami wdychania zatrutego powietrza. Może ono powodować astmę czy alergie u osób zdrowych, zaś osobom z chorymi drogami oddechowymi, starszym i dzieciom do 6 lat zalecono wręcz pozostanie w domach. Władze podkreśliły też, by raczej nie uskuteczniać w najbliższych dniach spacerów i aktywności fizycznej na powietrzu.
Warszawa zatruta jak Paryż?
Warszawa boryka się z podobnym problemem, co Paryż. W lutym Greenpeace podawał, że w stolicy Polski stężenie pyłu PM 2,5, czyli o średnicy nie większej niż 2,5 mikrometra, wyniosło ponad 100 mikrogramów/m3 powietrza. Dopuszczalna norma dla średniej rocznej to 27 mikrogramów/m3. Tak wysoki poziom, co w lutym w Warszawie, rzadko notowany jest w Europie. Według Światowej Organizacji Zdrowia PM 2,5 jest najbardziej szkodliwym dla człowieka rodzajem zanieczyszczenia.
Dlatego też wiele osób udostępnia w sieci informację o Paryżu, przy okazji zastanawiając się: skoro Warszawa też ma problem ze smogiem, to czemu u nas nie wprowadzi się darmowej komunikacji miejskiej? "Jak nie na stałe, to chociaż na kilka dni w roku" – czytamy w internecie racjonalny tylko z punktu widzenia pasażerów argument.
Ratusz mówi darmowej komunikacji: nie
Prawda jest jednak taka, że miasto nie tylko nie może sobie pozwolić na darmową komunikację, ale wręcz nie powinno iść tropem Paryża. Gdyby władze stolicy podjęły taką decyzję, świadczyłoby to głównie o ich populizmie i nieznajomości sytuacji własnego miasta. Na szczęście jest inaczej.
Rzeczniczka stołecznego ratusza Agnieszka Kłąb przyznaje, że problem ze smogiem jest, ale nie tak duży jak w innych miastach. – W Warszawie źródłem zanieczyszczeń i pyłów są głównie samochody. Ale stan powietrza nie jest aż tak dramatyczny, jak się przedstawia. Są miasta w Polsce, jak na przykład Kraków, który leży w niecce, gdzie wszystkie zanieczyszczenia się zbierają. My mamy to szczęście, że u nas smog jest chociaż trochę rozwiewany – wyjaśnia Kłąb.
Przypomniała przy tym, że Wojewódzki Inspektorat Sanitarny publikuje dane dotyczące zanieczyszczenia powietrza i póki co, nie mamy takich powodów do niepokoju jak Kraków czy Paryż. I faktycznie: choć Greenpeace w lutym alarmował o stężeniu pyłu PM 2,5, to dane roczne, opublikowane w styczniu 2014, nie są najgorsze.
Zanieczyszczenie ze spalin nie takie duże
W znakomitej większości miasta stężenie PM 2,5 nie przekroczyło poziomu 20 mikragramów/m3. Jedynie w okolicach Ursusa przebity został dopuszczalny poziom. Co więcej, według Inspektoratu ponad 30 proc. pyłów (zarówno PM 2,5, jak i PM 10) przychodzi nad Warszawę po prostu razem z zanieczyszczonym powietrzem. Niecała 1/3 obecności pyłów to samochody – i nawet nie chodzi o spaliny, a kurz, który unosi się przez przejeżdżające auta. Razem z nim do powietrza trafiają drobinki startych klocków hamulcowych czy ścieranych opon.
Zdecydowanie gorzej jest, jeśli chodzi o zanieczyszczenie tzw. benzoalfapirenem, rakotwórczą substancją, której dopuszczalny poziom to 1 mikrogram/m3. Niestety, w zasadzie w każdej dzielnicy Warszawy, w ujęciu rocznym, przekroczony został ten poziom. Nie ma w zasadzie w Warszawie miejsca, w którym stężenie beznoalfapirenu byłoby bezpieczne dla zdrowia.
Ale na to komunikacja miejska i zmniejszanie liczby samochodów nie pomogą. Substancja ta trafia bowiem do powietrza zazwyczaj w wyniku spalania śmieci, szczególnie plastikowych lub np. ogrzewania domu słabej jakości węglem. Stężenie beznoalfapirenu zwiększa się też często w rejonach ogródków działkowych – gdzie właściciele działek spalają nie tylko liście, ale i rozmaite odpady.
Na darmochę i tak nie ma pieniędzy
Stąd też smog byłby bardzo słabym argumentem w walce o darmową komunikację. Tym bardziej, że jednym z głównych powodów, dla których musimy płacić za bilety, są po prostu pieniądze. Obecnie bowiem miasto finansuje 2/3 kosztów każdego przejazdu – cena biletu pokrywa jedynie 1/3 kosztów. Tak naprawdę więc każda nasza podróż transportem publicznym w Warszawie jest w 66 proc. finansowana przez miasto. Nawet kilka dni darmochy mogłoby mocno nadszarpnąć i tak kulejący już budżet. Dodajmy, że kulejący nie przez niegospodarność władz, a głównie przez fakt, że wielu pracujących w Warszawie nie rozlicza tutaj podatków.
Agnieszka Kłąb wskazuje jednak, że nie chodzi tylko o sumy kosztów, ale też o sposób ich dzielenia między obywateli. – Uważamy, że darmowa komunikacja byłaby obecnie nie fair w stosunku do mieszkańców. Koszty komunikacji i tak musiałyby być pokryte, nie ma przecież darmowych obiadów. Kto więc pokryłby koszty takiego transportu? Miasto. A skąd miasto bierze pieniądze? Z podatków mieszkańców. Dlatego bardziej fair jest, kiedy za komunikację płacą ci, którzy z niej naprawdę korzystają, a nie składamy się na nią wszyscy – wyjaśnia rzeczniczka warszawskiego ratusza.
Obyśmy nigdy nie musieli być jak Paryż
Jednocześnie moja rozmówczyni przypomina, że w stolicy komunikacja miejska jest darmowa co roku w Dzień bez Samochodu. – Chcemy tym zwrócić uwagę, że coraz lepiej jeździ się do pracy czy do szkoły. W ten dzień ktoś, kto na co dzień korzysta z auta, ma szansę zobaczyć, że komunikacja się zmieniła i być może część tych osób stwierdzi, że chętnie będzie nią jeździć – mówi nam Agnieszka Kłąb. – Robimy wszystko, by komunikacja była jak najbardziej konkurencyjna. Chcemy, by była wygodna i ekologiczna. Stąd inwestycje w nowe autobusy, tramwaje, nowy odcinek linii metra, buspasy, dzięki który autobusy jeżdżą dużo szybciej, niż gdy tkwiły w korkach. Do tego ogłosiliśmy przetarg na 10 autobusów elektrycznych, a to tylko początek – podkreśla Agnieszka Kłąb.
Dlatego też wszelkie sugestie i apele, by Warszawa poszła w ślady Paryża i ze smogiem walczyła darmową komunikacją, należy niestety wyrzucić do śmietnika. Przede wszystkim przez względy finansowe, ale nie tylko. Chwalący paryskie władze zapominają bowiem, że darmowy transport wprowadzono tam nie ot tak, dla przyjemności, ale z konieczności. My cieszmy się, że w stolicy powietrze jeszcze nie jest aż tak zanieczyszczone.