Warunki konkursów na urzędnicze stanowiska są ustalane pod konkretne osoby, a dokumenty weryfikowane nierzetelnie - tak zatrudniani są pracownicy administracji publicznej. Problem widać na każdym szczeblu. Nie pomagają ani kolejne kontrole NIK, ani dziennikarskie publikacje.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych szuka osoby, która za kwotę od 4 870 zł do 5 240 zł miesięcznie i dodatek za staż pracy, na etat poprowadzi portal poland.gov.pl. Wymagania? Roczne doświadczenie w PR lub prowadzeniu portalu internetowego, znajomość cms, umiejętność montażu materiałów wideo, znajomość języka angielskiego na poziomie C1.
W ministerstwie i województwie
Do konkursu stanęła nasza czytelniczka - redaktorka z kilkuletnim doświadczeniem w mediach drukowanych i elektronicznych, spełniająca wszystkie postawione warunki bazowe i dodatkowe. Wkrótce po tym, jak wysłała do MSZ plik dokumentów, dostała e-mail, w którym poinformowano ją, że aplikacja została odrzucona. Urzędniczka odpowiedzialna za rekrutację w wyjaśnieniu podała jednak stanowisko inne niż to, na które aplikowała nasza czytelniczka. Co więcej, termin nadsyłania zgłoszeń w chwili, gdy dostała ona odmowę, jeszcze nie minął.
Jak twierdzi w liście do redakcji naTemat, nasza czytelniczka ma w MSZ znajomych, którzy poinformowali ją, że pracę przy portalu dostanie "kobieta w wieku 24 lat, której jedynym doświadczeniem zawodowym jest praca w MSZ podczas polskiej prezydencji w UE". Tą wiedzą podzieliła się z odpowiedzialną za rekrutację urzędniczką. Po krótkiej wymianie e-maili okazało się nagle, że aplikacja naszej czytelniczki nie trafiła tam gdzie powinna z powodu złego numeru na kopercie. Urzędniczka zaprosiła ją do dalszego postępowania konkursowego. Rekrutacja trwa.
Odpowiedź Ministerstwa Spraw Zagranicznych
W związku z artykułem red. Anny Wittenberg pt. Konkursy to fikcja? Jak praca w administracji, to tylko dla samych swoich (Natemat.pl 10.04.2012 r.) informuję, że przedstawiony w nim opis rekrutacji prowadzonej przez MSZ jest całkowicie nieprawdziwy i nie został sprawdzony przez dziennikarkę. Na podstawie artykułu 31 oraz 32 prawa prasowego (Dz. U. z 1984 r., Nr 5, poz.24 z późn. zm.) proszę o dokonane sprostowania treści zamieszczonej w artykule w następującym brzmieniu:
Nie jest prawdą, że w toku rekrutacji prowadzonej na stanowisko redaktora serwisu poland.gov.pl w Biurze Rzecznika Prasowego MSZ aplikacja kandydatki opisanej w artykule pt. Konkursy to fikcja? Jak praca w administracji, to tylko dla samych swoich (Natemat.pl, 10.04.2012 r.) została niesłusznie odrzucona, a potem - pod wpływem rzekomych nacisków kandydatki - MSZ zmieniło decyzję.
Zawarte w Państwa artykule zdanie: „Po krótkiej wymianie e-maili okazało się nagle, że aplikacja naszej czytelniczki nie trafiła tam gdzie powinna z powodu złego numeru na kopercie” jest całkowicie nieprawdziwe. Informuję, że opisana przez Państwa osoba w swoim zgłoszeniu przesłanym MSZ w ogóle nie napisała, na jakie stanowisko aplikuje, ani do jakiej komórki organizacyjnej MSZ. Wskazała jedynie w swojej aplikacji, że chodzi o stanowisko głównego specjalisty.
W tym czasie w MSZ toczyły się równolegle dwie takie rekrutacje. Dlatego przesłana przez kandydatkę aplikacja została uwzględniona zarówno w naborze na stanowisko w Departamencie Informacji Europejskiej (DIE), jak i w Biurze Rzecznika Prasowego. W wyniku weryfikacji dokumentów kandydatów na stanowisko w DIE, MSZ odrzuciło ofertę zainteresowanej, gdyż nie spełniła ona wymagań niezbędnych zawartych w ogłoszeniu (stąd mail, który otrzymała z MSZ).
Jej aplikacja została jednak uwzględniona w naborze na stanowisko redaktora portalu Poland.gov.pl, gdyż w tym postępowaniu spełniała kryteria niezbędne i mogła wziąć udział w kolejnym etapie rekrutacji. Ze sprawdzianu przeprowadzonego w dniu 29 marca br. opisywana osoba uzyskała 32,5 z 70 możliwych do zdobycia punktów. Spośród 12 kandydatów, którzy wzięli udział w tym etapie, zajęła 10 miejsce. Tym samym nie przeszła do ostatniego etapu rekrutacji, czyli rozmowy kwalifikacyjnej, do której dopuszczono czterech najlepszych kandydatów.
Informujemy jednocześnie, że wśród niemal 90 osób biorących udział w rekrutacji do serwisu poland.gov.pl nie było żadnego pracownika Departamentu Koordynacji Prezydencji MSZ, w związku z tym informacje kandydatki, opublikowane przez Natemat.pl także nie są prawdziwe.
MSZ wyraża również zaniepokojenie faktem, że dziennikarka Natemat.pl nie dochowała zasad szczególnej staranności oraz rzetelności dziennikarskiej i nie skontaktowała się z resortem w celu weryfikacji informacji Państwa czytelniczki.
Marcin Bosacki
Rzecznik Prasowy
Ministerstwo Spraw Zagranicznych
Nasza Czytelniczka swoje informacje jednak potwierdza.
Podobny przykład opisała w liście do redakcji inna osoba, starająca się o stanowisko w wojewódzkiej instytucji kultury. Przeszła pomyślnie dwa etapy konkursowego postępowania, osiągając wyniki najwyższe ze wszystkich kandydatów. W ostatnim etapie w konkursie znalazła się osoba, której nie było w czasie poprzednich. Odpowiedziała na specjalistyczne pytania i dostała etat na stanowisku.
Rekrutacja na stanowiska w administracji publicznej budzi kontrowersje nie od dziś. Najwyższa Izba Kontroli już w 2008 roku uznała, że co czwarty konkurs, który organizował warszawski Urząd Miasta był przeprowadzony niezgodnie z przepisami. Rzecznik prezydenta musiał na przykład doskonale znać francuski i mieć dyplom nauk politycznych, a osoba odpowiedzialna za koordynowanie kontaktów prezydenta musiała mieć wykształcenie prawnicze, dwa lata stażu pracy oraz pół roku doświadczenia w administracji. Pierwsze wymagania spełniał co do joty Tomasz Andryszczyk, który asystował Hannie Gronkiewicz-Waltz w kampanii, na drugie stanowisko idealnie nadawał się wicedyrektor gabinetu prezydent Jarosław Jóźwiak. O sprawie pisało "Życie Warszawy".
Nie lepiej było podczas kolejnych kontroli NIK. Prowadzone w 2010 roku wykazały np. że w Starostwie Powiatowym w Ostródzie w Wydziale Oświaty, Kultury i Sportu zatrudniono osobę bez doświadczenia zawodowego w tym zakresie. W postępowaniu odpadł kandydat, który spełniał te wymogi. Wicestarosta Ostródy tłumaczył kontrolerom NIK, że nowo zatrudniona urzędniczka dostała pracę, bo "wykazywała aktywność na innych polach".
W naborze na jedno z kierowniczych stanowisk urzędniczych w Starostwie Powiatowym w Prudniku nie wyłoniono zwycięzcy, choć uczestniczyły w nim aż trzy osoby, które spełniały wymogi formalne. "W tym samym dniu powierzono pełnienie obowiązków na tym stanowisku osobie, która nie brała udziału w naborze, uzasadniając to faktem częstego stosowania takiego rozwiązania przez władze poprzedniej kadencji” - napisali w raporcie kontrolerzy NIK.
"Trzy czwarte samorządów źle przeprowadza nabory urzędników. Ustalenia Najwyższej Izby Kontroli wskazują, że większość robi to celowo – świadomie majstruje przy procedurach konkursowych i manipuluje wynikami – tak, by stanowiska dostawali sami swoi” - podsumowali sytuację kontrolerzy NIK.
Zdaniem profesora Jerzego Regulskiego, społecznego doradcy Prezydenta RP ds. samorządu, trudno byłoby skonstruować przepisy tak, by wykluczyć przypadki zatrudniania w urzędach znajomych. - Ludzka pomysłowość jest zawsze bardzo duża, pewnych spraw po prostu nie da się uregulować - uważa profesor.
Co zatem zrobić, by stanowiska w urzędach obsadzano fachowcami, a nie znajomymi? Zdaniem prof. Regulskiego najważniejsza jest jawność i publikowanie wyników postępowań. - Ponadto urzędników należy oceniać już po efektach pracy, a jeśli są one nieodpowiednie, społeczeństwo powinno mówić o tym głośno.
PS: Już po publikacji tego tekstu dostaliśmy mail od jednego z czytelników:
Znam dokładnie identyczny przypadek z przed dokładnie roku.
Urząd Marszałkowski, jedno z większych miast w Polsce. Konkurs na osobę odpowiedzialną za dofinansowania unijne. Aplikuje kilkaset osób, 90 kilka trafia na test wiedzy. Osoba z najlepszym wynikiem (tylko jedna z 90 kilka) dostaje prace. Wszyscy pełni nadziei. Na sali jednak jest osoba, która nieważne, jak napisze tekst i tak dostanie tę pracę. Płaca na początek 2000 na rękę, umowa o pracę na 6 miesięcy. Bez spiny przychodzi na test, zaznacza co chce w granicach rozsądku, i tak ma pewną robotę. Reszta walczy w poczuciu nadziei, że może jednak...niestety było z góry inaczej.
Kto dostał pracę? Młody człowiek, z innego miasta niż siedziba Urzędu Marszałkowskiego, po europeistyce na .... Politechnice! Jak to możliwe? Brat jednego z posłów obecnej i poprzedniej kadencji, posłów nie z pierwszej półki, ale dla osób interesujących się polityką i większości dziennikarzy doskonale znany!
Osoba, która dostała pracę to mój znajomy, który szukał jej bez skutku przez prawie 2 lata w między czasie rozwożąc pizze. Cieszyłem się jak w końcu ją znalazł, bo był w głębokiej depresji, ale piszę tę wiadomość, by zwrócić uwagę na patologie i rzeczywistość polskiej administracji. Opisana sytuacja jest w 100% autentyczna - pracownik ten dalej pracuje w tym miejscu, siedząc w godzinach pracy na FB.