Na większości polskich placów zabaw można spotkać Dziubaska, Kruszynkę, Słodziaczka i oczywiście Misia. Coraz częściej jednak we wspólnej piaskownicy bawią się oni z Grubasem, Mikrobem i Bachorem. Wbrew temu, co lansują kolorowe magazyny dla rodziców, nie każdy chce traktować swoje dziecko niczym maskotkę, pudla lub ozdobę swojego profilu na Facebooku, która doda nam pięć punktów do lansu. To "matki bez lukru", zdaniem których, pieszczenie zarezerwowane jest dla dorosłych.
Każdy ma jakąś "fazę". I dobrze, bo każdy jest inny i może zachwycać się światem na swój sposób. Antoni Bohdanowicz pisał w czwartek o kociarzach, którzy w nieprawdopodobny sposób żyją życiem swoich sierściuchów. "Oooo.... Królewicz rozłożył się na kanapie, czyż nie jest słodki" – piszą pod "entym" zdjęciem swojego kota. To samo zjawisko, tylko z dziesięciokrotnie większą siłą, dotyczy dzieci.
Czy "prawdziwa", a już na pewno "dobra" matka powinna dzień w dzień zasypywać swoje dziecko cukierkowym słownictwem, przebierać za postać z Hello Kity i mówić tylko i wyłącznie o jego "cudownych" zachowaniach? Może to robić, ale nie musi.
Taką właśnie niefrasobliwością wykazuje się wierząca "w życie po dziecku" autorka bloga "Boska Matka", która swojego małego Królewicza, Słodziaczka i Cukiereczka, nazywa "szkodnikiem", "Mikrobem" lub "Gnomem". Pomimo to, nie czuje się gorsza od "sweetaśnych" matek i bez kompleksów opisuje pierwsze miesiące życia swojego dziecka.
Czy takie zdystansowane podejście do macierzyństwa to "znak czasu", czy też efekt jakiejś współczesnej znieczulicy? O to zapytałem przedstawicielkę nieco starszego pokolenia matek. Zdaniem pani Anny, matki dwóch dorosłych córek, absolutnie tak nie jest. – Szczerze, mama, która nazywa swoje dziecko: wypłoszem, kluchą, wampirem, pijawką, wyjcem wcale nie musi być złą matką , wręcz przeciwnie - po prostu opisuje rzeczywistość, bo jest bardzo blisko swojej córki czy syna na co dzień – słyszę swojej rozmówczyni.
Słodko, że aż mdli
Lukrowaną matka nie czuję się 27-letnia Patrycja, mam 8-letniego Tobiasza. Jak mówi, mały człowiek to jednak "człowiek" i nie powinno się go traktować jak istotę niespełna rozumu. – Pieszczenie się powoduje, że dzieci nie wchodzą na wyższy poziom, tylko gdzieś tam zostają lub rozwijają się powoli. To dla mnie dziwne, że dorośli starają się być dziecinni i zachowują się jak rówieśnicy swoich dzieci. To dla mnie chore – słyszę od Patrycji.
Zdaniem mojej rozmówczyni, urodzenie dziecka nie jest szczególnym osiągnięciem i trzeba podchodzić do tego po prostu normalnie. A jej zdaniem oznacza to pewien dystans, którego niektórym matkom brakuje. – Owszem, to jest bardzo ważne w życiu kobiety, ale z jakiegoś powodu nikt nie daje za to medali – stwierdza moja rozmówczyni.
– Jestem absolutnie "matką bez lukru". Mówiłam wielokrotnie do mojego syna, że jest grubasem, który śmierdzi. Przepraszam, ale kupa śmierdzi, a nie pachnie fiołkami. Nie będę mu wmawiać, że to cudownie, że w pokoju zapanowała urokliwa aura – mówi Patrycja. Oczywiście moja rozmówczyni traktuje to wszystko jako żart i podobnie jak inne matki, stara się jak najczęściej mówić swojemu synowi, że go kocha. – Pieszczenie się z dzieckiem uważam jednak za komedię – dodaje. Jej zdaniem niektóre matki osaczają swoje dzieci i zaczynają tworzyć z nimi niezdrowy związek.
Psycholog wychowawczy Jarek Żyliński obserwuje, że coraz więcej matek odchodzi od słodkości, ale niekoniecznie w stronę ostrości, a raczej w stronę traktowania dziecka po partnersku. – Owszem wspierają dzieci i poświęcają im uwagę, ale bez tego oblepiania lukrem – mówi psycholog.
Macierzyństwo z żurnala
Zdaniem Patrycji, "sweet matki" są w dużej mierze efektem machiny mediowo-marketingowej, która nadaje macierzyństwu konkretną narrację. – W pewnym momencie było to widać wchodząc do sklepów z artykułami dziecięcymi, gdzie aż chciało się wymiotować od różowego koloru. Trudno było znaleźć jakieś inne ubranka, niż inspirowane Hello Kity. Był taki przesyt, że mądrzejsi rodzice powiedzieli w pewnym momencie dość. Nie jesteśmy kretynami, a dzieci nie są naszymi laleczkami. To są ludzie – mówi Patrycja, która przestała kupować magazyny dla rodziców.
Sweetaśna narracja narzucona przez otoczenie może doprowadzić do absurdów. O jednym z nich opowiada Witek, którego perypetie z matką swojego dziecka zakrawają o groteskę. – Uważam, że każdy rodzic ma tendencje do rozpływania się nad swoim dzieckiem - ja też. Natomiast nie można odnosić się do dziecka tylko tak, by w momencie zetknięcia z prawdziwym światem przeżyło kiedyś szok, że nie wszyscy ze wszystkiego, co robi się tylko cieszą – słyszę od swojego rozmówcy, który z powodu "nieodpowiedniego" zwracania się do dziecka, trafił przed oblicze sądu rodzinnego.
– W trakcie widzenia z córką, powiedziałem do niej w zabawie "mój nicponiu". Matka dziecka, która usłyszała nasza rozmowę, zawnioskowała o ograniczenie widzeń, bo jej zdaniem nie umiem właściwie odnosić się do własnego dziecka. Na szczęście sędzia w sądzie rodzinnym to wyśmiała – słyszę od Witka, który również czuje się rodzicem "bez lukru".
Słodko - gorzkie wychowanie
Wszystko musi mieć swoje granice, zarówno "sweetaśnośc", jak i "bezlukrowe" spojrzenie na dzieci. Takie właśnie wyważone podejście ma trzydziestoparoletnia Kasia. – Nie jestem lukrowaną matką, bo jestem już starsza. Wprawdzie moja córka ma dopiero dwa lata, ale mam już jakieś życiowe doświadczenie, również z dziećmi – stwierdza moja rozmówczyni. To zaś pozwala jej na to, aby mówić do swojej córki "łobuzie", ale i "królewno". – Jak nabroi, to jest łobuzem – mówi matka.
Kasia nie używa w stosunku do córki określeń, które uważa za uwłaczające. Nigdy nie powiedziała do swojej córki, że jest "bachorem". – Może ona tego jeszcze nie rozumie, ale to uwłacza jej godności, a to że jest dzieckiem niczego nie tłumaczy – mówi mama 2-letniej Zosi.
Psycholog wychowawczy Jarek Żyliński zauważa, że coraz więcej matek w ogóle nie nadaje etykietek swoim dzieciom, ani tych słodkich, ani tych "gnomowatych". – Nakładanie etykiet jest pewnym problemem. Na przykład "jesteś wspaniały, jesteś moim szczęściem", bo dziecko nie chce ponosić odpowiedzialności za szczęście rodzica! Ponadto czuje powinność bycia "wspaniałym". Z drugiej strony dzieci mogą nie poczuć ironii i dla nich określenie "gnom" może być nieprzyjemne i gdzieś tam w środku zostaje – mówi bloger naTemat.
– Jeśli dziecko co jakiś czas usłyszy określenie "żabko", to świat się nie skończy. Ale jeśli dziecko na stałe otrzyma etykietę trolla, nie będzie to dla niego dobre – mówi psycholog rozwojowy.
To, że mój półroczny syn występuje na blogu pod pseudonimem Mikrob, a nie dajmy na to Promyczek jest bardziej efektem mojej wrażliwości językowej niż deklaracją światopoglądową. Od zawsze mam uczulenie na nadmiarowe, a często też zupełnie nieadekwatne zmiękczanie języka w dyskursie publicznym. Na te wszystkie "ziemniaczki i pomidorki" w programach kulinarnych i "pieniążki" w dyskusjach o gospodarce. Język, którym mówi się do dzieci ma swoje prawa i ja też się im poddaję, ale sądzę, że sposób w jaki pisze się o dzieciach niekoniecznie musi go tępo kopiować. Poza tym Mikrob po prostu do niego pasuje- jest mały, ruchliwy, wszędzie go pełno i nie sposób bez niego żyć :) CZYTAJ WIĘCEJ
Anna - matka dwóch dorosłych córek
Wiele kobiet, które na zewnątrz mówią o swoich dzieciach skarby, kochanie,wrzucają zdjęcia w siec używa pustych słów. Wystarczy je potem w akcji zobaczyć, podejrzeć - minimum pozytywnych emocji, płytka relacja z dzieckiem zbiera mi się na wymioty.
Patrycja
Matka 8-latka
Jak będziemy wciąż powtarzać dziecku, że jest słodziutkie, to będzie takie nawet wtedy, gdy skończy trzydzieści lat a my będziemy zastanawiać się, jak pozbyć się go z domu.