Tytuł filmu i doniesienia medialne sprzed kilku dni mogą być mylące. "Córka" nie opowiada bowiem - a przynajmniej nie bezpośrednio - o samej Marcie Kaczyńskiej. Produkcja skupia się na śp. parze prezydenckiej. Pokazuje ich najbardziej prozaiczną, ludzką stronę i niepublikowane dotąd zdjęcia. Film, niestety, chwilami miesza też prywatną relację z polityczną oceną. Jedno jest jednak pewne: warto go obejrzeć, nawet nie będąc zwolennikiem Lecha Kaczyńskiego
Film, dołączony dzisiaj do "Gazety Polskiej", zdobył rozgłos zanim jeszcze pojawił się w sprzedaży. Media, już tydzień temu, zapowiadały publikację "Córki". O poziomie komentarzy, towarzyszących temu newsowi, lepiej się nie wypowiadać. Dość powiedzieć, że wielu internautów uznało "Córkę" za zwykły skok na kasę.
Nie mnie oceniać jakie były intencje autorów: reżyserki Marii Dłużewskiej i narratorki Marty Kaczyńskiej. Wierzę, a może chcę wierzyć, że były dobre. I wynika to nie tylko z moich prywatnych odczuć względem pary prezydenckiej czy sprawy katastrofy, ale z samego filmu.
Wyrażenie "mieszane uczucia" to bardzo delikatne określenie stanu, w którym znalazłem się po obejrzeniu "Córki". Tak naprawdę, recenzując ten film, recenzuję w pewien sposób pewne idee i próby przekazu emocjonalnego, a to nigdy nie jest łatwe.
Pełno tu emocji
Pierwsze, co uderza w widza, to mnogość emocji, które wzbudza "Córka". Niektórzy powiedzą, że montaż filmu, kadry, muzyka - wszystko to jest patetyczne. Być może, ale czy film o byłym prezydencie, który zginął w katastrofie lotniczej, z córką zmarłego jako narratorką może być pozbawiony patosu? Moim zdaniem - nie może.
Na pierwszy plan jednak wysuwają się zupełnie inne uczucia. Wzruszenie, bo od początku słychać, że Marta Kaczyńska ma trudności z mówieniem o prywatnym życiu. Do tego pewne przygnębienie. Można by powiedzieć, że film jest smutny, ale to nie byłoby prawdą. Kadry pokazujące część mieszkalną Pałacu Prezydenckiego, pamiątki, niedopakowane kartony, wnętrza przypominające "babcine mieszkanie". To wszystko sprawia, że podczas oglądania wewnątrz budzi się jakieś poczucie ciepła, bijącego od pary prezydenckiej. Ciepła i sympatii nie wobec prezydenta-urzędnika, a prezydenta-człowieka, którego od tej strony bardzo rzadko mieliśmy okazję oglądać.
Z bliska pokazane sprawy prywatne
Chociaż przyjaciele Lecha Kaczyńskiego, jak Elżbieta Jakubiak, wielokrotnie opowiadali o życiu prywatnym pary prezydenckiej, dopiero ich córka robi to w sposób wiarygodny. Marta Kaczyńska przywołuje najbardziej banalne anegdoty z życia rodziny. O tym skąd wzięło się imię jednego z ich psów - Lula, o tym, że rodzice przystosowali pałacową kuchnię do swoich potrzeb. Bo lubili jeść wspólne śniadania i czuć się wtedy jak w domu, a nie jak w urzędzie czy restauracji. I tak też wygląda wspomniana kuchnia: jak pomieszczenie z przeciętnego polskiego mieszkania.
Film pokazuje też sypialnię pary, która do złudzenia przypomina "udomowiony" pokój hotelowy. Podobnie gabinet Lecha Kaczyńskiego. Córka pary prezydenckiej podkreśla zresztą wielokrotnie, że jej rodzice starali się, jak mogli, by Pałac przypominał zwykłe mieszkanie, a nie wytworny hotel.
Opowieści towarzyszą, oczywiście, odpowiednie kadry. Wszystkie wspomniane rzeczy możemy zobaczyć na własne oczy, przekonać się, jak mieszkał prezydent. Można zarzucić, że to żerowanie na emocjach i zdradzanie prywatności. Maria Dłużewska zaznaczała jednak, zanim film trafił do kiosków, że Marta Kaczyńska broni w nim dobrego imienia rodziców. I to się udaje. Z takich banałów składa się życie każdego z nas, dlatego podczas oglądania poczucie poznawania "prawdziwego" życia prezydenta jest bardzo silne.
Dojmujący smutek
Cały czas jednak te ciepłe uczucia stoją w szeregu z dojmującym smutkiem. Wywołanym, głównie, narracją. Słychać, że Marta Kaczyńska, która pozwoliła nagrać ten materiał już sześć dni po katastrofie, ma trudności z formułowaniem niektórych myśli, że emocje tak bardzo w niej dominują, że jej głos staje się chwilami niemal nienaturalny. Zastanawiałem się przez chwilę, czy aby tekst ten nie był po prostu czytany z kartki, a nie - jak to sobie wyobrażam - nagrywany jako "relacja" na żywo. Wierzę jednak, że ta nienaturalność, martwość głosu to efekt przeżyć, które trudno wyrazić. Zawieszane chwilami wypowiedzi, czasem trochę niedokończone myśli - to dodaje produkcji autentyczności. Po obejrzeniu wierzę również, że Marta Kaczyńska nakręciła ten materiał, by pokazać rodziców jako ludzi godnych tego, by nie szargać ich pamięci politycznymi sporami i cynicznym wykorzystywaniem ich spuścizny.
Niestety, o tym jednak krótko, w tej emocjonalnej relacji pojawiają się pewne zgrzyty. Niepotrzebne wydają mi się fragmenty o tym, czy polityka Lecha Kaczyńskiego była słuszna oraz czy polityka historyczna ma sens. To, w jakiś sposób, zaburza całą ideę filmu. Jestem świadom, że to - tak jak i pokazanie, że w ostatnich dniach Lech Kaczyński czytał książkę o wojnie z Rosją - służy pewnej mitologizacji jego wizerunku. Ale dla mnie to tylko kolejna próba usprawiedliwienia Wawelu, kłótni o politykę zagraniczną rządu i inne polityczne sprawy. A przecież o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego nawet więcej niż dość zostało już powiedziane.
"Córka" to niewątpliwie godny polecenia film. Trwa tylko 25 minut, czas na jego obejrzenie może znaleźć każdy. Warto to zrobić tylko po to, by przypomnieć sobie trzy rzeczy. Po pierwsze, że nawet politycy, jeśli krytykujemy ich pracę, zasługują na szacunek, którego czasem - szczególnie ostatnio - w naszej debacie publicznej brakuje. To także przypomnienie dla środowisk skupionych wokół katastrofy smoleńskiej - o tym, że życie prywatne i charakter danej osoby nie mają nic wspólnego z tym, jak sprawuje swój urząd i należy to rozróżniać, bo nie każdy wyborca miał okazję poznać Lecha Kaczyńskiego osobiście. Ale każdy mógł zobaczyć jak pracuje i ocenić jego prezydenturę. I że ta druga kwestia - polityczna - dla wyborców zawsze będzie ważniejsza.
Po trzecie i ostatecznie, "Córka" przypomina o jednej, bardzo ważnej rzeczy: że Lech Kaczyński nie powinien być częścią sporu wokół Smoleńska. Był, odszedł, zapamiętajmy go - ale zostawmy już w spokoju. Tak samo jak Smoleńsk, bo każda kolejna kłótnia to szarganie pamięci nie tylko jego, ale i pozostałych ofiar katastrofy. A w kłótniach, o dziwo, specjalizują się głównie zadeklarowani zwolennicy świętej pamięci prezydenta.