Ostatnie dni przebiegały zdecydowanie pod znakiem katastrofy smoleńskiej a przekaz medialny został zdominowany przez Jarosława Kaczyńskiego i polityków PiS. Publiczną aktywność ograniczyli zarówno premier Donald Tusk jak i prezydent Bronisław Komorowski. Jak mówi cytowany przez "Gazetę Wyborczą" jeden z doradców premiera "Nie warto ze świnią wchodzić w zapasy w błocie, bo ona może to lubić". Czy władze naszego kraju mogą w imię politycznych interesów rezygnować z czczenia pamięci o katastrofie, która zmieniła polską scenę polityczną?
We wtorkowych obchodach drugiej rocznicy katastrofy prezydenckiego Tupolewa niemal niezauważalni byli politycy Platformy Obywatelskiej, nie wspominając nawet o prezydencie i premierze. To wynik strategii politycznej partii rządzącej, która zdecydowała się całkowicie oddać temat Smoleńska Prawu i Sprawiedliwości. Dzisiejsza "Gazeta Wyborcza" cytuje współpracownika premiera Tuska, który mówi "Przecież z narracją PiS o zamachu na Lecha Kaczyńskiego i spisku Tuska z Putinem nie wygramy. Możemy jej przeciwstawić co najwyżej raport Millera. Ale on nie daje prostych odpowiedzi, tylko wymienia skomplikowany splot okoliczności, które doprowadziły do katastrofy".
Oparte w dużej mierze na emocjach zaangażowanie zwolenników PiS-u nie może się mierzyć z raczej biernym przekonaniem popierających Platformę. Wchodząc w spór z Kaczyńskim, przywódcom PO ciężko byłoby powiedzieć coś nowego niż to, że raport komisji Millera zamyka temat. Z kolei przywódca Prawa i Sprawiedliwości cały czas przedstawia nowe interpretacje dostarczane przez zespół Antoniego Macierewicza.
Z zarzutów bierności w kolejną rocznicę katastrofy tłumaczył się w dzisiejszym Kontrwywiadzie RMF FM prezydencki doradca Tomasz Nałęcz. - Byłoby absolutnym nieszczęściem, gdyby prezydent i premier zaczęli się ścigać z panem prezesem Kaczyńskim na wiece. To już jest wybór pana prezesa Kaczyńskiego, że w tym dniu narodowej żałoby były premier Kaczyński organizuje wiece - mówił Konradowi Piaseckiemu Nałęcz. Jednak wystąpienie na wiecu nie jest jedynym sposobem zwrócenia się do obywateli. Przecież Donald Tusk pojawił się na oficjalnych obchodach rocznicy organizowanych przy pomniku ofiar na Powązkach. Tylko jego decyzją było czy zwróci się do zebranych czy też w milczeniu złożyć kwiaty. Premier wybrał to drugie.
Podobnie zresztą jak prezydent, który uczestniczył w dwóch mszach, ale nie zabrał na nich głosu. Nie uczynił tego też za pośrednictwem strony internetowej czy kanału swojego YouTube. Zarówno na stronie prezydenta, jak i premiera znajdziemy tylko suche informacje o udziale oficjeli w obchodach. Udziale milczącym i niemal niezauważalnym, które było przeciwieństwem głośnych i licznych obchodów zorganizowanych przez PiS.
Filozof i religioznawca Polskiej Akademii Nauk, profesor Zbigniew Mikołejko ocenia w rozmowie z naTemat, że niezależnie co zrobiliby premier z prezydentem spadłaby na nich krytyka. Według naukowca powodem tego jest, że "leksykę i liturgię smoleńską ustalił Jarosław Kaczyński. Albo mówi się tym językiem albo wcale". Przyznaje jednak: - Jeśli premier popełnił w tej kwestii błąd, to był to błąd nieobecności. Chociaż obszar smoleński należy do Kaczyńskiego, to Donald Tusk powinien powiedzieć mocno, a nie ukradkiem i wstydliwie o państwowym wymiarze tej tragedii, o stratach dla społeczeństwa. To co obserwowaliśmy, wyglądało jakby rząd się wstydził.
Odmienną interpretację przedstawia szef Fundacji Batorego Aleksander Smolar - Nie jest najważniejszą kwestią, by co roku najwyższe władze państwowe przemawiały podczas oficjalnych uroczystości. Myślę, że mogą bardziej dyskretnie okazywać swoje współczucie rodzinom i pamięć o ofiarach - mówi naTemat politolog. Dodaje, że ważniejsze jest, by władza wróciła do dyskusji o wypadku prezydenckiego Tupolewa, by zatrzymać szerzenie nieprawdziwych interpretacji. - Rocznica sprzyja przypominaniu o Smoleńsku bo przez resztę roku Polska nie żyje tym każdego dnia. Powinno się więc wykorzystać rocznicę do ofensywy informacyjnej, by zmniejszyć zasięg tych teorii - ocenia.