Skromny chłopak, który mówi o sobie, że "nie czuje się rozpoznawalną postacią", a kiedy dostaje najważniejsze nagrody w branży muzycznej, dziękuję swojemu nauczycielowi śpiewu. Dawid Podsiadło zgarnął Fryderyki w czterech kategoriach za płytę "Comfort&Happiness". Branża nie jest zaskoczona. – To artysta, który osiągnął sukces bez żadnych ustępstw wizerunkowych. I za to czapki z głów – mówią znawcy.
Wygrał "X Factor", wydał płytę "Comfort&Happiness" i zgarnął Fryderyki we wszystkich kategoriach. Jednak jego kariera, wbrew pozorom, wcale do błyskawicznych nie należy. Na swój sukces pracował na długo przed udziałem w programie, choć ten wiele ułatwił.
– Ważne jest mądre poprowadzenie kariery. W przypadku Dawida nie była ona wcale taka błyskawiczna. Płytę wydał rok po programie. Trzeba pamiętać, że często wytwórnia, która bierze takiego uczestnika pod swoje skrzydła, proponuje mu bardzo rygorystyczne warunki, również w kwestii repertuaru. A jeżeli narzucony repertuar nie do końca zgadza się z tym, co czuje artysta, trudno o sukces – mówi menadżerka muzyków Anna Westfal.
Głośno mówi, co myśli W przypadku młodego artysty nie było jednak mowy o ustępstwach i narzucaniu repertuaru, czemu wielokrotnie dał wyraz, a co udowodnił płytą "Comfort&Happiness". Skromny, utalentowany, jak mówią ludzie w branży, ale też potrafiący postawić na swoim, Podsiadło nie boi się głośno mówić, co myśli. Jak wtedy, kiedy skrytykował programy typu talent show.
W jednej z audycji radiowych mówił kiedyś:
"Comfort&Happiness": potrójna platyna
Zaznaczył jednak, że rozumie, że takie są reguły programu, dzięki któremu mógł spełnić swoje marzenie – wydanie płyty. Płyty, która przyniosła mu uznanie krytyków i fanów oraz przekonała do niego tych, którzy za rodzajem muzyki, jaką wykonuje, nie przepadają. I cztery Fryderyki – za debiut roku, album roku, piosenkę roku i dla artysty roku. Jak mówią krytycy, nie było to wielkie zaskoczenie.
– Można się było tego spodziewać, bo to muzyk, który na polską scenę wdarł się przebojem. Jego płyta "Comfort&Happiness" była najlepiej sprzedającą się płytą ubiegłego roku, a bilety na trasy koncertowe wyprzedały się błyskawicznie – mówi Marcin Gnat, bloger piszący o muzyce.
A Anna Westfal dodaje: – Można lubić lub nie jego twórczość, ale nie za bardzo można dyskutować ze stwierdzeniem, że jego płyta wywołała burzę i jest on obecnie jednym z najbardziej rozpoznawalnych młodych artystów.
Artysta, nie produkt
Właśnie – artystów, a nie kolejnych przebranych wykonawców. – To artysta, który osiągnął sukces i stworzył markę bez żadnych ustępstw wizerunkowych, i za to naprawdę czapki z głów – podkreśla Marcin Gnat. Właściwie od początku jego udziału w "X Factorze" widać było, że nie jest jednym z tych uczestników, których zależy na zaśpiewaniu kilku coverów. – Zawsze warto startować w tego typu programach, niezależnie od intencji, jakie kierują uczestnikiem. Dla niektórych będzie to przygoda życia, dla innych możliwość zarobku (w końcu nagroda finansowa jest niebagatelna: 100 tys. zł), dla niektórych będzie to odskocznia do kariery – mówi menadżerka.
Wielu artystów uczestniczących w programach typu talent show to rzeczywiście "produkty marketingowe". – Uważam, ze w przypadku Dawida tak nie jest. Płyta to jedno, ale miałam też przyjemność widzieć jego koncert i widać, że naprawdę dobrze się czuje w tym, co robi. On poszedł do programu po kilku latach grania w zespole, z bagażem doświadczeń (mimo młodego wieku) i dosyć dużą świadomością artystyczną. A karierę ma prowadzoną bardzo mądrze. Ma doskonale wybrany repertuar. Nie bez znaczenia jest też wsparcie dużej wytwórni – kwituje Westfal.
Byłem raczej zniesmaczony tym, co zobaczyłem. Dla mnie największym szokiem było to, że taki program mimo wszystko nie służy do pomagania utalentowanym ludziom, ale do jakiejś bezsensownej promocji produktów, a nie uczestników czy artystów. Tam jest odbierana osobowość i jedyny pierwiastek przypisany do każdego z nas. Zostajemy już ubrani w szaty z góry ustalone: ten będzie skromnym chłopakiem, a ten będzie przebojowym i skaczącym do piosenki.