Kiedy kobieta przed ślubem zmienia się w... potwora. "Bridezille" atakują

Ola Gersz
Do Twojego ślubu zostało coraz mniej czasu, a Ty krzyczysz na wszystkich i wszystko, nic nie jesz, żeby zmieścić się w sukienkę, masz trzy pary butów i ustalenia dotyczące strojów gości oraz zdałaś sobie sprawę, że coraz mniej przyjaciół odbiera od Ciebie telefony? Istnieje duża szansa, że stałaś się bridezillą.
Niektóre panny młode potrafią być prawdziwymi ślubnymi terrorystkami Fot. Kadr z filmu "Ślubne wojny"
Śluby potrafią być stresujące. Ba, praktycznie wszystkie takie są. A kiedy połączymy stres przyszłej panny młodej z jej pragnieniem urządzenia idealnego wesela, które przyćmi wszystkie wesela w historii wesel, powstanie... bridezilla.

Tak, bridezilla rymuje się z godzillą, czyli gigantycznym potworem z filmów. Bo Bridezilla tak naprawdę jest godzillą – to niesamowicie chwytliwe słowo powstało z połączenia słów "godzilla" i angielskojęzycznego określenia panny młodej, "bride". Po polsku niestety to tak nie brzmi: pannamłodazilla, ślubozilla, weselna godzilla? Chyba lepiej zostańmy przy bridezilli.


Jak sam wielki japoński potwór wskazuje, bridezilla jest istotą absolutnie przerażającą. To bowiem nikt inny, jak panna młoda-terrorystka, kobieta, która na drodze do perfekcyjnego "swojego dnia" terroryzuje wszystko i wszystkich. Bo ma być idealnie i już.

Szaleństwo totalne
Już same definicje bridezilli w amerykańskim Urban Dictionary, czyli słowniku miejskiego slangu, mówią same za siebie.

"Niedorzeczna rozpuszczona sucz, która myśli, że jest pępkiem świata, tylko dlatego, że »jej dzień«, czyli ślub, jest za 18 miesięcy. Każdy człowiek na świecie musi wszystko rzucić i robić to, co każe im ta primadonna. Jeśli pan młody będzie miał szczęście, małżeństwo przetrwa tylko kilka miesięcy" – brzmi jedna z nich, niezbyt miła.

"Tymczasowe (ale potencjalnie długoterminowe) szaleństwo, które ogarnia przyszłe panny młode, tak jak Elanę z Nowego Jorku, która zamówiła na swoje wesele kwiaty za 27 435, 14 dolarów, zapłaciła za nie z góry, a potem odwróciła się i pozwała florystkę oaz zażądała od niej 400 tysięcy dolarów rekompensaty, ponieważ kolory płatków były trochę zbyt blade" – to definicja druga. I jeszcze jedna, trochę mniej złośliwa: "Bridezilla – kobieta, która ma taką obsesję na punkcie swoich ślubnych planów, którymi jest owładnięta, że zamienia się w potwora napędzanego całym wydarzeniem, cateringiem i atmosferą. Nie zatrzyma się przed niczym, aby zaplanować swój »idealny« dzień".

Wielkie instaodliczanie
Śmiech śmiechem, ale bridezille istnieją naprawdę i prawdopodobnie każdy z nas taką jedną potworną pannę młodą zna.

Albo przynajmniej widział ją na ekranie, chociażby w "Ślubnych wojnach", gdzie dwie najlepsze przyjaciółki skaczą sobie do gardeł, bo zaplanowały swoje śluby w tym samym terminie czy filmie "Seks w wielkim mieście", w którym Mr. Big w ostatniej chwili zostawia przed kościołem szalejącą przedślubnie Carrie Bradshaw w bajecznej i bajońsko drogiej kreacji od Vivienne Westwood.

– Moja koleżanka była prawdziwą bridezillą. Na pół roku przed ślubem odeszła z pracy tylko po to, żeby organizować wesele. Co chwila wstawiała też na Instagramie zdjęcia z przygotowań: a to zdjęcie butów, a to białego biustonosza, a to szampana. Do tego co miesiąc wstawiała specjalny post, w którym odliczała, ile dni zostało do ślubu – opowiada Basia.

Z kolei Sandra mówi, że musiała zablokować jedną ze swoich znajomych i na Facebooku, i na Instagramie, bo nie mogła wytrzymać z ilością postów dotyczących ślubu. – Żeby to jeszcze były tylko zdjęcia. Ale ona wrzucała linki do ślubnych artykułów, ślubne playlisty czy niekończące się opowieści o przymiarkach sukni ślubnej. Kilka, kilkanaście dziennie. Nie do wytrzymania.

Basia dodaje, że inna jej znajoma tak bardzo nie mogła doczekać się swojego ślubu, że zaplanowała wszystkie szczegóły już... półtora roku przed wielkim dniem. Nawet kolor pomadki. Tylko jedna blondynka na tej imprezie
Prawdziwą kopalnią przerażających bridezillowych historii jest Reddit.

Jeden z użytkowników pisze o swojej znajomej, która miała być druhną na weselu przyjaciółki, lecz została pozbawiona tej funkcji, kiedy... zaszła w upragnioną ciążę. "Bridezilla wpadła w furię i zakazała jej przyjścia na ślub, ponieważ będzie ciężarna i zepsuje jej tym zdjęcia ślubne. Trzy miesiące później kobieta poroniła. Panna młoda zadzwoniła do niej i powiedziała: »dobrze, to teraz może przyjść na wesele«. Chyba nie trzeba mówić, że nie poszła" – czytamy dość szokujący post.

Chociaż chyba bardziej mrożąca krew w żyłach jest historia kobiety, która wpadła w szał – krzyczała i tupała nogami – bo kilka godzin przed ślubem... zmarła jej babcia. "Powiedziała, że cały plan posadzenia gości szlag trafił, bo przy stole będzie teraz wielkie puste miejsce" – relacjonowała na Reddicie jej koleżanka. Co tam śmierć babci, jak wesele to wesele!

Z kolei jedna bridezilla kazała wszystkim swoim druhnom-blondynkom przefarbować włosy w dzień ślubu, bo tylko ona, niczym disneyowska Roszpunka, miała być tego dnia jasnowłosa. A inna panna młoda w ostatniej chwili zastąpiła jedna ze swoich druhen, ponieważ jej brązowy kolor włosów nie pasował do jasnoróżowej sukienki.

Być Kardashianką przez jeden dzień
Takie historie można mnożyć.

Pewna redditowa bridezilla rozgniewała się, że dziewczynka sypiąca kwiatki w kościele ma takie same (tylko mniejsze) buty, co ona. Do tego stopnia, że zniszczyła jej obuwie. A inna, wściekła na gości mających czelność wyjść wcześniej z przyjęcia weselnego, zabarykadowała drzwi i krzyczała "to dzień panny młodej, będzie tak jak panna młoda chce". "Żona mojego brata nie pozwoliła mu zaprosić na ich ślub żadnego członka rodzina, którego wcześniej nie poznała. Skończyło się na tym, że mój brat miał na swoim ślubie sześciu gości, a panna młoda – 65" – pisze z kolei inny redditowiec.

Jest jeszcze kwestia pieniędzy. Tutaj prawdziwym hitem jest historia opisana w sierpniu przez brytyjski tabloid "The Sun". Panna młoda odwołała ślub na cztery dni przed godziną zero, po czym oskarżyła rodzinę i przyjaciół o to, że nie pomogli jej w organizacji jej "wielkiego wesela".

Jak mieli pomóc? Wpłacając pieniądze. Ale nie tylko w ramach prezentu, ale również za udział – 1,2 tysięcy dolarów za osobę. Bridezilla wyliczyła bowiem, że na cały ślub i miesiąc miodowy na Arubie potrzebuje z (byłym już) partnerem 60 tysięcy dolarów, a uzbierała "tylko" 12 tysięcy.

"Powiedzieliśmy to jasno i wyraźnie. Jeśli nie zapłacisz, nie zostaniesz zaproszony na nasze ekskluzywne wesele" – podkreśliła kobieta. I dodała, że "chciała być przez jeden dzień Kardashianką", a źli ludzie wszystko jej popsuli.

90 centymetrów w bok
Prawdziwy koszmar z potwornymi pannami młodymi przeżywają organizatorzy ślubów.

Na Reddicie takich historii również nie brakuje. Jeden użytkownik napisał, że pewna panna młoda zamówiła w cukierni unoszący się na wodzie tort, bo widziała taki w jednym z filmów animowanych. Kiedy usłyszała, że nie da się zrobić takiego tortu, oburzona wybiegła z cukierni, a za nią popędził jej zafrasowany wybranek.

Inny redditowiec był w ekipie organizującej letni ślub w ogrodzie. Z nieba lał się żar, organizatorzy byli wykończeni, ale panna młoda zarządziła przesunięcie gotowego już olbrzymiego namiotu o... 90 centymetrów. Z kolei jedna organizatorka, która napisała, że z powodu pogrzebu w rodzinie (6-miesięcznego dziecka) wyśle na ślub swoją asystentkę, otrzymała od panny młodej odpowiedź, żeby asystentkę wysłała na pogrzeb i ani ważyła się nie przychodzić. Nie przyszła ani ona, ani asystentka.

Ania, która prowadzi jedną z polskich firm organizujących śluby, nie pozostawia złudzeń. Bridezille istnieją, a wyjątkami są te panny młode, które przed swoim weselem nie zmieniają się w japońskie potwory. Jak stwierdza, średnio jedna na dziesięć kobiet z którymi miała styczność zawodowo... zachowywała się normalnie.

– Nazywam to hormonem panny młodej. Kiedy pojawia się temat planowania ślubu, a dni do wielkiego dni ubywa, wielu dziewczynom – niezależnie od tego, jakie są w życiu prywatnym – odbija. Pokazują zupełnie inne twarze, jak moja znajoma, bardzo rozsądna i trzeźwo myśląca kobieta, która przez swoim weselem zachowywała się zupełnie nieracjonalnie. Nie poznałam jej – opowiada wedding plannerka.

Nie ten kolor
Jak zaznacza Ania, wpadanie w panikę, bo złamał się przysłowiowy paznokieć, to klasyka gatunku, a pierwszy wybuch jest już przy przymierzaniu sukni ślubnej. Potem jest tylko gorzej.

Panny młode krzyczą, że wazony z kwiatami stoją krzywo albo że jest za mało alkoholu. Terroryzują też bliskich – na porządku dziennym są kłótnie z przyszłym mężem, matkami, braćmi, ojcami czy przyjaciółkami. Organizatorka ślubów przytacza przykład panny młodej, która tak ostro pokłóciła się z ojcem w nocy przed ślubem, że zabroniła mu przyjść na wesele. W końcu się pogodzili, ale przez to ślub znacznie się opóźnił. – Sama byłam taką bridezillą. W dniu ślubu zupełnie mi odbiło i krzyczałam na swoje druhny, bo nie potrafiły mi zapiąć sukienki. W przypływie tych emocji użyłam nawet bardzo niecenzuralnych słów – śmieje się moja rozmówczyni.

Organizatorka dodaje, że pannom młodym zdarza się zmieniać ustalenia na ostatnią chwilę.

– Czasem jest tak, że panna młoda przez pół roku walczy o, na przykład, różowe baloniki, po czym dzień przed ślubem twierdzi, że są jednak beznadziejne. Upiera się nawet, że pokryje koszt zamówienia tych różowych baloników, ale ich nie chce i koniec. Jedna z moich klientek tydzień przed ślubem zmieniła całą koncepcję: temat przewodni, kolor, zastanawiała się nawet, czy nie zmienić miejsca wesela. Ciężko było jej to wyperswadować – relacjonuje.

To, że zmiana planów w ostatniej chwili jest największą zmora organizatorów wesel, potwierdza inna wedding plannerka, Ula. – Staram się przestrzegać zasady, że szczegółowych ustaleń dokonujemy najpóźniej na miesiąc przed ślubem, a zdarza się, że panna młoda chce zmienić koncepcję na tydzień, dwa tygodnie przed – mówi.

Dodaje też, że panny młode potrafią być niesamowicie upierdliwe. – Panna młoda jest zdania, że jej ślub jest moim jedynym w danym roku i mam tylko ją na głowie. Telefony i smsy oraz maile o absurdalnych porach i z pytaniami wyrwanymi z kontekstu (bez historii mejlowej) to norma. I zawsze jest ten jęk zawodu, gdy otwarcie przyznaję, że zwyczajnie nie pamiętam i muszę zerknąć do wyceny. "Uwielbiam" też telefony w sobotę o 12-13.00, kiedy robię inne wesele i nie mogę odebrać.

Bez ziołowych tabletek ani rusz
Co sprawia, że nawet najspokojniejsze i najmilsze kobiety przed ślubem stają się bridezillami?

– Człowiek czuje się przed ślubem przeciążony. Wokół dnia ślubu narasta idylliczny wręcz mit, para ma swoje marzenia i ambicje, ale one zderzają się w końcu z rzeczywistością, bo czegoś nie da się zrobić, a na coś innego nie ma pieniędzy. Im do ślubu jest bliżej, tym bardziej narastają frustracje i w pewnym momencie mózg ci już po prostu nie wytrzymuje – opowiada organizatorka ślubów Ania. Jak podkreśla, to na kobietach spoczywa większa presja niż na mężczyznach, dlatego więcej jest bridezilii od groomzilii. – Jeśli coś się nie udaje, kobieta od razu twierdzi, że jest beznadziejna i wpada w rozpacz. Od panny młodej bardzo wiele się oczekuje: ma pięknie wyglądać i być szczupła, rodzina ma się świetnie bawić, przyjęcie ma być świetne. Kobieta to wszystko przeżywa bardzo emocjonalnie, a do tego mało która jest przekonana na sto procent, że jej wybranek jest tym jedynym. Często dopadają ją wątpliwości, lęk o przyszłość – mówi Ania.

Dlatego żadna organizatorka ślubów nie idzie do kościoła bez... ziołowych tabletek na uspokojenie. – To naprawdę produkt pierwszej potrzeby. Na początku wszystkie panny młode mówią, że ich nie chcą, ale później rzadko która odmawia – mówi wedding planerka.

Do dwóch razy sztuka?
W porażającej większości historii o bridezillach, małżeństwa... nie przetrwały. Jedna z bridezilii po pół roku zdradziła swojego męża i się rozwiodła. Inna miała już dwóch małżonków, a jeszcze inna wyprowadziła się z domu po miesiącu od "wielkiego dnia".

Tutaj znowu warto przypomnieć Carrie Bradshaw, która porzucona przez Mr. Biga, wybaczyła mu i zrozumiała, że mężczyzna poczuł się po prostu przytłoczony całą tą ślubną szopką. Para w końcu wzięła ślub – w urzędzie, bez wielkiego wesela, drogiej sukni i setek gości.

Ale łatwo mówić.

– Wszystko można zrozumieć, bo to są nerwy. To najważniejszy dzień w życiu – mówi Ula.

Pozostaje więc życzyć... spokoju.