Influencerki są gorsze od "madek". Restaurator nie wytrzymał i pokazał, jak żebrzą u niego o obiady

Bartosz Godziński
Sława, darmówki i tysiące obserwujących. Wiele młodych osób marzy o "zawodzie" influencera. Problem w tym, że standard życia części internetowych celebrytów jest tylko złudzeniem, na które dajemy się nabrać. Niektóre instagramerki potrafią sępić o stosunkowo niedrogie rzeczy i usługi w zamian za foto i wideorelację.
Influencerki upadają coraz niżej: sępią nawet o darmowy obiad Fot. pasane / Pixabay, screeny z Instagram.com/gawe_l
"Dej, mam horom curke" – ta dobrze znana sentencja odnosząca się do "madek", czyli matek domagających się darmowych fantów na stronach aukcyjnych, może być z powodzeniem parafrazowana w stosunku do samozwańczych gwiazd Instagrama - "Dej, jestem influencerką".

Problem w tym, że samotne matki jesteśmy jakoś w stanie zrozumieć. Mówiąc wprost: dziecko generuje spore koszta, więc nawet błaganie o te symboliczne Świeżaki może być uzasadnione. Tymczasem influencerki szczycą się na zdjęciach pławieniem się w luksusie, ale żal im wydać 30 złotych na obiad. Przecież gdyby zapłaciły, to z ich głów spadłyby korony. Wolą więc głodować lub szukać szczęścia gdzie indziej.
Screeny z www.instagram.com/gawe_l
Insta-barter
Za przykład upadku posłużył nalot influencerek na sopocką restaurację Cały Gaweł. Jej właściciel był tak zażenowany bezczelnością blogerek, że postanowił podzielić się prywatnymi wiadomościami, które do niego wysłały.


Łatwo wytłumaczyć poirytowanie, bo wbrew pozorom nie były to małe konta, ale osoby popularne na Instagramie - kilkaset tysięcy obserwatorów to stosunkowo sporo jak na kogoś, kto nie jest znanym artystą. Poza tym żebrano nie tylko o darmowe jedzenie, ale i... "wielką dolewkę" Aperola.
Screeny z www.instagram.com/gawe_l
O "Instagate" w polskiej blogosferze napisało m. in. Vogule Poland. Portal słynie z obśmiewania celebrytów, a jego redaktorzy siedzą głęboką w instagramowym grajdołku. I nawet oni byli zaskoczeni tym zjawiskiem.

– O tym, że influencerki żebrzą o darmowe bilety na koncerty i festiwale, wakacje czy iPhone’y wiemy nie od dziś. Poszczególne marki nie chwalą się błagalnymi wiadomościami od milusińskich, lecz sam widziałem wiadomości od pewnej fashionistki, która ma dziś prawie 200 tysięcy obserwatorów na Instagramie i bardzo, bardzo prosiła o MacBooka w zamian za oznaczenie – czytamy w artykule..
Vogule Poland

O ile taki MacBook czy wakacje to wydatki większego rzędu, o tyle obiad w knajpie jest o niebo mniejszym kosztem. Okazuje się jednak, że niektóre pretendujące do wielkiego świata instagramerki postanowiły spróbować wykorzystać swoją pozorną popularność by… dostać darmowy obiad.

Pewnym wyjątkiem byli dziennikarze pewnego portalu parentingowego, którzy chcieli zrobić sesję fotograficzną w lokalu. Cyknęli zdjęcia, pojedli, popili i wyszli bez płacenia. Dogonił ich kelner, by wyjaśnić całą sytuację. Okazało się, że myśleli, że skoro właściciel napisał, że zostaną "ugoszczeni", to to było równoznaczne ze współpracą barterową. Restauracja wysłała fakturę, portal ją opłacił, ale artykuł polecający finalnie nie ukazał się na stronie.

Uprzedzając komentarze: nie dostałem żadnego obiadu za ten artykuł. Ani nie prosiłem, ani nikt mi nie proponował.

Instagramowe darmozjady
Restauracja Cały Gaweł działa zaledwie od 3,5 roku, ale już zdążyła się dorobić statusu popularnego miejsca na gastronomicznej mapie Sopotu. I duża zasługa w tym... Instagrama. Goście odwiedzali lokal i oznaczali u siebie na profilu. Tak sami od siebie.

– Na przestrzeni lat mniej więcej co miesiąc zdarzały się zapytania z insta-barterem: "ja przyjdę, pokażę, a wy mnie nakarmcie" – mówi w rozmowie z naTemat właściciel Gaweł Czajka. – Jednak w ostatnim czasie zjawisko nasiliło się przed samym Open'erem. Screeny, które wrzuciłem pochodzą z ostatnich dwóch tygodni – dodaje.
Gaweł Czajka
Właściciel restauracji

Nigdy nie zgadzaliśmy się na taką współpracę, bo każdego gościa staramy się traktować tak samo. Takie zapytanie jest dla mnie, mówiąc wprost, kretyńskie. Mamy obiady za kilkadziesiąt złotych, a prośba o "Aperola do woli" świadczy już tylko o fali głupoty jaka zalała Instagrama.

Jedna z tych influencerek faktycznie pojawiła się w Trójmieście i podzieliła się postami ze swojego tournée po knajpach. – Oznaczyła różne restauracje w swoich wyróżnionych relacjach na Instastory. Pojawił się też apartament, który zachwalała. Można zatem przypuszczać, że większość z tych miejsc poszła na taki układ. Okazuje się, że można spędzić 3-4 dni nad morzem, zupełnie za darmo – przyznaje mój rozmówca.

Tutaj też wychodzi na jaw mroczna strona takiego rodzaju reklamy. Influencerka oferuje restauratorowi pozytywną recenzję. Zatem z góry zakłada, że obiad będzie jej smakował. A jeśli będzie obrzydliwy, to nie napisze o tym, bo dostała go za darmo. Nie jest to więc tylko kwestia tego, że dany właściciel może być uważany za skąpca, ale szersze zagadnienie.
Gaweł Czajka

To zupełnie nierzetelne i nieuczciwe wobec obserwujących. To jest meritum całej sytuacji. Influencerzy pracując na swoich profilach, nie są kanałem telewizyjnym, który reklamuje produkty, tylko powinni personalnie podchodzić do tego, co polecają. To również uczciwość wobec siebie samego.

Niestety takie aferki rykoszetem wpływają na pozostałych, normalnie działających influencerów. – W zeszłym tygodniu była u nas dziewczyna z liczbą 715 tysięcy obserwujących. Przyszła, zapłaciła, wrzuciła film i zdjęcia, oznaczyła się, a potem jeszcze w prywatnej wiadomości podziękowała za przepyszną kuchnię. Coś niesamowitego – dodaje Gaweł Czajka.

Źle się dzieje w influencer marketing
To też nie jest tak, że taka forma reklamy jest odrzucana przez wszystkie firmy. Są przedsiębiorcy, którzy zapraszają do siebie instagramerkę lub wysyłają im bezpłatne kosmetyki i inne produkty, a zamian mają promocję.

Sponsorowany post jest niewspółmiernie tańszy niż tradycyjny spot w radiu czy baner na stronie, a może i nawet lepszy: nieraz za kilkadziesiąt, czy nawet kilkaset złotych docierają do tysięcy osób w swoim targecie. Jest też bardzo skuteczna (o ile influencer jest zdolny), bo lubimy ubierać się, jeść, czy oglądać to, co nasi idole.

Tyle tylko, że w ostatnim czasie doszło do pewnego rozzuchwalenia w blogosferze. Jednym ze zwiastunów kryzysu w internetowym El Dorado, była sytuacja z początku zeszłego roku z Dublina. Youtuberka i instagramerka chciała promować hotel, w zamian za darmowy nocleg dla siebie i chłopaka. Właściciel ją wyśmiał i zapytał, kto zapłaci kelnerom i obsłudze?

Vlogerka była zaskoczona takim podejściem i tym, że hotelarz nie wie, jak działa internet. – Czuję się zażenowana, w ogóle o tym mówiąc. Jestem 22-letnią kobietą, która prowadzi swój własny biznes z domu. Nie uważam, żebym w tej sytuacji zrobiła cokolwiek źle – żaliła się w mediach społecznościowych.

Zrobiła się z tego duża afera na Wyspach, więc dowcipny hotelarz wystawił jej fakturę opiewającą na ponad 4 miliony euro... za rozgłos w internecie. Trend oczywiście jest już odnotowany w polskiej branży turystycznej. – Hotele praktycznie codziennie dostają takie oferty, zwłaszcza w okresie wakacyjnym. Im obiekt jest bardziej komfortowy lub po prostu ładny, tym otrzymuje więcej wiadomości od influencerów – mówi Agnieszka Wirkowska z portalu Noclegi.pl.
Agnieszka Wirkowska
Noclegi.pl

Nawet nie celebryci, ale zwykli influencerzy "nękają" hotelarzy wysyłając im miliony wiadomości z propozycją promocji. Nie chcą jedynie darmowego noclegu, ale i innych atrakcji typu spa, czy strefa wellness. Oczywiście są hotele, które idą na taką współpracę. Jeden z obiektów w Zakopanem regularnie działa z popularnymi influencerami na podstawie długoterminowych umów.

Influencerzy coraz bardziej obniżają poprzeczkę. Nocleg full-service w hotelu to owszem, droga zabawa. Jednak proszenie o darmowe obiady, manicure, czy nawet ciastka (!), to już gruba przesada i zamach na rozum i godność człowiek. A wszystko to w imię dalszego pompowania wyimaginowanego świata, który istnieje tylko na Instagramie.
Screen z Facebooka
Dlatego nie frustrujmy się patrząc na influencerów, którzy mają "życie jak w Madrycie", a my musimy zasuwać w normalnej pracy. Tylko część z nich potrafi rzeczywiście utrzymać się z postów na Instagramie. Pozostali liczą nie tylko lajki i obserwatorów, ale i każdy grosz.