Ksiądz spowiadał rannych na Giewoncie. Piorun miał w niego uderzyć trzykrotnie

Bartosz Świderski
Tragiczna burza, która w czwartek przeszła nad Tatrami, przyczyniła się do śmierci pięciu osób. Najgorsza sytuacja była na Giewoncie, gdzie pioruny raziły w około 20-osobową grupę turystów. Wśród nich był ksiądz Jerzy Kozłowski. "Super Express" odnalazł duchownego w zakopiańskim szpitalu i opowiedział jego nieprawdopodobną historię.
Ksiądz opowiedział co działo się na Giewoncie podczas tragicznej burzy. Fot. Facebook.com / Małopolska Policja
Ksiądz Jerzy Kozłowski przyjechał w Tatry z wycieczką wiernych z Dzierżoniowa. To oni wybrali się na Giewont przed burzą, która, jak się potem okazało, zebrała śmiertelne żniwo i przyczyniła się do śmierci 5 osób. "Super Express" nie pisze jednak, czy wierni księdza Kozłowskiego widzieli ostrzeżenia pogodowe i zapowiedzi burzowego popołudnia. Pisze natomiast, że "zobaczyli krzyż na górze i musieli tam pójść".

Tabloid odnalazł księdza w zakopiańskim szpitalu jako jednego z poszkodowanych po burzy. Jego dziennikarze usłyszeli od niego nieprawdopodobną historię. Okazuje się, że duchowny został trzykrotnie rażony piorunem. Mimo to dalej błogosławił, spowiadał i pocieszał innych rannych.


Pierwszy piorun wypalił księdzu dziurę w plecach i go zamroczył. Kiedy się ocknął, zajął się innymi rannymi. Błogosławił ich, spowiadał i modlił się z nimi. Wtedy poraził go drugi piorun. – Ten był lżejszy, więc szybko doszedłem do siebie – powiedział tabloidowi ksiądz. Twierdził, że dalej wykonywał swoją posługę i błogosławił wiernych. Mówił im, że pomoc jest w drodze. Dopiero trzeci piorun zwalił go z nóg.

źródło: "Super Express"