"Ksiądz Jankowski próbował mnie macać". Głuchowski tłumaczy, dlaczego prałatowi się upiekło

Anna Dryjańska
– Bez zrozumienia fenomenu Gdańska, nie zrozumie się fenomenu Jankowskiego. Trzeba dać się złapać w łóżku z martwą dziewczynką albo żywym chłopcem, żeby utonąć. Nawet gdy wypłynęła sprawa agentury Jankowskiego, wielu pomagało mu to zamiatać pod dywan. Po prostu: nie ma bata na prałata. Część ludzi kochała Jankowskiego, ale wszyscy się go bali. Właściwie nadal się boją – mówi Piotr Głuchowski, który razem z Bożeną Aksamit napisał książkę "Uzurpator".
Ks. Henryk Jankowski w swoim apartamencie w parafii św. Brygidy w Gdańsku (16.04.2010 r.). Zmarł trzy miesiące później. fot. Damian Kramski / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Henryk Jankowski to…?

Piotr Głuchowski: Ksiądz Henryk Jankowski to postać operetkowa, wielki mistyfikator. Uwierzyli w niego na pewnym etapie Margaret Thatcher, Ronald Reagan, księżna Anna, senator Kennedy, wszyscy liczący się polscy opozycjoniści, którzy przyjeżdżali do Gdańska do parafii św. Brygidy… To człowiek, który pokonał drogę od nędzy do pieniędzy i z powrotem. To też szeroka dusza, ale również człowiek niezbyt mądry i dosyć prymitywny...

Myślałam, że w pierwszej kolejności powiesz: przestępca seksualny i donosiciel SB.

Z pewnością ksiądz Henryk Jankowski to dewiant, aczkolwiek nie podejmę się określenia, co to za rodzaj wykolejenia.


Prof. Lew Starowicz też miał problemy, gdy w 2004 roku na zlecenie prokuratury miał wydać opinię, czy Jankowski molestuje seksualnie dzieci. Nie dopatrzył się wtedy przemocy.

Starowicz po pierwsze zrobił to na odwal się, po drugie zależało mu na tym, żeby księdza nie szargać. Zresztą nie tylko jemu. Wszyscy chcieli mu to umorzyć, podobnie jak wcześniej sprawę o antysemityzm.

Gdańsk to zamknięte środowisko. Bez zrozumienia fenomenu Gdańska, nie zrozumie się fenomenu Jankowskiego. Trzeba dać się złapać w łóżku z martwą dziewczynką albo żywym chłopcem, żeby utonąć.

Nawet gdy wypłynęła sprawa agentury Jankowskiego, wielu pomagało mu to zamiatać pod dywan. Po prostu: nie ma bata na prałata. Część ludzi kochała Jankowskiego, ale wszyscy się go bali. Właściwie nadal się boją.

Prawie 10 lat po jego śmierci?

W Gdańsku wokół Jankowskiego nadal jest mnóstwo emocji. Ma liczne grono zwolenników, ludzi którym pomógł, osób, które kiedyś od siebie uzależnił, ludzi, których łączą z nim przykre tajemnice, ale też tych, którzy po prostu bardzo go szanowali i nadal bardzo szanują, czy wręcz wielbią.

Właściwie poza księdzem Rydzykiem to jedyny ksiądz, który zbudował wokół siebie środowisko spontanicznie stające w jego obronie.

Spotkanie autorskie wokół książki "Uzurpator" odbędzie się w Gdańsku 4 września (środa) o 18:00. Dom Technika, Scena Teatralna, ul. Rajska 6, Gdańsk. W spotkaniu wezmą udział: Piotr Głuchowski, Jolanta Banach i Bogdan Borusewicz. Spotkanie poprowadzi Karolina Lewicka. Wstęp wolny. Czytaj więcej

Duże wrażenie zrobił na mnie fragment książki o tym, jak zwolennicy ks. Jankowskiego atakowali fizycznie dziennikarzy. Nierzadko działo się to tuż po modlitwie. Katolicy wychodzący z kościoła szarpali dziennikarzy, popychali ich, próbowali im odebrać mikrofon, kamerę…

To element szerszego zjawiska. W połowie lat 90-tych pewne środowiska uznały dziennikarzy za wrogów. Na samym początku transformacji legitymacja „Gazety Wyborczej” otwierała wszystkie drzwi. Sam kiedyś przekroczyłem bez kolejki granicę z Niemcami na legitymację prasową, jak w "Misiu". Wystarczyło, że powiedziałem, że podróżuję służbowo.

W drugiej połowie lat 90-tych część społeczeństwa, której liderami byli wówczas Rydzyk i Jankowski, uznała że dziennikarze to sługusy… no właśnie, kogo?

Szatana?

Można powiedzieć, że i szatana, ale generalnie, że to manipulatorzy, "wrogowie Polski, Kościoła i Ojczyzny”, Żydzi. Wątek żydowski jest tu szczególnie ważny.

Grupy, które powstały wokół ks. Jankowskiego, były pokrewne z fanami Radia Maryja. Trochę rozmodlone, z pewnością bardzo rozpolitykowane, generalnie złożone z ludzi wykluczonych, którzy uwierzyli, że media są na obcym żołdzie.

To się oczywiście pokrywa ze zjawiskiem, które faktycznie zaszło, czyli wykupem części mediów przez zagraniczny kapitał. W końcowych latach życia Jankowskiego, czyli na początku lat dwutysięcznych, mediów polskich pod względem właścicielskim praktycznie nie było. "Dziennik Bałtycki", przeciw któremu burzyli się zwolennicy Jankowskiego, był niemiecki.

Tak jak i sam Jankowski.

Skończę wątek prasowy: za PRL wierni podnieceni przez Jankowskiego retoryką antykomunistyczną szli się bić z milicją. W latach 90-tych znaleźli sobie nowego wroga: szli rozwalać stoiska "Dziennika Bałtyckiego". To były takie przenośne straganiki, na których można było kupić gazetę z ulicy.

A teraz: czy ksiądz Jankowski był niemiecki? Oczywiście, że tak. To nie jest ani zaleta, ani wada: to fakt.

Ale to coś, co ukrywał.

On sam uważał swoje pochodzenie za wstydliwe. Wątpliwości nie ma żadnych: jego mama była Niemką, a ojciec folkdojczem, a konkretnie angedojczem. Złożył akces do narodowości niemieckiej. Jankowski o tym nie mówił.

To, że był przynajmniej półkrwi Niemcem i się tego wstydził powodowało, że chciał być bardziej polski od Polaków. W związku z tym otaczał się symbolami patriotycznymi, Matką Boską Częstochowską, biało-czerwonymi flagami, sztandarami, krzyżami, emblematami "Solidarności". Wieszał je na ścianach, wszywał w ornaty…

Jakie wrażenie wywarł na tobie Jankowski, gdy się spotkaliście w 2007 roku?

Szczerze mówiąc wtedy wydał mi się niegroźnym homoseksualistą. Podstarzałym i trochę śmiesznym.

Jak mogłeś tak pomyśleć, skoro Jankowski gwałcił dzieci, i to zarówno dziewczynki, jak i chłopców? Przecież tu nie chodziło o orientację, tylko przemoc wobec najmłodszych.

W 2007 był mężczyzną, przeciwko któremu prokuratura prowadziła, a potem umorzyła postępowanie, a więc w świetle prawa był niewinny. Nie wiedzieliśmy o nim tyle, co dziś, nie mieliśmy dostępu do akt.

Nie mówiło się o samobójstwie nastolatki, która zaszła z nim w niechcianą ciążę. To wszystko wyszło na jaw dopiero razem z głośnym tekstem Bożeny Aksamit, opublikowanym na początku grudnia zeszłego roku.

Porozmawiajmy o Jankowskim i kobietach. Śledziłam kobiecy wątek przez całą książkę i zebrałam kilka rzeczy. Jankowski wyrasta w otoczeniu siedmiu sióstr. Przebywa wśród kobiet w salonie fryzjerskim swojej matki. Potem ściga dziewczynki na ulicy, by złapać je w jakimś zaułku i zgwałcić, albo przynajmniej wytrysnąć im na sukienkę. Następnie ksiądz przerzuca się na chłopców. Staje się zapiekłym przeciwnikiem prawa kobiet do przerwania niechcianej ciąży. Mówi, że kobiety śmierdzą. Rozplątałeś to jakoś w swojej głowie?

Jeden ze starych esbeków powiedział o Jankowskim, że nie wie, co mu się stało, bo za jego czasów jeszcze lubił babki. Nie podejmuję się stawiać diagnozy, ale kolokwialnie można powiedzieć, że w młodości Jankowski chciał bzykać wszystko, co się rusza, a potem już tylko nastoletnich blondynów.

Jak wspominasz to jedyne spotkanie z Jankowskim?

Usiłował mnie macać, choć miałem 40 lat i byłem już starym dziadem, ale przecież on był jeszcze starszy.
Piotr Głuchowski, współautor książki "Uzurpator", która opowiada o ks. Henryku Jankowskim.mat. wyd.
Myślałam, że najchętniej molestował wczesnych nastolatków.

On się na stare lata już tylko platonicznie kochał w mężczyznach, którzy byli dla niego młodzi. Na przykład prezes Instytutu Prałata Jankowskiego, Mariusz Olchowik, to była ewidentnie platoniczna miłość ks. Jankowskiego. Prałat mu wszystko wybaczał, pozwalał mu robić duże pieniądze i publicity swoim kosztem.

Potem to się wszystko walnęło, została kupa nieprzyjemności i długów, a mimo to prałat mówił, że jakby miał jeszcze raz cokolwiek robić, to tylko z Mariuszkiem. Olchowik był bardzo przystojnym, ładnym mężczyzną. Mógł się podobać.

Wróćmy do ciebie i ks. Jankowskiego.

Na łóżko mnie zapraszał, żeby tam się pohuśtać. To było bardzo miękkie łóżko, wodne, albo z jakiejś specjalnej, elastycznej, gąbki.

Co zrobiłeś?

Usiadłem z nim i zaczęliśmy się bujać na tym łóżku. Bożenę Aksamit, razem z którą tam byłem, ks. Jankowski traktował jak powietrze.

Oprowadzał nas, a właściwie mnie, po swoim apartamencie, pokazywał kolekcję złotych medali na batystowych poduszkach, pierścieni, olejnych portretów, na których go uwieczniono z papieżem, Wałęsą, księdzem Popiełuszką, ze swoją mamą, w białym mundurze admiralskim, w sutannach różnych kolorów… Prezentując to cieszył się jak chłopiec, który pokazuje koledze jakie ma fajne resoraki.

To była taka umysłowość – on miał naprawdę frajdę z tego, że ma złote okulary, łańcuchy, perfumy, że dobrze je, a przy stole przygrywają muzycy z filharmonii… Po prostu jego to wszystko strasznie kręciło.

Jak człowiek, przed którym uciekały dzieci na ulicy, mógł sobie owinąć cały Gdańsk wokół palca?

Tu znowu jest analogia z ojcem dyrektorem Rydzykiem. Oni obaj nie mogli zdać matury. Jankowski tak naprawdę nigdy nie ukończył seminarium, a jednak dostał święcenia. Obaj średnio mówią po polsku, przy czym Rydzyk jednak trochę lepiej.

Zadecydowały ich niesamowite zdolności interpersonalne: do szybkiego skracania dystansu i wykorzystywania znajomości, bezwzględność w kontaktach z ludźmi, odcinanie tych, którzy nie mogą im się już do niczego przydać, dążenie do celu za wszelką cenę…

To jest u nich wspólne i pokazuje, że wcale nie trzeba być intelektualistą, żeby zrobić karierę. Trzeba tylko bardzo chcieć. A Jankowski bardzo chciał i wykorzystał wszystkie szanse, które dało mu życie.

Gdy jako młody ksiądz został zesłany w ruiny parafii św. Brygidy, zaczął zbierać pieniądze na odbudowę kościoła w Niemczech, Austrii i Szwajcarii. To był model jego funkcjonowania przez lata, zmieniały się tylko cele kwesty. Później był bursztynowy ołtarz, organy i tak dalej. Tak, jak mówi ksiądz Trybus grany w "Klerze" przez Więckiewicza – "chodzi o to, żeby cały czas zbierać".

Jankowski bez przerwy zbierał pieniądze, a ponieważ to były czasy, gdy za jedną markę niemiecką można było urządzić niezłą imprezę, to jak dostał 100 tys. marek, to mógł sobie kupić nawet Długi Targ.

Każdą sytuację, niezależnie od tego, jak była negatywna, potrafił obrócić na swoją korzyść. Podobnie zrobił później w przypadku współpracy z "Solidarnością". Stał się gwiazdą nie tylko w Polsce. Zdjęcie, na którym uwieczniono, jak spowiada stoczniowców, obiegło zagraniczną prasę. To było dla Zachodu niesamowite – w komunistycznej fabryce rozmodleni robotnicy.

Ale gdy w 1989 roku "Solidarność" wygrywa, słynny Jankowski zostaje w próżni. Wałęsa idzie do Warszawy rządzić Polską, a u księdza nic się nie zmienia.

Ludzie, którzy blisko znali Jankowskiego, Wałęsa, Borusewicz, Hall, Geremek, Kuroń i inni, wiedzieli co to jest za typek. Mieli świadomość, że to strasznie prosty gość.

A wiedzieli, że to gwałciciel dzieci?

Moim zdaniem – nie. Inna sprawa, jak bardzo nie chcieli o tym wiedzieć. W każdym razie Jankowski, który liczył na bycie kapelanem prezydenta Wałęsy lub Wojska Polskiego, bardzo się rozczarował. Obraził się na towarzyszy walki i został tym, kim został.

Czyli kim?

Enfant terrible polskiej polityki i kościoła katolickiego, który wygadywał na Żydów, zadawał się z dziwacznymi ludźmi, robił kontrowersyjne groby pańskie, w których ostrzegał przed Unią Europejską, NATO i partiami politycznymi.
Jankowski został antysemitą, bo nie dostał stołka?

Nie, te poglądy miał już wcześniej, teraz tylko zaczął się z nimi obnosić. Rozmawiałem kiedyś o tym z Sewerynem Blumsztajnem, który stwierdził, że to taki tradycyjny antysemityzm. Jankowski chciał być bardziej polski niż Polacy, więc starał się też być najbardziej antysemickim antysemitą.

Moim zdaniem na jego światopogląd mocno wpłynęło dzieciństwo w Preußisch Stargard, dziś Starogardzie Gdańskim. Jego koledzy byli w Hitlerjugend albo Jungvolku, po ulicach maszerowali przystojni esesmani, a żony oficerów Luftwaffe i gestapo przychodziły się strzyc do salonu fryzjerskiego jego matki, Hedwigi.

W tym miejscu i czasie antysemityzm był rzeczą oczywistą. Preußisch Stargard miał zresztą swój własny obóz koncentracyjny dla Żydów. Jankowski był w dzieciństwie zafascynowany III Rzeszą. Jak każdy z niemieckich chłopców w miasteczku.

Już jako znany ksiądz Jankowski mówi nieprawdę nie tylko na temat swojego dzieciństwa, ale wielu innych, późniejszych wydarzeń. Czy wierzył w to, co mówił?

Nie, świadomie kłamał. Konsekwentnie budował swój heroiczny wizerunek i zmieniał każdy fakt, który oceniał jako niewygodny. Okłamywał przyjaciół, kolegów, esbeków i księży.

Muszę do tego wrócić: kto wiedział, że Jankowski gwałci dzieci?

Moim zdaniem wiedział ksiądz Czaja, wikary, potem proboszcz w świętej Brygidzie. Był tam przeszło 10 lat.

W aktach sprawy Jankowskiego są zeznania matki jednego z molestowanych ministrantów, która wspomina, że ks. Czaja kiedyś ją zaczepił i ostrzegł, żeby jak najszybciej zabrała syna z plebanii, bo wszyscy młodzi ludzie, którzy wpadną w ręce Jankowskiego, prędzej czy później się staczają.

Oprócz wykorzystywania seksualnego, tam również były kradzieże, narkotyki, bójki itd. Dlatego myślę, że ks. Czaja wiedział.

Wiedział i co? Co z tego wynikło?

To był taki rodzaj wiedzy, z którego nic nie wynika. Ks. Czaja był w stanie powiedzieć tej kobiecie, by zabrała dziecko, bo ks. Jankowski je krzywdzi, ale już nie był w stanie powiedzieć, że Jankowski jest pedofilem.

Rozmawiałem z Czają już po śmierci prałata. Stwierdził, że o zmarłych albo mówi się dobrze, albo wcale. Chciał, żebyśmy to zostawili, bo wszystko rozstrzygnie sąd boży.

Aha... Mamy ks. Czaję – kto jeszcze wiedział?

Bożena Aksamit rozmawiała kiedyś z pewną mieszkanką Gdańska, panią Lidią Makowską. Makowska powiedziała, że podeszła do niej kiedyś dwujęzyczna Niemka z jakiejś grupy modlitewnej, która zjechała do św. Brygidy. To nie było nic niezwykłego, tam bardzo często przyjeżdżali Niemcy, przecież to z ich pieniędzy ten kościół powstał. I ta Niemka powiedziała Makowskiej, że podszedł do niej chłopiec i poprosił o pomoc, bo Jankowski go molestuje.

To znaczące – ten dzieciak podszedł do Niemki, bo najwidoczniej był przekonany, że wszyscy Polacy będą kryć Jankowskiego. Że ksiądz molestuje go za zgodą całego społeczeństwa.

Nie wyciągasz zbyt daleko idących wniosków?

Przecież chłopcy na co dzień usługiwali na parafii: podczas różnych imprez i kolacji podawali do stołu, przynosili napoje. I wszyscy goście Jankowskiego to tolerowali. Chłopcy mieli podstawę sądzić, że cały kraj akceptuje to, że są na służbie u prałata Jankowskiego. Dlatego ten chłopiec poskarżył się właśnie Niemce.

Kto jeszcze wiedział o przestępczości seksualnej księdza?

Mnóstwo osób wiedziałoby, gdyby tylko chciało. Jeżeli goście zagraniczni w ciągu godziny orientowali się, co tu się wyprawia i mówili o tym gospodarzom z opozycji, to wystarczyło tylko słuchać.

Ksiądz Jankowski miał jakiś typ?

To byli bardzo młodzi chłopcy, w wieku 13-16 lat. Przystojni, wysocy, wysportowani, blondwłosi, niebieskoocy.

Czyli typ aryjski.

Tak. Jankowski wprost mówił, że śpią w jego łóżku. Twierdził, że po to, by podawać mu leki lub zaparzyć kawę rankiem. Ludzie postrzegali to jako kolejną ekstrawagancję prałata.

Kiedy wpadliście z Bożeną Aksamit na pomysł, by napisać książkę o księdzu Jankowskim?

Bożena zaproponowała to po ogromnym odzewie na swój reportaż „Sekret Świętej Brygidy”, który ukazał się na początku grudnia zeszłego roku.

Zmarła niecałe dwa miesiące później. Tak szybko napisaliście "Uzurpatora"?

Zdążyliśmy zrobić godzinną burzę mózgów – zdecydowaliśmy, co w tej książce powinno być. Wypisaliśmy sobie punkty. Bożena przekazała mi materiały, które zebrała przy okazji pisania reportażu. To stos akt prokuratorskich, papierów i książek, z których korzystała. Jak Bożena odeszła, została mi kartka z naszej narady i karton materiałów. W połowie lutego zabrałem się za "Uzurpatora".

A jak Bożena Aksamit wpadła na to, by napisać reportaż, od którego to wszystko się zaczęło?

To był ciąg przypadków. Najpierw do Polski przyjechała pani Borowiecka, późniejsza bohaterka reportażu o molestowaniu. Natknęła się w Gdańsku na pomnik swego dawnego prześladowcy i gwałciciela, więc postanowiła skontaktować się z prasą i opowiedzieć, czego doświadczyła.

Spotkała się z Bożeną. To też był przypadek, bo Borowiecka mogła przecież odezwać się do dziennikarki z innej redakcji. Potem, gdy reportaż już się ukazał, ludzie zaczęli protestować wieszając dziecięce buciki na pomniku prałata. A inni zaczęli pomnika bronić.

Wtedy okazało się, że mimo, iż ks. Jankowski od lat nie żyje, to nadal wywołuje wielkie emocje, więc warto o tym napisać. I te wszystkie przypadki spowodowały, że wzięliśmy się za książkę.

Borowiecka natknęła się w Gdańsku na pomnik Jankowskiego, a ten stanął w dużej mierze dzięki prezydentowi Pawłowi Adamowiczowi...

Adamowicz to był jeden z najlepszych kolegów prałata, wcześniej jego ministrant. Pomnik był jego inicjatywą. Co za idiotyczny pomysł! Gdyby tego pomnika nie było, to nie byłoby całej grandy o Jankowskiego.

Nie byłoby pomnika, więc Borowiecka nie mogłaby go zobaczyć, więc nie powstałby reportaż „Sekret Świętej Brygidy”, więc nie powstałaby książka o prałacie. Nie byłoby obalenia tego pomnika, nie byłoby przy tym Sekielskich i tak dalej.

Czyli gdyby nie Adamowicz, nie napisalibyście książki o Jankowskim?

Można tak powiedzieć.


Tekst powstał we współpracy z Wydawnictwem Agora.