"Kto chętny do trójki klasowej?". Zebrania w szkołach pokazują, co jest nie tak z Polakami

Katarzyna Zuchowicz
Zaczął się sezon. Niektórzy rodzice już po inauguracji, inni jeszcze nie. Znajomy właśnie wrócił z zebrania w szkole i złapał się za głowę. – Czułem się jak na jakimś wiecu politycznym albo na zebraniu wkurzonych klientów biura podróży – mówi. Tyle frustracji nakręconych rodziców się wylało. Możemy się śmiać lub nie, ale zebrania szkolne bardzo dużo o nas mówią. I idealnie odzwierciedlają polskie społeczeństwo.
Zebrania w szkołach odzwierciedlają polskie społeczeństwo. Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencj
Te pierwsze zebrania we wrześniu są najgorsze. Trwają najdłużej, bo trzeba podpisać tony dokumentów. Ale też wybrać trójkę klasową. Każdy rodzic, który ma dziecko w szkole to zna.

"Kto z państwa chętny do trójki klasowej?" – pyta wychowawca. I życie w sali natychmiast zamiera. – Nagle wszyscy wzrok w kartkę, udają, że piszą. Ustają żarciki, w klasie zapada cisza. Każdy czeka, aż ktoś się wyrwie. Jeśli nikt chętny się nie zgłosi, zawsze jest łapanka, kto ma być w trójce. Rodzice zachowują się jak dzieci podczas lekcji geografii, gdy pani pyta, kto chce przygotować referat czy prezentację – mówi Daniel, ojciec czwartoklasistki, który właśnie był u córki na zebraniu.


Tym razem sytuacja u niego wyglądała tak, że w pewnym momencie pojawiła się groźba losowania. Tak bardzo nikt z rodziców nie chciał się zgłosić.

– U nas wychowawczyni w pewnym momencie powiedziała, że wychodzi z klasy na 10 minut. Jak wróci, mamy wybrać trójkę, bo inaczej będziemy siedzieć tu do rana – śmieje się inna znajoma mama. Na ogół ktoś w końcu się łamie: "No dobra, żeby nie przedłużać, mogę być ja", a klasa bije mu brawo.
Fot. Screen/Facebook
"Czułem się jak na godzinie wychowawczej"
Zebrania bywają i nudne, i burzliwe. Część rodziców zasypuje wychowawców milionem pytań, inni siedzą w smartfonach i udają, że ich nie ma. Jeden nauczyciel całym sobą opowiada o klasie, inny kwituje, że jest ok i kończy po 15 minutach.

Ale bardzo wyłania się z rodziców i roszczeniowość, i brak chęci angażowania w cokolwiek, takie trochę "nie chce mi się, nie mam czasu, niech inni się tym zajmą". Oczywiście pomijając wyjątki, bo wszędzie znajdą się rodzice-działacze, którzy pierwsi wyrywają się do współpracy. Tyle, że na zebraniach jest ich zdecydowana mniejszość.

– Kto z państwa może iść z klasą na wycieczkę do muzeum/do kina/teatru/na basen? – pyta wychowawca.

Cisza.

– Szykujemy kiermasz szkolny. Poszukuję rodziców, którzy pomogą...

Jedna ręka w górę. Zebrania szkolne to swoisty fenomen, który bardzo dużo mówi o polskim społeczeństwie. Jak w soczewce odbijają się w nich pewne zachowania, które łatwo możemy odnaleźć w innych sytuacjach. Czyniąc nawet analogie do polityki.

Dziwić się, że Polacy tak mało się angażują? Że np. najpierw protestowali w sprawie sądów, a potem przestali?

– Ja czułem się na zebraniu jak na wiecu politycznym albo na zebraniu wkurzonych klientów biura podróży, gdy okazuje się, że myśleli, że będzie pięć gwiazdek, ale przy śniadaniu coś im nie przypasowało i zaczyna się burza. Momentami miałem wrażenie, że siedzę na zebraniu nie z dorosłymi ludźmi tylko z uczniami na godzinie wychowawczej. Autentycznie się załamałem – zauważa Daniel.

"Nie chcą się wychylać"
Z pierwszego w tym roku zebrania wrócił zmęczony. Zachowaniem innych rodziców właśnie. – Obgadują wszystko na grupach klasowych, a potem przychodzą nakręceni na zebrania. Wylewają swoje najdrobniejsze frustracje, ale jak przychodzi co do czego, nikogo nie ma do działania. Najlepsze jest to, że w wielu sprawach ze swoim niezadowoleniem mają rację, ale powstrzymują się od działania. Prowadzą żywe dyskusje, ale wszystko zmierza do nicnierobienia – mówi.

Podkreśla: – Dla mnie to Polska. To jest nasze życie polityczne. Coś jest nie tak, ale nie będę się angażował. Po co zaburzać coś, co znam. I tak sobie to trwa, trwa, trwa…

Znajoma Anna śmieje się: – A Rada Rodziców to już jest jak ONZ. Jest w niej masa sfrustrowanych rodziców, która trafia tam z "łapanki" po zebraniach i nie chce się wychylać. I garstka zaangażowanych, która podejmuje za nich decyzje i wpływa na losy szkoły.

Ona miała na zebraniu taką sytuację. Jedna z nauczycielek notorycznie korzystała z telefonu podczas lekcji. – Pół zebrania wałkowano temat, ale gdy zaproponowałam, by oficjalnie zgłosić to do dyrekcji, nagle wszyscy się wycofali. "O nie, już tyle lat się przemęczyliśmy, nie będziemy robić afery". I umyli ręce. Ludzie wyrażają swoje niezadowolenie, ale gdy mówisz: "Ej, idziemy", to nikt za tobą nie idzie. A przecież chodzi o ich dzieci – mówi.

"Fizyka i chemia jest za trudna"
Na Facebooku pojawiła się zabawna grafika z pytaniami, które najczęściej towarzyszą zebraniom w szkołach, a która idealnie je podsumowuje. "Czy dzieci muszą mieć tak dużo prac domowych?", "Na sali gimnastycznej jest za zimno", "Składka na Radę Rodziców jest za wysoka" – każdy to zna. Rok w rok pojawiają się te same dylematy. Rodzice nie chcą płacić na Radę Rodziców, to już norma. 20 zł miesięcznie? 30? 50 zł za semestr? – ta kwestia może być roztrząsana w nieskończoność. – Proszę państwa, przecież składka jest dobrowolna! Nikt nie może nas zmusić, żeby płacić taką kwotę – często znajdzie się jakiś bojownik. I nie raz, po burzliwej dyskusji, klasa orzeka, że żadnych składek płacić nie będzie. Jedynie na fundusz klasowy. Dla dobra dzieci.

Rodzice się śmieją, ale w komentarzach dorzucają też inne pytania, które słyszeli podczas zebrań w swoich szkołach. Na przykład: "Pan od WF postawił synowi jedynkę. Czy możemy zmienić tego nauczyciela?". Albo: "A moja córka nie może siedzieć przy oknie, ani gdzieś dalej i byle nie z takim i takim dzieckiem bo oni się nie lubią", "Fizyka i chemia są ZA TRUDNE w siódmej klasie!".

Rozgrzeszają dzieci ze wszystkiego
Oczywiście, to też są problemy ważne dla rodziców. Ale ciągnie się za nimi jakaś roszczeniowość. Którą, niestety, zauważa się coraz częściej.

– Obserwuję na zebraniach totalne rozgrzeszanie dzieci ze wszystkiego. Pojawia się kwestia dziewczynek w krótkich szortach? Od razu reakcja: "Ale przecież jest gorąco". Dziewczyny się malują? "O rany, przecież każdy się malował". Itd. Na ogół widać brak współpracy z nauczycielem, jest za to postawa roszczeniowego klienta wchodzącego z fochem do sklepu – mówi Daniel.

Inni znajomi rodzice opowiadają takie historie z zebrań:

– Wychowawczyni chciała przeczytać regulamin punktów ujemnych i dodatnich. I jeszcze zanim przeczytała pierwszy punkt, to rodzice już zaczęli dyskusję o tym, że współczesna szkoła za bardzo karze i karami nic się nie osiągnie. Nikt jeszcze nie wiedział, co jest w regulaminie, a już było: – Po co tyle punktów? Przecież jak pani im to przeczyta to oni to zignorują. Ja nie będę im się dziwić. Wypisz, wymaluj poziom dyskusji polityków w studiu telewizyjnym

– U nas na angielskim dzieci zostały podzielone na grupy, ale jeden z rodziców najwyraźniej uznał to za niesprawiedliwe, bo jego córka dostała się do słabszej grupy i na zebraniu chciał, żeby test został powtórzony.

– Mnie rodzice prawie zjedli żywcem, gdy stanęłam w obronie nauczyciela, który dużo wymagał, ale świetnie uczył. Zakrzyczeli mnie, że nie życzą sobie, by pan zadawał tak dużo do domu, bo dzieci sobie nie radzą. Grozili skargą do kuratorium. A najlepszy argument był taki, że nauczyciel stawia złe oceny i psuje dzieciom średnią.

Teraz doszła jeszcze kwestia LGBT. Ono w tym roku wyjątkowo rozgrzewa niektórych rodziców.

"Przepraszam za spóźnienie"
Podobne historie z zebrań można mnożyć w nieskończoność, choć każdy na pewno ma inne doświadczenia, wiele zależy też od wychowawców. Na jednym zebraniu może być miło, na innym można stracić sporo nerwów.

"Przepraszam, ale muszę wcześniej wyjść. Mam wizytę u lekarza", "Przepraszam za spóźnienie", "Czy ma ktoś pożyczyć długopis?" – to nieco z innej bajki, ale to również praktycznie standard na zebraniach, od przedszkola po liceum.

Pomijając, że i tak na wszystkie zebrania nie wszyscy przechodzą.

Tak jak na wybory.