Polska komedia bez paździerzu. Widziałem "(Nie)znajomych" i mówię wam - to będzie hit
Dobra polska komedia w ostatnim czasie przestaje być już tylko i wyłącznie oksymoronem. Po dobrze przyjętych filmach jak "Atak paniki" czy "Juliusz", kolejnym, na którym pośmiejemy się bez cienia żenady, będą zdecydowanie "(Nie)znajomi". Choć już przy wyjściu z kina nie wszystkim pozostanie dobry humor.
Zagrajmy w grę...
Jeśli ktoś nie widział oryginału (co w niczym nie przeszkadza), to pokrótce napiszę, że punktem wyjścia całego filmu jest prosta gra przypominająca "Prawdę czy wyzwanie". Grupka znajomych w średnim wieku postanawia urozmaicić sobie kolację czytaniem wszystkich przychodzących smsów na głos i przełączaniem rozmów w tryb głośnomówiący. Niewinna zabawa przeradza się w prawdziwy koszmar.
Uwielbiam, kiedy twórca już na początku narzuca pewne ograniczenia, wrzuca w nie bohaterów i razem z nim przypatrujemy się, co z tego wyniknie. Trochę jak z rybkami w akwarium. Włoski format tak dobrze się przyjął się na świecie, bo jest uniwersalny i tani - ogranicza się do praktycznie jednego pokoju i prostej "zabawy".
Fot. Jarosław Sosiński / Materiały prasowe
Siedmioro wspaniałych
Już od samego początku "(Nie)znajomych" wiemy, że to nie będzie tandetna jazda na sprawdzonym patencie. Film zachwyca szczególnie przemyślaną pracą kamery i kadrami pięknie malowanymi światłem - sceny w odrębnych pomieszczaniach są utrzymane w innej ciepłej, kolorystyce. W Hollywoodzie to już od dawna standard, dlatego tak przyjemnie zobaczyć, że i u nas w kinie rozrywkowym zwraca się uwagę na takie detale.
Ten film nigdy by się nie udał, gdyby nie dobór odpowiednich aktorów. Przecież to na ich barkach spoczywa cała akcja. Kasia Smutniak czy Tomasz Kot to międzynarodowe nazwiska, które mówią same za siebie, jednak cała ekipa wręcz prześcignęła obsadę z oryginalnego filmu. W pamięć zapada mocny monolog Mai Ostaszewskiej, ale moimi faworytami są jednak Łukasz Simlat i Michał Żurawski - pierwszy gra typowego "janusza", drugi maczo-cwaniaczka. Każdy na swojej drodze spotkał takie typy ludzi, dlatego sala po niemal każdym ich tekście wybuchała śmiechem.
Całkiem zabawne i cięte dialogi, w których nawet rzucanie mięchem brzmi naturalnie, nadają dynamiki filmowi (i większość z nich słychać!), ale przez cały czas czujemy podskórnie, że coś za chwilę wybuchnie. Tak jakby nad stołem z telefonami wisiało wielkie wiadro z granatami. Nastąpi wtedy chwila na odsapnięcie i refleksje nad istotą współczesnych związków i palącymi problemami społecznymi jak np. homofobia. Zresztą, nazwa "komediodramat" w opisie nie jest dodana przypadkowo, a twórcy idealnie przełożyli to na polskie podwórko.
"(Nie)znajomych" po prostu dobrze i lekko się ogląda. I to pomimo tego, że atmosfera gęstnieje z minuty na minutę, by zrobić się co najmniej dołująca. Przyczepić się mogę jedynie warstwy muzycznej - piosenka i motyw ze "Strangers in the night" są wałkowane wielokrotnie, żeby przypadkiem nikt nie przeoczył aluzji.
Forma filmu, przypominająca teatralną tragifarsę, zapewnia emocje i wiele zwrotów akcji. Treść, czasem niestety (przynajmniej dla mnie) zbyt banalna i wyświechtana, zawiera wątki w zawiązkach takie jak złamane serca, romanse i niedopasowanie, przez co praktycznie każdy może się jakoś odnaleźć w tej układance. I stwierdzi, że postacie pojawiające się na ekranie wcale nie są takie nieznajome.