Co się stało w pokoju nr 1046? Niezwykła historia niewyjaśnionej zbrodni w hotelu

Sonia Stępień
W połowie lat 30. XX wieku w Kansas doszło do nietypowego, do dziś niewytłumaczalnego zabójstwa tajemniczego mężczyzny. Do wydarzenia doszło w eleganckim w hotelu, tożsamość ofiary długo pozostawała nieznana, a sprawcy nigdy nie odnaleziono. Sprawa, ze względu na jej niezwykłe okoliczności oraz ogromną liczbę niewiadomych, uznawana jest za najdziwniejszą w historii tego stanu.
Fot. Shutterstock
2 stycznia 1935 roku tajemniczy młody mężczyzna zabukował pokój w Hotelu Prezydenckim w Kansas City. Podpisał się jako Roland T. Owen z Los Angeles. Był dobrze ubrany, w oczy rzucało się jego„kalafiorowate” ucho – przypadłość bokserów i zapaśników - oraz podłużna, sporych rozmiarów blizna na lewej części głowy.

Tajemniczy chłopak poprosił recepcjonistę o pomieszczenie, w którym okna nie są skierowane w stronę ulicy. Zaprowadzono go do pokoju nr 1046, gdzie miał spędzić kolejne trzy dni – jak miało się później okazać – jego ostatnie. Pracująca wtedy w hotelu sprzątaczka, Mary Soptic, zapamiętała Owena przede wszystkim jako nerwowego i lubującego się w ciemnościach. Zwykle gdy wchodziła do jego pokoju, gość leżał na hotelowym łóżku ze zgaszonymi światłami i zasłoniętymi oknami. Pierwszego dnia jego pobytu podczas porządkowania pokoju natrafiła na leżącą na biurku notatkę: „Don, wrócę za piętnaście minut. Czekaj.”
Następnego ranka, aby posprzątać pokój nr 1046, Soptic musiała użyć uniwersalnego klucza – drzwi zostały zamknięte od zewnątrz. Owen jednak znajdował się w środku. Mężczyzna wedle swojego zwyczaju spędzał czas samotnie, kiedy zadzwonił telefon: „Nie, Don, nie jestem głodny” – powiedział do słuchawki.


Kolejnego dnia Soptic w ogóle nie udało się dostać do mrocznego pomieszczenia. Zbliżywszy się do drzwi, pokojówka usłyszała jedynie rozmowę pomiędzy dwoma mężczyznami. Mieszkająca w tym czasie w pokoju obok kobieta wyznała później policji, że podczas pobytu w hotelu dochodziły ją ciągłe hałasy, dobiegające z tego samego piętra - głównie żywiołowe, damsko-męskie rozmowy.

Tajemnicze życie, tajemnicza śmierć
Tymczasem operator telefoniczny odnotował, że słuchawka w pokoju 1046 była odłożona z haka. Do Owena wysłano w tej sprawie gońca. W środku chłopak napotkał Owena leżącego nago na łóżku. W oczy rzuciły mu się dziwne, ciemne smugi na pościeli. Uspokajając siebie samego wywnioskował, że mężczyzna najpewniej odpłynął po libacji alkoholowej.

Następny boy hotelowy, który udał się do 1046, miał jeszcze mniej szczęścia. Mimo wiszącej na drzwiach tabliczki „nie przeszkadzać”, goniec otworzył drzwi i szybko tego pożałował. Już od progu osłabił go widok, jaki tam zastał. Jak zeznał na policji, Owen klęczał na podłodze, cały umazany we krwi. Karmazynowa ciecz pokrywała także ściany, łóżko, miejscami nawet sufit.
W hotelu wkrótce pojawili się detektywi. Zastali Owena związanego liną wokół kostek, nadgarstków i szyi. Oprócz tego ktoś złamał mu czaszkę, wielokrotnie pchnął nożem w klatkę piersiową, przekłuwając płuco. Korzystając ze słabnących oddechów ofiary, detektyw zdążył zadać mu kilka pytań. Owen zeznał, że przez cały czas był sam w pokoju, a tych dotkliwych obrażeń doznał potykając się w wannie. Jego absurdalne wytłumaczenie oczywiście nie przekonało śledczych.

Krótko później Owen zapadł w śpiączkę, a rankiem 5 stycznia 1935 zmarł w szpitalu.Na miejscu przestępstwa brakowało nie tylko narzędzia zbrodni i dowodów, ale wyniesiono stamtąd także wszystkie ubrania, ręczniki, kosmetyki. Technicy zabezpieczyli zaledwie kilka drobnych przedmiotów: niezapalonego papierosa, spinkę do włosów, etykietę od krawata, agrafkę i małą,nieotwartą butelkę rozcieńczonego kwasu siarkowego. Jedyne odciski palców zdjęto ze stojaka na telefon.

Korzystając z dostępnych wówczas technik udało się tylko wysunąć przypuszczenie, że mogły one należeć do kobiety.

Człowiek o wielu imionach
Detektywi nie odnaleźli zbyt wielu wskazówek, które przybliżyłyby im postać Rolanda T. Owena. Nikt pod tym nazwiskiem nie figurował w żadnych dokumentach w USA. A jednak, wkrótce miało się okazać, że osobnik miesiącami zwinnie poruszał się po mieście. Niezauważony, pod różnymi tożsamościami.

Po nagłośnieniu sprawy przez media i policję, setki ciekawskich ruszyły do domu pogrzebowego Mellody-Mcgilley, by obejrzeć oblicze tajemniczej postaci. Kilka osób potrafiło rozpoznać jego twarz, ale każdy znał go pod innym nazwiskiem. Okazało się, że przed wizytą w Hotelu Prezydenckim mężczyzna zatrzymał się na jedną noc w pobliskim Muehlebach Hotel. Przestawił się tam jako Eugene K. Scott z Los Angeles i także prosił o pomieszczenie bez okien na miasto. Z kolei w hotelu St. Regis podpisał się jako Duncan Ogletree i dzielił pokój z osobą pod nazwiskiem Donald Kelso (Donald, jak Don – przypadek?).
Tę twarz skojarzył również Robert Lane, pracownik kansaskich wodociągów. 3 stycznia, około godziny 23:00, Lane przygarnął z drogi autostopowicza – młodego mężczyznę, biegnącego w samym podkoszulku około półtorej mili od hotelu. Kierowca zwrócił uwagę na głęboką ranę na lewym ramieniu pasażera, a gdy odważył się ją skomentować, chłopak poprzysiągł rychłą zemstę na jej autorze. Podobno wcześniej tego samego dnia świadkowie widzieli Owena jeszcze kilkukrotnie, głównie w barach.

Oprócz tego do detektywów odezwał się pewien trener zapasów, u którego Owen, pod nazwiskiem Cecil Werner z Omaha, chciał zapisać się na walki. Mimo że, jak się okazało, ofiara prowadziła dość bogate życie towarzyskie w mieście, detektywom i tak nie udało się ustalić jej prawdziwego nazwiska. Wkrótce policjanci skupili się na nowych priorytetach,s prawa pokoju 1046 stopniowo zamierała, by w marcu jeszcze bardziej się zawikłać. Kiedy policja publicznie ogłosiła zamiar pogrzebania ciała zmarłego w zbiorowej mogile dla ubogich, anonimowy darczyńca zadzwonił do domu pogrzebowego, by zaoferować przekazanie funduszy na godne pochowanie Owena. „Oszuści zwykle dostają to, na co zasługują” – dodał, kończąc rozmowę.

Anonimowe polecenie otrzymała w tym czasie także lokalna kwiaciarnia, mająca złożyć na grobie 13 róż American Beauty oraz kartkę ze słowami: „Miłość na zawsze – Louise”. Na pogrzebie pojawili się tylko policjanci. Policja kontynuowała poszukiwania „Dona” i nowych informacji, ale wciąż lądowała w ślepych uliczkach.

Kim naprawdę był Owen?
Jesienią 1936 roku, przyjaciółka Ruby Ogletree pokazała jej zeszłoroczny numer American Weekly, z artykułem pt. „Tajemnica pokoju nr 1046”. Mężczyzna ze zdjęcia do złudzenia przypominał syna Ruby, który ostatni raz widziany był w 1934 roku. Ruby Ogletree nie miała świadomości co dzieje się z jej synem od momentu gdy wyjechał z rodzinnego Birmingham w Alabamie. Jedyny kontakt jaki miała z Artemusem od tamtej chwili to trzy krótkie, pisane na maszynie listy. Wiadomości jednak nie wzbudziły zaufania kobiety – styl, w jakim zostały utrzymane, nie pasował do jej nastoletniego, nonszalanckiego syna.

Był także inny, drobny szkopuł – Artemus nie potrafił pisać na maszynie. Matczyna intuicja nie zawiodła – pierwszy z listów wysłano wiosną 1935, już po śmierci „Owena”. W sierpniu do Ruby zadzwonił niejaki Jordan, przedstawiający się jako przyjaciel jej syna. Przekonywał,że Artemus uratował mu życie oraz że niedawno poślubił zamożną kobietę w Kairze. Rozmówca wytłumaczył też, że syn nie może napisać listu, ponieważ w wyniku ostrej bójki stracił kciuka.

Zdesperowana i jeszcze bardziej podejrzliwa matka rozpoczęła rozpaczliwe poszukiwania. Kontaktowała się z ówczesnym dyrektorem FBI, J. Edgarem Hooverem, a nawet pisała do konsula USA w Kairze. Niestety, bez skutku.Niedługo później prasa w kraju ogłosiła powszechnie, że tajemniczy zmarły mężczyzna naprawdę nazywał się Artemus Ogletree.

Teoretycznie na tym etapie śledztwa rozwiązanie zagadki powinno być na wyciągnięcie ręki. Detektywów nadal nurtowało jednak mnóstwo pytań – przede wszystkim kto w tak okrutny sposób potraktował Artemusa i jaki był jego motyw? Co działo się z nastolatkiem odkąd wyjechał z domu i co sprawiło, że musiał zmieniać tożsamość? Kolejne pytania rodziły jedynie kolejne niewiadome.

Co wydarzyło się za drzwiami pokoju 1046?
Od tego czasu wielu próbowało dociec prawdy, podążając za różnymi tropami. Część z nich w centrum historii stawia enigmatycznego Dona. Niektórzy zakładają, że to on opłacił pogrzeb Artemusa, inni, że to właśnie Don odpowiadał za jego śmierć. Co ciekawe, w 1937 aresztowano mężczyznę, który zamordował swojego współlokatora. Przedstawił się jako „Joseph Ogden”, ale znano go także jako alias „Donald Kelso” – brzmi znajomo? Z opisów świadków wynikało, że zgadzał się również ich wygląd zewnętrzny. Niestety, poszukiwań nie kontynuowano.

Inni w wydarzeniach z Hotelu Prezydenckiego dostrzegają natomiast historię miłosną. Według jednej z wersji, powodem makabrycznej śmierci Ogletree’a było zawikłanie się w niebezpieczny, romantyczny trójkąt. Dowodzić tego mają słyszany w pokoju damski i męski głos, znalezione damskie odciski palców oraz przede wszystkim intrygujący liścik, dołączony do pogrzebowego wieńca. To mogłoby też wyjaśniać, dlaczego ofiara nie chciała wydać swojego oprawcy – być może Artemus próbował uchronić swoją wybrankę.

Sprawa ponownie gwałtownie odżyła w czasach współczesnych, dokładnie w 2003 roku, kiedy anonimowy rozmówca skontaktował się z bibliotekarzem z Biblioteki Publicznej Kansas City, Johnem Hornerem, od lat zgłębiającym zagadkę pokoju 1046. Dzwoniący twierdził, że podczas przeszukiwania rzeczy niedawno zmarłej osoby natrafił na enigmatyczne pudełko. W środku znajdowały się najróżniejsze, skrzętnie uporządkowane teksty z gazet o Owenie/Ogletree’u oraz coś, „o czym nie wspominano w artykułach”. Po raz kolejny jednak wskazówka doprowadziła donikąd.

Niestety, żadna z powyższych ani z ogromu innych hipotez nie została do tej pory ostatecznie zweryfikowana. Zbyt mała ilość dowodów nie pozwala na wznowienie śledztwa. Czas również nie działa tutaj na korzyść. Pasjonaci jednakże nie zaprzestają dochodzić prawdy, pozostaje zatem liczyć na ich nieustający zapał oraz pomoc nowoczesnej technologii.