"Krwawe pozdrowienia z Rosji": ta książka wstrząśnie każdym poza jedną, wyjątkową grupą ludzi

Monika Przybysz
Historii, takich jak te opisane przez Heidi Blake, twórcy powieści kryminalnych wystrzegają się jak ognia. Dobrze wiedzą, że gdyby przedstawili swoim wydawcom tak nieprawdopodobne fabuły, ci zjedliby ich śmiechem. Bo niby kto uwierzy, że rząd Wielkiej Brytanii od lat przymyka oczy na morderstwa zlecane przez Władimira Putina? Śmiechu warte.
Fot. materiały prasowe
Do śmiechu nie jest jednak tym, którzy na własnej skórze przekonali się, jak daleko sięgają macki Kremla. Wcale nie chodzi tylko i wyłącznie o rosyjskich dysydentów, podwójnych szpiegów, byłych współpracowników prezydenta Federacji Rosyjskiej czy jego zaciekłych politycznych wrogów, takich jak Boris Berezowski, czy Aleksander Litwinienko.

Celem bezwzględnego ataku może stać się każdy, kto w jakikolwiek sposób — pośrednio lub bezpośrednio, świadomie lub nie — sprzymierzy się z wrogami Putina. Bo, jak zwykł mawiać przywódca Rosji: „Można wybaczyć, ale nie wolno zapomnieć”.


Ze śledztwa przeprowadzonego przez Blake oraz zespół śledczy portalu BuzzFeed News UK wynika, że w Wielkiej Brytanii na przestrzeni ostatnich dwóch dekad doszło do co najmniej prób 14 morderstw, zleconych przez rosyjską „górę”.

Dlaczego właśnie tam? Bo to właśnie ona, jak dowiadujemy się z lektury „Krwawych pozdrowień z Rosji” autorstwa Heidi Blake, stała się azylem pierwszego wyboru dla wielu zbiegłych z ojczyzny rosyjskich oligarchów.

Wielka Brytania: podwójny agent?

Brytyjska gościnność ma, co oczywiste, swoją cenę: Blake przypomina, że tamtejszą gospodarkę, a zwłaszcza rynek nieruchomości, w znacznej mierze utrzymują najbogatsi Rosjanie na uchodźstwie.

Miliardy rubli, których dorobili się na dzikiej prywatyzacji w latach 90., wciąż krążą w finansowym krwiobiegu brytyjskiego systemu — z tą różnicą, że obecnie są księgowane pod postacią zamków, pałaców i innych dóbr luksusowych.

Fakt, że brytyjskie PKB mogłoby być liczone w rublach nie przeszkadzał jednak tamtejszym politykom w utrzymywaniu nad wyraz poprawnych stosunków dyplomatycznych z Rosją i jej bezwzględnym przywódcą.

— Jest bardzo inteligentny i ma jasną wizję tego, co chce osiągnąć dla Rosji — tak komplementował świeżo namaszczonego “cara” ówczesny premier Tony Blair, podczas gdy rosyjska armia bezwzględnie pacyfikowała czeczeńskie wioski.

— To bardzo inteligentny człowiek. I myślący. Uważam, że razem możemy zrobić wiele dobrego — w podobnym tonie wypowiadał się również Bill Clinton niedługo po zaprzysiężeniu Putina na prezydenta.

Jak się miało szybko okazać, wschodnia i zachodnia definicja “dobra” nieco się różnią. W tej wyznawanej przez Putina mieściło się właściwie tylko dobro jego “ojczyzny” i to też dość specyficznie rozumianej.

Fakt, że światowi przywódcy z uśmiechem ustawiali się do wspólnych zdjęć z człowiekiem, który, knując intrygę przeciwko czeczeńskim bojownikom, był w stanie wydać rozkaz wysadzenia w powietrze kilku rosyjskich bloków mieszkalnych w Moskwie.

Kolejni premierzy i prezydenci przymykali oczy na dowody prezentowane światu przez bohaterskich dziennikarzy, takich jak Anna Politkowska. W drugą stronę patrzyli również wtedy, gdy prezentowała dowody na to, że zamach na teatr na Dubrowce był inspirowany przez rosyjskie służby bezpieczeństwa. Fakt, że pewnego dnia została zastrzelona w windzie swojego domu, uznano za “śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach”.

Brytyjczycy, chcąc zachować specyficzne status quo układając się jednocześnie z oligarchami i z Putinem, przez lata przodowali w zabawie w dyplomatyczną ciuciubabkę.

Po tym, jak w toku trwającego niemal dekadę publicznego dochodzenia ustalono, że operacja zabicia Aleksandra Litwinienki “najprawdopodobniej została zatwierdzona przez dyrektora Federalnej Służby Bezpieczeństwa, a także przez prezydenta Putina”, brytyjscy politycy zajęli się… studzeniem nastrojów publicznych.

“Theresa May, przemawiając w Izbie Gmin, szybko rozwiała nadzieje na pociągnięcie Rosji do odpowiedzialności. Minister spraw wewnętrznych potępiła zabójstwo Litwinienki jako „rażące, niedopuszczalne pogwałcenie prawa międzynarodowego”, a następnie wyjaśniła posłom, że drażnienie Putina, w momencie, gdy Zachód potrzebuje jego pomocy w zażegnaniu konfliktu w Syrii i rozwiązaniu problemu ISIS, nie leży w interesie Wielkiej Brytanii” - pisze Blake w „Krwawych pozdrowieniach z Rosji”.

Nikt nie jest bezpieczny?

W interesie Wielkiej Brytanii nie mieściło się również rozwikłanie zagadki śmierci niejakiego Matthew Punchera — brytyjskiego naukowca, który w momencie zabójstwa Litwinienki miał niecałe 30 lat i nieszczęście bycia specjalistą w bardzo wąskiej specjalizacji.

Były rosyjski szpieg został otruty Polonem — pierwiastkiem, używanym w elektrowniach jądrowych. Puncher miał zbadać ilość radioaktywnej substancji w organizmie denata. Z jego analiz wynikało, że Litwinienko otrzymał dawkę promieniowania 26 razy większą od śmiertelnej.

Rosyjski wywiad pewnie nie zainteresowałby się podpisem pod tym stwierdzeniem, gdyby nie jeden szczegół: na całym świecie było tylko jedno miejsce, z którego można by pozyskać tak ogromną dawkę Polonu. Chodziło o elektrownię atomową Majak, gdzie Rosjanie prowadzili tajne próby jądrowe.

Podczas gdy świat ekscytował się bezprecedensowym wyrokiem, w gazetach pojawiła się również wzmianka o śmierci Punchera. Popełnił samobójstwo. Narzędziem zbrodni jego wyboru miały być dwa noże. Jeden, kuchenny, policjanci znaleźli w ręce martwego naukowca. Drugi, mniejszy, w zlewie.

Informacja o śmierci Punchera nie została specjalnie nagłośniona. Chorował na depresję, to zrozumiałe, że mógł targnąć się na swoje życie — racjonalizowała jego żona. Temat, co ciekawe podjęły media rosyjskie: w jednym z programów specjalnych dziennikarze usiłowali odpowiedzieć na pytanie: „Czego bał się Matthew Puncher?”. – Czyżby się pomylił w przypadku Litwinienki? – pytano niemal retorycznie.

Śmierć Punchera to tylko jeden z mniej znanych przykładów. Blake opisuje ich jednak więcej, nie szczędząc przy tym rzetelnej analizy spraw wielkiego formatu, jak zabójstwo Siergieja Skripala.

Odkrywanie ich kulis to wstrząsająca lekcja dla każdego z jednym wyjątkiem: polityków, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że współczesna dyplomacja zakłada białe rękawiczki tylko w jednym celu: żeby ukryć zakrwawione ręce.

— Od pierwszych dni jego prezydentury, przeciwnicy Putina ginęli w podejrzanych okolicznościach: do niektórych strzelano, innych wysadzano w powietrze lub wypychano z okien. Zdarzały się wypadki samochodowe i pozorowane samobójstwa. Do Kremla prowadzi ścieżka usłana trupami — mówi bez ogródek Heidi Blake. Czy ma wystarczająco silne dowody, aby obronić tę śmiałą tezę? Sprawdźcie sami. “Krwawe pozdrowienia z Rosji” pojawią się w księgarniach już wkrótce.

Artykuł powstał we współpracy z Grupą Wydawniczą Foksal.