Takiego serialu potrzebowałam w pandemii. "Bo to grzech" to żywiołowy hit o gejach w epoce śmierci

Ola Gersz
Długo czekałam na serial jak "Bo to grzech". Odważny, zabawny, poruszający, ciepły, tętniący życiem mimo śmierci czającej się za rogiem. W nowym hicie HBO ta śmierć przychodzi w postaci AIDS – epidemia zmienia życie kilku młodych homoseksualistów, którzy "żyją na full" w Londynie lat 80. "Bo to grzech" to serial-rewolucja, słodko-gorzka uczta, którą potrafią zaserwować nam jedynie Brytyjczycy. Serial, którego tak bardzo potrzebujemy w czasach, w których walczymy z kolejnym groźnym wirusem.
"Bo to grzech" opowiada o grupie gejów żyjących w Londynie w latach 80. Fot. HBO
"Gdy wspominam swoje życie, / To zawsze z poczuciem wstydu, / Że zawsze byłem tym winnym. / Ponieważ wszystko, co pragnę robić, / Nie ważne kiedy, gdzie i z kim, / Ma jedną cechę wspólną. / To grzech" – śpiewa Neil Tennant z Pet Shop Boys w hicie "It's a Sin" z 1987 roku.


Nieprzypadkowo nowy miniserial Russell T Daviesa – człowieka, dzięki któremu w 2005 roku na ekrany powrócił "Doktor Who", a na telewizyjnych ekranach pojawiły się takie serialowe perełki, jak "Queer as Folk" czy "Rok za rokiem" – nosi nazwę "It's a Sin", a zespół Years & Years, którego wokalista Olly Alexander gra w "Bo to grzech" jedną z głównych ról, nagrał cover przeboju Pet Shop Boys.
Słowa "It's a Sin" mógłby głośno wyśpiewać każdy z głównych bohaterów 5-odcinkowego serialu, który możemy oglądać na HBO GO. Są homoseksualistami, czyli według swoich rodzin i społeczeństwa żyją w grzechu. Gdy życie homoseksualistów w latach 80. brutalnie niszczy i przerywa epidemia AIDS niektórzy wyrokują wręcz: "to kara za grzechy". Jak żyć w epoce śmierci?

Pełnią, radzi Russel T Davies, który oferował nam "Bo to grzech" w najbardziej odpowiednich dla tego serialu czasach: podczas kolejnej epidemii, która wstrząsnęła naszymi życiami, tak jak epidemia AIDS odwróciła do góry nogami codzienność społeczności LGBT.

Geje, Londyn, AIDS


1981 rok. 18-letnie Richie (Olly Alexander) opuszcza rodzinny dom na wyspie Wight (ale najpierw oczyszcza szafę z gejowskich świerszczyków) i wyrusza do Londynu, niczym bohater hitu "Smalltown Boy" Bronski Beat ("Matka nigdy nie zrozumie / Dlaczego musiałeś odejść / Ale odpowiedzi, których poszukujesz / Nigdy nie zostaną znalezione w domu / Miłość, której potrzebujesz / Nigdy nie zostanie znaleziona w domu"). Ma studiować prawo, a jego rodzice puchną z dumy, lecz przestaną, gdy Richie rzuci studia i postanowi być aktorem.

Roscoe (Omari Douglas) pracuje na budowie i żyje pod czujnym okiem swojej rodziny – wyjątkowo religijnych emigrantów z Nigerii. Gdy jego bliscy odprawiają egzorcyzmy, aby wygnać z niego "gejowskiego ducha" i chcą wysłać go z powrotem do ojczyzny, aby tam przeszedł "przemianę", Roscoe ma dość. Zakłada top i krótką spódniczkę, trzaska drzwiami i opuszcza dom raz na zawsze.
Fot. Kadr z serialu "Bo to grzech" / HBO
Jest jeszcze Colin (Callum Scott Howells), nieśmiały chłopak z Walii, który codziennie opowiada o swoim życiu w wielkim mieście swojej matce przez telefon. Colin stara się żyć przykładnie: nosi schludne marynarki, porządnie się czesze i uczy się na sprzedawcę w zakładzie krawieckim. Swoją orientację seksualną ukrywa, chociaż nie jest to łatwe, gdy otaczają go mężczyźni, których skrycie pragnie.

Czytaj także: Najlepsze nowe seriale LGBT na Netflixie. Po nich zrozumiesz, że to nie jest ideologia

Gdy cała trójka się spotyka, ich życie zmienia się o 180 stopni. Wspólnie z przyjaciółką Richiego ze studiów Jill (Lydia West) i uroczym nauczycielem (Nathaniel Curtis) wprowadzają się do mieszkania, które nazywają Pink Palace (Różowy Pałac) i rzucają się w wir nocnego życia, imprez i seksu. W końcu żyją w Londynie, są piękni, młodzi, a ich rodziny są daleko.

Beztroska jednak nie trwa długo, bo wkrótce społeczność LGBT zaczyna szeptać o "gejowskim raku", wirusie, która zabija jedynie homoseksualistów. Na początku mieszkańcy Różowego Pałacu nie dowierzają, potem zdają sobie sprawę, że AIDS – którego epidemia właśnie się rozpoczyna – będzie końcem ich starego życia. Ale nie zamierzają się poddać. "Będziemy żyć" – mówi Richie. I żyją jak mogą i ile mogą.
Fot. Kadr z serialu "Bo to grzech" / HBO

Tylko Brytyjczycy tak umieją

Jeśli macie w głowach wizję kolejnego serialu o AIDS w stylu "Odruchu serca", musicalu "Rent" czy filmu "Filadelfia", to lepiej ją wyrzućcie. "Bo to grzech" to iście brytyjskie dzieło – połączenie bezkompromisowego humoru i dojmującego smutku, kombinacja nadziei i wzruszeń, seksu i śmierci. Gdyby "Queer as Folk" i "Dumni i wściekli" mieliby dziecko, to mogłoby ono wyglądać właśnie jak "Bo to grzech".

Russel T Davies skupia się bowiem przede wszystkim na ludziach, którzy żyli, gdy AIDS wstrząsnęło społecznościami LGBT na całym świecie, a nie na samej epidemii (lub pandemii, jak określają ją niektórzy naukowcy). W jednym z wywiadów reżyser podkreślał, że zawsze marzył o serialu osadzonym w tym mrocznym okresie. Zwłaszcza że sam jest gejem, a w 1981 roku miał 18 lat.

Dlatego "Bo to grzech" to serial, który żyje. Nie jest laurką ani nekrologiem, jest barwnym, wibrującym, emocjonującym, ciepłym i momentami wstrząsającym obrazem życia prawdziwych ludzi, którzy wchodzili w dorosłość w epoce śmierci. Którzy bawili się na całego, uprawiali seks, masturbowali się, pili, śpiewali, kochali się, zdradzali i popełniali błędy. Którzy byli sobą, mimo że nietolerancja miała się wtedy doskonale, a przez społeczeństwo byli traktowani jak wyrzutki.
Fot. Kadr z serialu "Bo to grzech" / HBO
Ich życie było żywiołem i żywiołem jest też serial HBO, który oddaje im hołd. Na całe szczęście "Bo to grzech" unika nieznośnie pompatycznego i do porzygu sentymentalnego stylu sygnowanego przez mainstreamowe Hollywood. To na szczęście Londyn, nie Los Angeles.

Czytaj także: Ten serial przeraża bardziej, niż "Black Mirror". "Rok za rokiem" to mroczna i bardzo realna wizja przyszłości

Dlatego w "Bo to grzech" kolory rażą po oczach, muzyka (hity z lat 80.!) huczą z głośników, a łóżka skrzypią od nieskrępowanego seksu. Przyjaźń jest na śmierć i życie, miłość jest namiętna, imprezy są suto nakrapiane i zmysłowo cielesne, a wódka jest pita na śniadanie. To życie, to żywioł, to energia. AIDS nie może zniszczyć tego wszystkiego, a przynajmniej tak się bohaterom wydaje i o to walczą. Z różnym skutkiem.

Jak tu nie kochać Olly'ego Alexandra?

"Bo to grzech" nie byłby tak cudownym i pełnym doświadczeniem, gdyby nie aktorzy. Olly Alexander, aktor i lider grupy Years & Years, pieszczotliwie nazywany przez uwielbiających go fanów "najbardziej gejowskim człowiekiem na ziemi" jest absolutnie cudowny. Kipi energią oraz humorem i trudno go nie uwielbiać, mimo że czasem zachowuje się okropnie i podejmuje często dziwaczne decyzje życiowe.

Kroku dotrzymuje mu cały "gang" przyjaciół, który jest ze sobą tak związany i pozytywny, że aż chciałoby się być członkiem ich paczki. Tak sympatyczna i znakomita obsada, której nie sposób nie kibicować, to nie lada osiągnięcie Russela T Daviesa, zwłaszcza że aż troje głównych aktorów (Omari Douglas, Callum Scott Howells i Nathaniel Curtis) to praktycznie debiutanci.

Z kolei Lydię West mogą kojarzyć fani świetnego "Roku za rokiem". Młoda aktorka gra Jill, przyjaciółkę Richiego, Roscoe, Colina i Asha oraz sojuszniczkę społeczności LGBT. To dobra dusza serialu, która wzorowana jest na przyjaciółce Russela T Daviesa z młodości (w serialu gra ona mamę Jill).
Fot. Kadr z serialu "Bo to grzech" / HBO
To ona jako pierwsza zwraca uwagę na tajemniczą chorobę, to ona dołącza do aktywistów, wychodzi na ulice i prosi przyjaciół, aby uważali, gdy ci nie dowierzają tragicznym wiadomościom. To ona siedzi przy łóżku chorych i pielęgnuje umierających. Takich aniołów w epidemii AIDS było wiele, takich aniołów jest też dużo w pandemii koronawirusa.

W serialu pojawiają się również trzy duże nazwiska. Gwiazda "Line of Duty" i "Bodyguarda" Keeley Hawes, brytyjski mistrz komedii i telewizji Stephen Fry oraz Neil Patrick Harris, kultowy już Barney z "Jak poznałem waszą matkę" grają doskonale, ale nie kradną ekranu młodych kolegom i koleżance. To ich show.

Tylko pięć godzin emocji i aż pięć godzin cudowności. Śmiech, łzy, nadzieja, gniew. Russel T Davies nie ukrywa na końcu złości. Dlaczego młodzi umierają? Dlaczego nikt nie pomaga? Dlaczego spotkało to niewinnych ludzi, którzy byli zupełnie nieprzygotowani na koszmar, jaki ich czeka? Te pytania zresztą możemy sobie zadać również dzisiaj, gdy terroryzuje nas inny wirus.

"Bo to grzech" to przełomowa telewizja. To serial, o którym nie sposób zapomnieć i który posieka cię na kawałki.

Czytaj także: 20-letnia Polka nakręciła serial, którym jara się cały świat. Rozpala bardziej niż "365 dni"