Co stanie się za rok? Za dwa lata, pięć, dziesięć? Tego nie wiemy, ale sądząc po obserwacji współczesnego świata – globalne ocieplenie, populistyczni politycy u władzy, rosnąca fala homofobii w Polsce, niechęć w stosunku do imigrantów i tak dalej, i tak dalej – nie czeka nas nic dobrego. Ba, wręcz przeciwnie, wydaje się wręcz, że dążymy ku zagładzie. Taką wizję przyszłości serwuje nam właśnie znakomity serial "Rok za rokiem" – opowieść o brytyjskiej rodzinie, która na przestrzeni lat doświadcza niepokojących przemian. I to przemian wyjątkowo realnych.
"Nie katastrofa w elektrowni atomowej w Czarnobylu, nie potwór z Hawkins, ale historia 15 lat z życia zwyczajnej angielskiej rodziny opowiedziana w serialu 'Rok za rokiem' to to, co najbardziej przeraża tego lata" – napisała Maja Staniszewska w recenzji serialu BBC i HBO w "Wysokich Obcasach". I trudno się z nią nie zgodzić.
Dlaczego "Rok za Rokiem" Russela T Daviesa, który ma na koncie chociażby kultowego "Doktora Who", a także "Queer as Folk" i "Skandalu w angielskim stylu", jest aż tak przerażające? To proste – bo dzieje się w naszym własnym świecie oraz pokazuje koszmarną i bardzo realną wizję przyszłości. A nic nie jeży włosów na głowie tak, jak apokaliptyczna i pozbawiona nadziei rzeczywistość.
Łupieżca Umysłów ze "Stranger Things" może się schować przy bombie jądrowej, katastrofie ekologicznej czy politykach z piekła rodem.
Rodzina kontra świat
Akcja "Roku za rokiem" rozpoczyna się w 2019 roku. Poznajemy wtedy rodzinę Lyonsów z Manchesteru – tak bardzo zróżnicowaną, aby pokazać jak najszerszy przekrój współczesnego brytyjskiego społeczeństwa.
Jest więc Stephen (Rory Kinnear), najstarszy z czwórki rodzeństwa, świetnie zarabiający doradca finansowy, mąż czarnoskórej Celeste (T'Nia Miller), z zawodu księgowej, ojciec dwóch nastolatek Bethany i Ruby. Jego młodszy brat Daniel (Russel Tovey) to pracownik socjalny w urzędzie miejskim, prywatnie zamężny homoseksualista, który zakochuje się w ukraińskim imigrancie.
Są jeszcze dwie siostry. Rosie (Ruth Madeley) cierpi na rozszczep kręgosłupa i porusza się na wózku, ale to nie przeszkadza jej w życiu: pracuje w stołówce i samotnie wychowuje dwóch synów Lee i Lincolna. Z kolei Edith (Jessica Hynes) to niespokojna dusza, aktywistka walcząca o lepszy świat w różnych częściach globu. Na czele rodziny Lyonsów stoi babcia Muriel (Anne Reid) – rozsądna, zrzędliwa, pamiętająca mityczne "stare dobre czasy".
Dzieje brytyjskiej familii oglądamy na przestrzeni aż 15 lat. W międzyczasie zmienia się wszystko – nie tylko losy poszczególnych bohaterów (zdrad, rozwodów, chorób, zmian tożsamości czy kłótni nie brakuje), ale również wszystko dookoła nich: sytuacja geopolityczna, krajobraz obyczajowo-społeczny czy klimat. To wszystko widzimy coraz bardziej okrągłymi ze zdziwienia lub wypełnionymi łzami oczami Lyonsów, którzy są jedyną stałą w tym morzu zmian. Często okrutnych.
Trump, uchodźcy i transludzie
Tych zmian jest dużo.
Nie są one rodem z filmów science-fiction, nie. To jest właśnie najgorsze – zapowiedzi ich widzimy na własne oczy już dziś, wszystkie są realne. Mimo że niektóre są przerysowane – co ma jeszcze bardziej zszokować widza – to nic tutaj nie jest absurdalne. Nic nie można zrzucić na karb wybujałej wyobraźni Russella T Daviesa. Telewizyjny twórca może wymyślał szalone scenariusze w "Doktorze Who", ale w "Roku za rokiem" tylko przedstawia swoje prognozy oparte na obserwacji rzeczywistości. Bawi się więc w Kassandrę z antycznej Troi i robi to wyjątkowo wiarygodnie.
Świat zmienia się więc na oczach Lyonsów stopniowo, krok po kroku. Brexit, druga kadencja Donalda Trumpa, śmierć królowej Elżbiety II, amerykańsko-chińska wojna handlowa, Kreml coraz bardziej agresywny wobec Ukrainy, kryzys finansowy, atak atomowy, fala uchodźców w Wielkiej Brytanii, prześladowania osób LGBT (co po ostatnich koszmarnych wydarzeniach z Białegostoku brzmi wyjątkowo realnie), nieodwracalne zmiany klimatu i związane z nim braki żywności.
Na brytyjskiej scenie politycznej pojawia się też Vivienne Rook (absolutnie doskonała królowa brytyjskiego kina Emma Thompson), bizneswoman, która postanawia zostać polityczką (porównania z Donaldem Trumpem są wskazane). Jest charyzmatyczna, energiczna i nie owija w bawełnę, a swoje ugrupowanie nazywa The Four Stary Party, czyli Partią Czterech Gwiazdek, od gwiazdek, którymi media cenzurują często używane przez nią publicznie słowo "fuck".
Rook jest również wzorcową populistką. Obiecuje to, czego ludzie chcą i dba wyłącznie o sondaże i własne interesy. Brzmi znajomo, prawda? Większość Brytyjczyków jest nią zafascynowana, w tym Rosie Lyons, która głosuje na nią, mimo że przez jej politykę traci pracę. Pozostali członkowie rodziny również doświadczają na własnej skórze zmian sygnowanych przez liderkę Czterech Gwiazdek, która rok za rokiem wspina się coraz wyżej na politycznej drabinie.
W produkcji BBC i HBO są też oczywiście zmiany technologiczne, którymi straszy nas już chociażby "Black Mirror". Podobnie, jak w serialu Netflixa, "Rok za rokiem" idzie dalej, niż uzależnienie od smartfonów. Technologią szczególnie zafascynowana jest córka Stephena i Celeste, Bethany. Zaczyna się od realnej maski-hologramu w kształcie pyszczka jelonka, która przypomina filtry ze Snapchata, a kończy na zostaniu transczłowiekiem, czyli człowiekiem-hybrydą, który wszczepia w siebie coraz więcej wirtualnych części.
Nie mówiąc już o napędzanych przez rozwój technologiczny fake newsach. Tych z roku na rok jest w serialowym świecie Daviesa coraz więcej. Króluje chociażby komputerowe tworzenie twarzy i sylwetek ludzi, którzy w wideo wyglądają zupełnie realnie i nie do odróżnienia. To już więc manipulacja w skali maxi.
Strasznie i realnie
Nie brzmi to wszystko optymistycznie. "Rok za rokiem" jest wręcz absolutnie przerażający. Osobiście wolę już oglądać horror za horrorem (a nie znoszę tego gatunku), niż dystopijną wizję naszego świata. Dlaczego? Bo wiem, że potwory nie istnieją. Istnieje za to bardzo realne widmo apokalipsy każdego rodzaju: politycznej, obyczajowej, klimatycznej, technologicznej.
"Rok za rokiem" niepokoi więc bardziej, niż "Black Mirror" – mimo że nie jest równie finezyjny fabularnie czy realizacyjnie. Właśnie dlatego, że świat w serialu HBO jest na wyciągnięcie ręki, a zalążki przemian, które przedstawia Russell T Davis, możemy już zobaczyć gołym okiem.
Jednak w przeciwieństwie do "Black Mirror" "Rok za rokiem" zostawia miejsce na nadzieję. Ta jest w ludziach. Ci przetrwają. Może są naiwni, głupi i na oślep biegną ku autodestrukcji, ale chociaż kochają, ufają i wierzą.
Bylebyśmy tylko ocknęli się szybciej, niż rodzina Lyonsów, która na początku wszystko zbywała machnięciem ręki. Na taki gest już nas niestety nie stać, jednak na szczęście my mamy jeszcze wybór i pole manewru.