Odczarować Wembley, czyli zadanie z gatunku niemożliwych
Reprezentacja Polski w środę stawi czoła na Wembley czwartej drużynie ostatniego mundialu, Dumnym Synom Albionu. To kluczowy mecz w kontekście awansu na mundial w Katarze. Porażka praktycznie przekreśli szanse Biało-Czerwonych na pierwsze miejsce w grupie i sprawi, że o MŚ trzeba będzie się bić w barażach. Jak nie przegrać z Anglikami bez Roberta Lewandowskiego? Oby odpowiedź na to pytanie znał Paulo Sousa.
Pisząc o rywalizacji polsko-angielskiej nie sposób nie wspomnieć o słynnej "wannie narodowej" i przełożonym przez ulewę meczu z października 2012 roku. Nie sposób pominąć pojedynku z marca 1999 roku, gdy trzy gole strzelił nam Paul Scholes. Nie sposób pominąć klęski na MŚ w 1986 roku, gdy trzy razy trafił do naszej bramki Gary Lineker. Nie wolno przemilczeć jedynego zwycięstwa Biało-Czerwonych, w czerwcu 1973 roku na Stadionie Śląskim po golach Roberta Gadochy i Włodzimierza Lubańskiego.
To wtedy zaczęła się legenda Wembley. Kto wie, gdyby nie uraz Włodzimierza Lubańskiego w meczu z Anglią, w rewanżu być może Biało-Czerwoni na słynnym stadionie by wygrali? Lubański w pierwszym meczu z Anglikami w eliminacjach MŚ 1974 strzelił piękną bramkę. Sam mówił, że być może najpiękniejszą w karierze. Ale doznał po starciu z Royem McFarlandem ciężkiej kontuzji, która przerwała jego karierę na dwa lata. Kontuzji kolana.
I w ten sposób w październikowym rewanżu z Dumnymi Synami Albionu na Wembley zagrać nie mógł. Coś wam przypomina ta historia? Tu podobieństwa z 2021 rokiem niestety się kończą. Polacy bez swojego najlepszego strzelca ruszyli do Anglii, ale wcale nie czuli się gorzej od Wyspiarzy. Byli mistrzami olimpijskimi z 1972 roku, a Kazimierz Górski budował właśnie zespół, który miał rzucić świat na kolana.
17 października 1973 roku Biało-Czerwoni musieli nie przegrać z Anglikami, by awansować na MŚ. To nie było zadanie z gatunku niemożliwych. Polacy walczyli jak lwy, nadrabiali wolą zwycięstwa do znakomicie operujących piłką rywali, z którymi równać się mógł tylko Kazimierz Deyna. Sensacyjnego gola zdobył Jan Domarski i choć nie udało się wygrać - wyrównał po kontrowersyjnym karnym Allan Clarke - cel został osiągnięty, awans na mundial.
Bohaterem został nasz bramkarz, bo Jan Tomaszewski bronił tego dnia jak w transie. I tak oto najważniejszy mecz w historii naszej kadry to dramatyczny remis 1:1 z upadłą wówczas potęgą. Tak rodził się mit drużyny wielkiej, dlatego Wembley na zawsze zostało w naszych głowach i sercach.
Tymczasem dziś mamy na koncie siedem potyczek z Anglikami na Wembley, w tym jeden kapitalny remis i sześć porażek. Poza Janem Domarskim bramki dla naszych strzelali na Wembley Marek Citko w 1996 roku i Jerzy Brzęczek w 1999. Anglicy nastrzelali nam tych goli aż 16. Cóż, dla polskiego kibica Wembley na zawsze będzie synonimem zwycięskiego remisu z 1973 roku.
Wracając do czasów dzisiejszych i zostawiając historię. Biało-Czerwoni w środę stawią czoła drużynie, która trzecie z rzędu eliminacje - dwa razy do MŚ raz do ME - idzie jak burza. Trzy Lwy może nie grają bardzo efektownie, ale są do bólu skuteczne i mają w składzie plejadę gwiazd Premier League. I na szpicy Harry'ego Kane'a, który liczył na pojedynek z Robertem Lewandowskim, ale będzie musiał na ten przywilej poczekać do jesieni.
Paulo Sousa musi sobie poradzić nie tylko bez kapitana, ale także bez Mateusza Klicha, lidera środka pola i piłkarza Premier League. To dla drużyny bolesna strata, choć na szczęście do gry gotowy będzie Grzegorz Krychowiak. Mecz ma dla naszych kapitalne znaczenie. Jeśli przegramy, Anglików nie uda się nam już zatrzymać do końca eliminacji i Polsce pozostanie walka o miejsce barażowe. Remis czy sensacyjne zwycięstwo otworzy drogę do walki o pierwsze miejsce w grupie.
Boisko wszystko zweryfikuje, a my mamy nadzieję, że Biało-Czerwoni po latach klęsk i upokorzeń odczarują stadion Wembley. Pierwszy gwizdek Bjorna Kuipersa z Holandii punktualnie o godzinie 20:45.