Czy to zmierzch Ligi Mistrzów? Nie będzie "kaszaaanki", "Dudek dance" i popisów "Lewego"
W 2022 roku Liga Mistrzów będzie świętować swoje 30-lecie. I może to być bardzo smutna i bardzo symboliczna rocznica. Jeśli powiedzie się projekt utworzenia Superligi przez dwanaście zbuntowanych klubów, wówczas Champions League stanie się produktem drugorzędnym i upadnie. Nie uratuje jej nawet reforma, którą zapowiedziała właśnie UEFA.
Przez trzy dekady zmieniło się wszystko. Z ośmiu drużyn zrobiło się 16, a potem 32. Najpierw grali mistrzowie, później dopuszczono wicemistrzów, drużyny z trzecich miejsc w najsilniejszych ligach, a potem nawet z czwartych. Wydłużono i rozbudowano eliminacje, odsuwając od w cień biedniejszych i maluczkich. Ale dając im zarobić godnie, oczywiście jak na ich możliwości.
Gdy pojawiały się głosy, że przydział miejsc jest w LM niesprawiedliwy, bogate kluby ze wsparciem UEFA jednym głosem mówiły, że kibice chętniej obejrzy starcie Realu Madryt z Interem Mediolan niż Legią Warszawa czy Steauą Bukareszt. Czynnik sportowy był i jest niezwykle ważny, ale zaczął się równoważyć tym ekonomicznym. Albo nawet wskazówka wychylała się w stronę tego drugiego, ale nie kosztem rywalizacji na najwyższym poziomie.
Piłkarskie Eldorado stało się maszynką do zarabiania pieniędzy, zaczęło wyznaczać trendy w organizacji i oprawie meczowej, w jakości transmisji telewizyjnych i tworzeniu widowiska. Rok w rok uczestnicy liczyli zyski, planowali kolejne i rozmyślali, jak je maksymalizować bardziej i bardziej. UEFA dziś krytykuje "parszywą dwunastkę", która chce Superligi. Ale jeszcze wczoraj jednym głosem z nimi forsowała zmiany, które dotkną biednych, a nie bogatych.
O solidarności i umiarze nie może tutaj być mowy. Jeśli dobrze przyjrzycie się projektowi zmian w LM, który UEFA w piątek zaproponowała potęgom, to wyczytacie z niego Superligę, tylko organizowaną nie przez same kluby, ale również przez UEFA. Federacja wie, ile może stracić, gdy tort zostanie podzielony bez jej udziału. I dlatego tak radykalnie zamierza karać odstępców i rewolucjonistów. W tle nie ma sportowej rywalizacji - nomen omen - czy piękna piłki, albo troski o biednych.
Federacja wytacza najcięższe działa. Być może pod koniec kwietnia nie odbędą się półfinały Ligi Mistrzów, a Real Madryt, Chelsea Londyn i Manchester City zostaną z niej wyrzucone. Zostanie Paris Saint-Germain, ale czy będzie ogłoszone zwycięzcą? Z Ligą Europy mają się pożegnać w ten sposób Arsenal Londyn i Manchester United. Czy w finale w Gdańsku zagrają Villarreal CF oraz AS Roma?
Są wielkie pieniądze, które ktoś może stracić. Można powiedzieć, że dziecko znoszące złote jajka kończy właśnie 30 lat i chce się wyprowadzić od rodziców. Zmienia nazwisko, zmienia otoczenie i zamierza jeszcze lepiej na siebie zarabiać. Jeśli powstaną dwie konkurencyjne ligi - Superliga i Liga Mistrzów - to tę drugą czeka niechybna śmierć. Sportowa, wizerunkowa i komercyjna.
Upadek Ligi Mistrzów - projektu tak dobrego, że kolejne powstały na jej wzór w siatkówce, piłce ręcznej, hokeju czy koszykówce - będzie głośny i spektakularny. To rozgrywki o ogromnej roli społecznej i kulturowej. Nie byłoby bez nich "Dudek dance", nie byłoby mitycznej walki Messiego z Cristiano Ronaldo, czy Roberta Lewandowskiego w pojedynkę rozbijającego Real Madryt czterema golami dla BVB.
Dzieciaki w polskich i wszystkich w Europie miastach nie ganiałyby w koszulkach Barcelon, Reali czy innych Manchesterów. A termin "środa z Ligą Mistrzów" czy zaśpiew "kaszankaaaaa" niewiele albo zgoła nic by nie znaczyły. UEFA i grupa dwunastu klubów buntowników piłują gałąź, na której obie siedzą. Być może spadnie jedna, może obie. I dotkliwie się potłuką. Efektów spodziewać się możemy w najbliższych dniach.