"Pół pensji wydaję na lekarzy". Oto 5 koszmarów po trzydziestce, na które nikt nas nie przygotował

Ola Gersz
A miało być tak pięknie. Trzydziestka miała być naszą złotą epoką, w której będziemy podbijać świat. Tymczasem łupie nas w krzyżu, zjada nas stres i chodzimy spać po 22. Oto piec koszmarów w trzydziestoletnim życiu, na które nikt nas nie przygotował. Pół żartem, pół serio, z przewagą na... serio.
Ból pleców to jedna z tych rzeczy, na którą nikt 30-latkow nie przygotowywał Fot. Pexels / Karolina Grabowska

1. Pielgrzymki do lekarzy

W dzieciństwie do lekarzy ciągnęli nas rodzice, a na studiach pukaliśmy do gabinetów lekarskich od wielkiego dzwonu. Po trzydziestce chodzenie do specjalistów to nasze nowe "ulubione" zajęcie. Bo przecież trzeba zrobić rutynowe badania, zbadać ciągle pogarszający się wzrok, wyleczyć depresję albo poskarżyć się na niepokojące objawy, które koniec końców okazują się skutkami stresu, nieodłącznego towarzysza dorosłego życia.

Pielgrzymki do lekarzy wiążą się z czymś, co zarówno kochamy, jak i nienawidzimy – pieniędzmi. – Na lekarzy wydaję pół pensji. Choruję na kilka rzeczy i nie mogę czekać miesiącami, aż dostanę się do publicznego gabinetu. Tyle że lekarze prywatni są koszmarnie drodzy, więc, zamiast cieszyć się życiem, kolekcjonuję skierowania i recepty. Ale jaki mam wybór? – pyta Basia.


Z kolei Sylwia musiała nauczyć się sztuki wyboru. – Boli mnie ząb, nie byłam siedem lat u ginekologa (i pewnie mam raka wszystkiego), a dodatkowo muszę iść do mojego psychiatry, który jest naprawdę drogi. Muszę wybrać, do kogo pójdę w danym miesiącu, bo wszędzie nie dam rady. Powód? Kasa – martwi się.

2. Ciało odmawia posłuszeństwa

To również z tego powodu trzydziestolatkowie odprawiają pielgrzymki do lekarskich gabinetów (patrz: punkt pierwszy). A właściwie do fizjoterapeutycznych. Zgrzyta nam w kościach i łupie w krzyżu, a po ośmiu godzinach przed monitorem w biurze ledwo możemy podnieść się z krzesła. Na ból pleców po trzydziestce nikt nas nie przygotował. Niby wiemy, że to poniekąd wina trybu życia, ale jak go zmienić?

3. Zarwana noc? W życiu!

Kiedyś imprezowaliśmy cały weekend, a w poniedziałek szliśmy rześko na zajęcia po trzech godzinach snu. Dzisiaj to nie do pomyślenia. Na klub decydujemy się od wielkiego dzwonu i wracamy o północy, a gdy zapraszamy znajomych na domówkę (gra planszowa i herbatka), sygnalizujemy im ziewaniem, że już 21 i pora się pożegnać, bo wzywa nas łóżko.

– Wcześniej mogłam spać 3 godziny, iść na egzamin i normalnie funkcjonować. Teraz muszę spać minimum 7 godzin, bo inaczej jestem śnięta przez cały dzień. Ostatnią sobotę przespałam, a spać chodzę po 22. Oto szaleństwo w wydaniu trzydziestoletnich dziadów – śmieje się Ewelina.
Czytaj także: 30 to nowe 50. Młodzi są wykończeni życiem i mówią: "to już nie te lata..."

4. Niepokoje o przyszłość

Kiedyś chwytaliśmy dzień i wołaliśmy "yolo". Dzisiaj płacimy składki na fundusz emerytalny, odkładamy zaskórniaki na przyszłości i spłacamy kredyty na mieszkanie. Jednocześnie cały czas się martwimy. O rachunki, zdrowie, dzieci, zwierzaki czy ledwo zipiącą pralkę. – Wciąż nie ogarniam dorosłości, ale bardzo chciałabym się z niej wypisać – konstatuje Monika.

5. Kac po trzech piwach

Największa bolączka trzydziestoletniego życia. Koniec z mieszaniem ryzykownych trunków i chwaleniem się "mocną głową". – Wydaje się to prozaiczne, ale potrafi wnerwiać. Życie po trzydziestce pod względem kaca przypomina mema. Kiedyś po weekendowej libacji, która na studiach zaczynała się niekiedy już w środę, wystarczyło kilka godzin drzemki i byłem jak nowo narodzony – śmieje się Adam.

– Teraz napiję się wieczorem trzech piw, pośpię do południa, a potem boli mnie głowa i mam kiepskie samopoczucie. Owszem, może to być kwestia pogarszającej się jakości wytworów przemysłu alkoholowego, ale podejrzewam, że mam już metabolizm staruszka – zasmuca się. Nic dodać, nic ująć.