Azjatycka księżniczka Disneya z pazurem. "Raya i ostatni smok" to wizualna uczta z przesłaniem

Ola Gersz
Raya, pierwsza księżniczka Disneya z Azji Południowo-Wschodniej, umie walczyć, kocha smoki i musi uratować świat. Niełatwe zadanie, ale przecież disneyowskie bohaterki robiły już nie takie rzeczy. "Raya i ostatni smok" to jednak nie tylko opowieść o wojowniczej dziewczynie, ale również mądra lekcja dla widzów w każdym wieku. W tym dla... polityków.
"Raya i ostatni smok" to opowieść o wojowniczej księżniczce z Azji Południowo-Wschodniej Fot. materiały prasowe / Disney
Księżniczki Disneya są głównie białe, jednak począwszy od Arabki Dżasminy w "Aladynie" z 1992 roku, wytwórnia co jakiś czas przedstawia bohaterki zróżnicowane etnicznie. Mamy już rdzenną Amerykankę Pocahontas, Chinkę Mulan, Afroamerykankę Tianę i Vaianę z Oceanii, teraz nadeszła pora na reprezentację Azji Południowo-Wschodniej.


Raya, bohaterka animacji Disneya "Raya i ostatni smok", ma na swoich barkach niemałe zadanie. W końcu reprezentuje region, który – jak precyzuje BBC – obejmuje 11 państw, 673 miliony ludzi i wyjątkowo zróżnicowaną kulturę. Disney był więc doskonale świadomy tego, że jego nowy film nie będzie oceniany tylko przez pryzmat kinowego widowiska, ale również sposobu przedstawienia wspomnianej części świata.
Jako Polka o białym kolorze skóry nie śmiem (i nie potrafię) stwierdzić, czy "Raya i ostatni smok" zdała egzamin z reprezentacji, pojawiły się jednak kontrowersje dotyczące braku aktorów dubbingowych z Azji Południowo-Wschodniej. Za to jako wielbicielka kina i wierna fanka Disneya mogę ocenić, jak nowy tytuł z wylęgarni hitów wypadł ogólnie. Spoiler: naprawdę bardzo dobrze.

Księżniczka ratuje świat

"Raya i ostatni smok" wprowadza nas w świat Kumandry – niegdyś zjednoczonej krainy, która dziś podzielona jest na pięć wrogich plemion: Kieł, Serce, Grzbiet, Szpon i Ogon. To w Sercu strzeżony jest cenny Smoczy Kryształ, który chroni świat przed siejącymi zniszczenie istotami zwanymi Druunami. Kamień jest nie tylko reliktem epoki smoków, ale również czasów, w których ludzie żyli w harmonii i pokoju.

Kiedy strażniczką Serca zostaje księżniczka Raya – odważna, wojownicza i kochająca opowieści o smokach dziewczyna – dochodzi do tragedii. Przez zachłanność pozostałych plemion Smoczy Kryształ zostaje rozbity i powracają Druuny, które zamieniają w kamień wszystkich ludzi na swojej drodze, w tym przywódcę Serca, ojca Rayi.
Fot. materiały prasowe / Disney
Przez kolejne lata samotnej tułaczki po niemalże post-apokaliptycznym świecie Raya ma tylko jeden cel: przywrócić ojca do życia. Dziewczyna pokłada nadzieję w legendzie, według której smoczyca Sisu – ta, której przypisuje się stworzenie Smoczego Kryształu przed laty – wciąż żyje. Postanawia ją odnaleźć i przywrócić porządek. I mimo że Raya nie wierzy ani w dobre intencje ludzi, ani w zjednoczenie Kumandry, to ludzie (i smok), których spotyka na swojej drodze, sprawiają, że powoli zaczyna inaczej patrzeć na świat.

Wizualny zachwyt

Fabuła "Rayi i ostatniego smoka" nie jest odkrywcza. To typowa urocza disneyowska opowieść z mądrym przesłaniem i przewidywalnym zakończeniem. To nie znaczy, że jest to schemat wyświechtany – to wciąż disneyowski przepis na sukces, o czym świadczy chociażby fenomen "Krainy Lodu".

"Raya i ostatni smok" jest przyrządzona według sprawdzonego przepisu, ale z oryginalnymi i smakowitymi przyprawami. A prym wśród owych przypraw wiedzie atrakcyjna forma. Wizualnie jest to produkcja absolutnie zachwycająca – wrażenie robi nie tylko technika animacji, w której postacie wydają się znacznie bardziej realne, niż w poprzednich disneyowskich tytułach, ale i same kadry. Świat Kumandry został wykreowany z niesamowitą dbałością o detale, polotem i poszanowaniem dla klimatu Azji Południowo-Wschodniej.
Fot. materiały prasowe / Disney
Film o księżniczce Rayi jest przepięknie opakowany, ale również skonstruowany. Twórcy animacji – reżyserami są Carlos López Estrada oraz Don Hall, współtwórca m.in. "Wielkiej szóstki", "Zwierzogrodu" czy "Vaiany: Skarbu Oceanu" – idealnie wyważają ton filmu. W scenach dynamicznej akcji "Raya i ostatni smok" zachwyca tempem i energią, a w wyciszonych i emocjonalnych momentach potrafi chwycić za serce.

Kobiety z krwi i kości

Wspomniane wyważenie średnio udało się w kwestii "dzieci i dorośli". Animacje Disneya są niby kierowane do dzieci, ale w rzeczywistości są oglądane i uwielbiane przez widzów w każdym wieku, o czym świadczy, chociażby fakt, że praktycznie każdy umie zanucić hit "Mam tę moc". Twórcy muszą więc stworzyć uniwersalne dzieło, który nie będzie ani zbyt dziecinne, ani zbyt dorosłe. Słowem: takie, na którym każdy będzie się świetnie bawić.

W "Rayi i ostatnim smoku" wskaźnik przechyla się jednak na stronę "dzieci". Slapstickowych gagów jest momentami za dużo, zwłaszcza, gdy ich bohaterami są... diaboliczny bobas i trzy małe małpy. Sytuacji nie ratuje smoczyca Sisu, która chociaż jest sympatyczną i wyrazistą bohaterką, to chwilami jest po prostu zbyt śmieszna, energiczna i roztrzepana. Dzieci się śmieją, rodzica zaczyna boleć głowa.
Fot. materiały prasowe / Disney
To, co szczególnie docenią dorośli, to postaci. Te nie są czarne i białe, ale w odcieniach szarości. Skrywają w sobie traumy, walczą o przetrwanie, kochają, tęsknią i walczą. Z krwi i kości są również bohaterki kobiece. Tych jest na głównym planie aż trzy i – co bardzo istotne na tle wczesnych animacji Disneya, w których księżniczki były zdane same na siebie – mają ze sobą niejednoznaczną relację, złożoną i krwistą.

Sama Raya jest wyjątkowo intrygującą i niesztampową księżniczką Disneya. Nie tylko świetnie walczy, jest samowystarczalna i zaradna oraz bierze na siebie misję uratowania świata, ale jest również bardzo ludzka. Nie jest disneyowskim ucieleśnieniem irytującego optymizmu. Przemawia przez nią ból i tęsknota, traci wiarę w ludzi i koncentruje się głównie na przetrwaniu, ale mimo to walczy i nie zamierza się poddać. Aż żal ściska, że tak świetnych bohaterek nie było w Disneyu "za moich czasów".

Przesłanie "Rayi i ostatniego smoka"? Ważne również dla... polityków. Disneyowska animacja nie tylko uczy, że izolacjonizm (przytyk do byłego amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa?) jest złą drogą, ale również przypomina, że warto przestać drzeć ze sobą koty i w końcu się zjednoczyć. A to przydałoby się nie tylko w Kumandrze.
Czytaj także: Duetowi Disneya i Pixara brakuje iskry. "Luca" to ważny film, przy którym się nieco wynudziłam