"Chorwacjagedon". Ulubiony wakacyjny kierunek Polaków stał się w tym roku zmorą

Helena Łygas
A miało być tak pięknie. Zatoczki, widoczki i grillowane macki (lub: mielonka z Biedronki spod bloku). Tymczasem gros turystów przebywających obecnie na wyczekiwanym urlopie w Chorwacji, zamiast relaksu przeżywa zawód sezonu. Takiego oblężenia wybrzeża nie pamiętają nawet hotelarze.
Turyści zwiedzający Dubrownik. W 2021 roku Chorwacja przeżywa oblężenie (zdjęcie ilustracyjne) fot. Jonathan Chng
Polskie media dopiero co obiegły zdjęcia z pożarów trawiących miasteczka i wzgórza otaczające Trogir nieopodal Splitu, z którym walczy kilkudziesięciu strażaków.

Wakacyjny Armagedon w Chorwacji


Tymczasem część rodaków wypoczywający w Chorwacji dopiero gasiło inny, dość prywatny pożar. W niektórych rejonach problemem nie są zawiedzione nadzieje na animacje dla dzieci nad basenem lub też (nagle niedostępną) willę z dostępem do morza.

Jest gorzej: nie wszyscy turyści są w stanie znaleźć jakiekolwiek nocleg w miejsce utraconych rezerwacji. Podobne sytuacje zdarzały się w Chorwacji już od czerwca, jednak szczyt sezonu przypada właśnie teraz, więc jak nietrudno się domyślić, problem się pogłębia.


Godzina drogi do hotelu i skasowana rezerwacja

O tym, jak fatalnie rozpoczęły się w tym roku jego wakacje z żoną, opowiada czytelnik naTemat z Wrocławia – pan Mateusz.

Przyznaje, że z wyborem miejsca zwlekali w tym roku do ostatniego momentu, bo obawiali się, że ze względu na pandemię mogą stracić rezerwację. Z tego samego powodu zdecydowali się też na podróż autem. A gdy Polak jedzie już na urlop zagranicą samochodem, w 8 na 10 przypadków wiadomo, że wybierze Chorwację.

I pan Mateusz nie był tu wyjątkiem od reguły. Przed miesiącem wybrali dla siebie mały hotel w miasteczku położonym nieopodal turystycznego Zadaru. Zależało im na spokoju, ciszy no i na widoku morza za oknem, za który zdecydowali się dopłacić.

Po prawie 10 godzinach w aucie, gdy do celu zostało zaledwie 40 kilometrów i zaczęli snuć już plany na wieczór (najpierw – plaża, potem – owoce morza na kolację), do pana Mateusza zaczął dobijać się ktoś z chorwackiego numeru.

Przejęta kobieta po drugiej stronie zaczęła go przepraszać, po czym powiedziała, że w wyniku błędu systemu zarezerwowany przez nich pokój jest zajęty, obłożenie jest zaś tak duże, że nie jest w stanie zaproponować niczego na zastępstwo. Obiecała pomóc w poszukiwaniach noclegu i oddzwonić.

– Zbliżał się wieczór, a my nie mieliśmy gdzie spać. Ja byłem wkurzony, żona raczej przestraszona. Stanąłem na pierwszym parkingu i zaczęliśmy szukać online jakiegokolwiek wolnego pokoju w pobliżu. Szybko okazało się, że to niewykonalne. W ponad 70-tysięcznym Zadarze dostępne były co najwyżej pojedyncze miejsce w hostelach. Potem znaleźliśmy jeszcze miejsce na kempingu: pomijając, że nie mieliśmy namiotu, miejsce kosztowało 180 euro za dobę – opowiada pan Mateusz.
Nie wiedzieli, co robić, więc postanowili jechać do hotelu, który anulował ich rezerwację. Na miejscu okazało się, że w całej miejscowości nie ma nawet jednego wolnego łóżka. Koniec końców właścicielka hotelu zarządziła przemeblowanie pokoju jednoosobowego, którego zazwyczaj nie wynajmowała ze względu na widok na podwórko gospodarcze.

– Najbardziej zależało nam właśnie na widoku z okna, ale po tej nerwówce byliśmy szczęśliwi, że mamy cokolwiek – podsumowuje pan Mateusz.
Nawet na chorwackich wsiach plaże są obecnie zatłoczonefot. nadesłane przez czytelnika

Problemy chorwackich hotelarzy

Okazało się, że właścicielka hotelu, która de facto uratowała ich urlop (a przynajmniej oszczędziła spania w aucie i tułaczki dziesiątki kilometrów w poszukiwaniu noclegu) sama jest przerażona tym, co dzieje się obecnie w kurortach.

Wyjaśniła, że ich rezerwacja przez Booking.com została anulowana właściwie tego samego dnia, w którym ją złożyli. Pobyt w hotelu, zresztą jak w większość tego typu obiektów, można było zarezerwować przez kilka różnych stron.

Ze względu na system automatycznych rezerwacji, które nie wymagały potwierdzenia ze strony hotelu, zdarzało się, że w danym okresie mieli czasem sprzedanych więcej łóżek niż w ogóle posiadali.

Tyle że dotychczas zawsze udawało się to dość bezproblemowo ogarnąć – wystarczyło codzienne uzupełnianie informacji o dostępności pokoi i szybkie anulowanie podwójnych rezerwacji (zazwyczaj właśnie tych robionych przez Booking). W tym roku coś poszło nie tak.

– Właścicielka o błędzie systemu dowiedziała się niedługo przed naszym przyjazdem, bo i nie byliśmy jedynymi osobami, które pojawiły się w hotelu, mimo że nie było dla nich miejsca. Udało się jej ustalić, że podczas gdy z profilu klienta rezerwacja była ważna, na profilu obiektu miała status dawno anulowanej – opowiada pan Mateusz.

Co ciekawe, para z Wrocławia śpi obecnie w pokoju, którego nie ma w ewidencji żadnego serwisu. Właścicielka hotelu dała im sporą zniżkę. Za ten widok i za metraż.

– Czytałem na grupach na Facebooku dotyczących Chorwacji znacznie gorsze historie niż nasza. Ludzie jechali z małymi dziećmi dodatkowe 150 kilometrów, żeby znaleźć jakiekolwiek miejsce do spania. Co zabawne, po naszej reklamacji skontaktował się z nami pracownik Bookingu, żeby pomóc nam znaleźć inny hotel w zastępstwie. Jemu też się nie udało – śmieje się pan Mateusz.
Jego zdaniem obezwładniająca liczba turystów w Chorwacji wynika nawet nie tyle z ewidentnych problemów z Bookingiem, co z faktu, że w zeszłym roku wiele osób na urlop nie wyjechało. Wcześniejsze terminy były anulowanych przez biura podróży i hotele jeszcze w pierwszym lockdownie, a na to nałożył się strach ludzi nieprzyzwyczajonych do nowej sytuacji. Część osób nie chciała płacić też za drogie testy covidowe, które w tym roku w wielu państwach zastąpiły tzw. paszporty covidowe.

Co poszło nie tak w Chorwacji?

Sądząc po głosach Polaków na grupach wakacyjnych, mało kto jest tak ufny w stosunku do chorwackich hotelarzy, co rozmówca naTemat.

Gros osób uważa, że rezerwacje wcale nie znikają, ale że są nieuczciwie oddawane osobom "z ulicy", które zapłaciły za pokój więcej niż w ofercie online. Niestety, jakoś nie widać śmiałków, którzy zdecydowaliby się zdobyć nocleg w ten sposób.

Kolejna lekko spiskowa teoria zakłada, że spragnieni pieniędzy po zeszłorocznym słabym sezonie Chorwaci celowo sprzedają więcej miejsc niż liczą ich obiekty, żeby przypadkiem nie skończyć z pustymi pokojami i apartamentami.

Wiadomo na pewno, że niektóre hotele zdecydowały się na założenie oldschoolowych list oczekujących aż zwolni się jakiekolwiek miejsce. Niektórzy czekają na nie spędzając urlop w znacznie gorszych lokalizacjach, inni są gotowi wsiąść w samochód i przyjechać w 10 godzin z Polski.

Na koniec pytam pana Mateusza, jak mija im urlop, pomijając początkowe komplikacje.

– Chorwacja piękna jak zawsze, ale tłumy w hotelach przekładają się rzecz jasna i na tłumy na plażach i ulicach. Zatrzymaliśmy się z żoną w małym miasteczku, a plaż szukamy autem jeszcze dalej od cywilizacji. Tyle że na spokój i ciszę nie ma w tym roku co liczyć. Dziś rozłożyliśmy ręczniki na skałkach, bo na plaży nie było już miejsca, a to i tak najmniej zatłoczone miejsce z tych, które dziś mijaliśmy.

Czy nasza narodowa miłość do Chorwacji przetrwa 2021? To okaże się pewnie dopiero za rok.

Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Czytaj także: "Chłopak robi mi brzydkie zdjęcia". Tak wyglądają wakacje #polishgirl z Instagrama w praktyce

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut