"Jest mi cholernie przykro, gdy widzę, że dla taty wędlina droższa o 3 zł to już za drogo" [LIST]
Podwyżki mąki, makaronu, prądu, gazu, opłat za wywóz śmieci, kosztów usług... Jest drogo, choć rządzący zapewniają, że żyje się dostatnio, coraz lepiej. O tym, jak naprawdę wygląda rzeczywistość, pisze w liście do redakcji czytelniczka naTemat. Ona, podobnie jak wiele innych osób, martwi się o codzienność swoich rodziców, o to, czy pieniędzy wystarczy im do końca każdego następnego miesiąca.
Jeszcze raz: wzrost pensji, zatrudnienia, poprawa życia Polek i Polaków...
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jeśli nie jesteś autorem, tudzież autorką zdań zacytowanych powyżej, intensywnie zastanawiasz się, gdzie żyje się tak dobrze, gdzie ludzie opływają w takie dostatki.
A więc mam dobrą nowinę, ale zawczasu radzę przetrzeć oczy ze zdziwienia. Owszem, to Polska jest krainą mlekiem i miodem płynącą. Teraz mamy dwie możliwości poradzenia sobie z tą informacją: trzymać się za brzuch, pękając ze śmiechu, lub w złości rozbić kubek, szklankę, ewentualnie roztrzaskać pilot o ścianę.
I to ostatnie rozwiązanie byłoby chyba najuczciwsze, jeśli weźmiemy pod uwagę, że pierwszy cytat to zapowiedź jednego z materiałów przygotowanych przez "Wiadomości" TVP, a dwa kolejne – słowa premiera Mateusza Morawieckiego.
List ten kieruję więc do wszystkich, którzy nie są premierem Mateuszem Morawieckim, ani też innymi akolitami Jarosława Kaczyńskiego (MM użył ostatnio tego określenia w Sejmie, dlatego pozwoliłam sobie iść w jego ślady). Nie dlatego, że nie powinien do nich trafić, powinien – w końcu to oni mogliby coś zmienić. Na takie apele szkoda mi jednak energii, bo cała ta gromada ma takich ludzi jak ja i jak moi rodzice gdzieś.
W sumie to nie list, to opowieść, którą pewnie doskonale zna wiele osób. Zna troskę i strach o najbliższych. Gdybym oglądała tylko "Wiadomości" TVP pewnie mogłabym spać spokojnie lub z dumą spoglądać na postępujące prace na budowie Pałacu Saskiego, myśląc, że i moi rodzice po latach ciężkiej pracy mogą wiadrami czerpać z tego miododajnego źródełka.
Wiemy jednak, że wiaderka większości z nas są dziurawe. Pech – nie zostaliśmy wyposażeni w solidne, rodowe naczynia rodziny PiS. I nie łudźmy się, z tych naczyń też nam wiele nie skapnie.
Podwyżki? Dostatnie życie? Prawda jest zupełnie inna, prawda sprawia, że niejednokrotnie pęka mi serce. Prawda jest taka, że mamy podwyżki, ale żywności, opłat i usług. Prawda jest taka, że moim rodzicom pieniędzy nie wystarcza od pierwszego do pierwszego. A jeśli nawet tak, to tylko wtedy, kiedy liczą każdą złotówkę i odmawiają sobie wielu rzeczy.
I nie mam na myśli kawioru i krewetek. Nie chodzi o żadne fanaberie. Choć fanaberią jest nawet kupno 4 bułek za 1,2 zł każda, zamiast tych za 0,65 zł. Jest mi cholernie przykro, kiedy jestem na zakupach z tatą i widzę, że wędlina droższa o 3 zł, to już przesada.
Prawdę dokładnie widzę, kiedy ich odwiedzam. To bogactwo, o którym zapewniają nas przedstawiciele rządzącej partii, w praktyce polega na tym, że to, co trafia do koszyka moich rodziców w sklepie, musi być zaplanowane, dokładnie przeliczone.
Tak wygląda życie wielu osób. Tak wygląda życie osób dla mnie najważniejszych. Martwię się o nich, bo choć nie narzekają, to wiem, że finansowe dylematy są ich codziennością, wiem, że zadręczają się za każdym razem, kiedy trafi się niespodziewany wydatek – leki, lekarz, awaria czegokolwiek. Nie mają poduszki finansowej, nie mają z czego odkładać.
W ich przypadku nie ma mowy o wyuczonej bezradności. Powtórzę, całe życie ciężko pracowali. Nigdy nie byłam głodna, choć pamiętam trudne święta i strach mamy, że nie będzie miała czego postawić na stole. Mimo tego nigdy się nie poddali. Ktoś powie, że takie były czasy. I pewnie były. Tylko skoro były to ten niepokój powinien zostać w przeszłości.
Mama i tata rezygnowali z wielu rzeczy, także z czasu spędzonego z rodziną. Tata prosto z pracy biegł na dodatkową "fuchę", mama kilka miesięcy w roku spędzała za granicą. Dlatego, choć teraz powinni odetchnąć.
Nie chodzi o wypady do restauracji, masaże, hotele. Nie. Chodzi o to, żeby nie martwili się o jutro. Tym bardziej że nie oczekują od życia wiele – żyją skromnie – ale spokój to chyba niewydumany postulat.
Przyznaję, że jestem w pewnym sensie uprzywilejowana. Mam trzydzieści trzy lata i czasami mogę ich wesprzeć. Chcę im pomagać, ale to wcale nie jest takie proste. Nie chodzi o zasobność portfela, chodzi o dumę moich rodziców. Oni niczego nie chcą od swoich dzieci, powtarzają "macie swoje wydatki, wam bardziej potrzeba", "to my powinniśmy was wspierać, a nie wy nas". Kiedy jednak sytuacja staje się kryzysowa i tata dzwoni z prośbą o pożyczkę, to wiem, co maluje się na jego twarzy... To smutek i wstyd.
Rzeczywiście nie tak to powinno wyglądać. To jest to coraz lepsze życie. Nie potrafię zrozumieć obłudy polityków, obrzydliwego mydlenia oczu. Z ich obietnic nic nie wynika. Mają gdzieś ludzi, którzy całe życie JAKOŚ dawali sobie radę. Skoro JAKOŚ dawali, to niech dają nadal. Ulżyć im? A po co? Mogą przecież wiele. Mogą opłacić rachunki (coraz wyższe), mogą zrobić zakupy spożywcze (coraz droższe), mogą iść do lekarza (prywatnie).
Ci, którzy mają dzieci, dostają 500 plus, 300 plus na wyprawkę szkolną, bon turystyczny... I świetnie. Nic mi do tego. Czuję jednak ogromną nieuczciwość, bo wiele starszych osób nigdy na wakacjach nie było. NIGDY. Dla nich to byłby luksus.
Moi rodzice, na całe szczęście, mają jeszcze co włożyć do garnka. Poza tym jest ich też dwoje. A ile jest takich osób, które tylko od czasu do czasu mogą pozwolić sobie na talerz ciepłej zupy?
Tak wygląda ta mityczna sprawiedliwość społeczna, godność. Tak wygląda Prawo i Sprawiedliwość w tym kraju. I niech przedstawiciele innych ugrupowań nie wypinają piersi do orderu. Oni też zawalili. Oni też kazali zaciskać pasa, jednocześnie luzując swój.