Krystian Wójcik "Wójo"
Krystian Wójcik "Wójo" Fot. Bellona

– Można być silnym, przejść selekcję, można być ulicznym "fighterem madafaką", ale kiedy dochodzi do prawdziwej konfrontacji, takiej o śmierć i życie to... Byli tacy, którzy powiedzieli sobie: "To ja dziękuję" – opowiada o swoich zagranicznych misjach w Iraku i Afganistanie były komandos Krystian Wójcik "Wójo". O tym, jak został komandosem i jak wyglądała służba w siłach specjalnych, Wójcik pisze w książce "#STARAPAKA NO.3".

REKLAMA

Od harcerza do komandosa

Ta książka aż ocieka adrenaliną. Bo pełne adrenaliny jest życie jej autora. Przez 17 lat służył w JWK, czyli w Jednostce Wojskowej Komandosów z Lublińca. To, co przeżył w wojsku, ale i wcześniej, spokojnie wystarczyłoby na jeszcze parę książek. Bo w jego życiu działo się niemało. I to od najmłodszych lat!
Krystian Wójcik "Wójo" bardzo wcześnie wiedział, kim chce być w życiu. Dowiedział się tego w taki sposób, że kto inny by stwierdził, że co to, to nie. A on owszem. Nie zraziły go mordercze szkolenia, podczas których niejeden z kursantów z przemęczenia tracił przytomność. Ani kursy przetrwania, podczas których (uwaga!!!) trzeba było sobie samemu skombinować jedzenie. Nie będę wchodził w szczegóły, co nieco autor książki wyjawia w naszym podcaście.
A to wszystko działo się, gdy był w sumie jeszcze dzieckiem. Ta przygoda dla "Wója" zaczęła się, kiedy miał zaledwie 13 lat. Najpierw była elitarna drużyna harcerska HKL Trawers ze Złotoryi, którą prowadził Jan Kusek, były żołnierz słynnej 62. Kompanii Specjalnej z Bolesławca.
Nieodłącznym elementem harcerskiego życia w Trawersie było to, że w wieku 16 lat szło się na "Kurs Działań Specjalnych", czyli KDS. To znaczy: kurs ten nie był obowiązkowy, ale... Jak mawiał Jan Kusek, "dla zdrowego chłopaka (...) nie było innej możliwości: zostawałeś albo mięczakiem, albo 'komandosem'".

Marzenie: JWK w Lublińcu

Taki kurs dla 16-letnich harcerzy trwał trzy tygodnie. Krystian Wójcik pisze bez ogródek: "KDS był, nie przebierając w słowach, masakrycznym wpie*dolem fizyczno-psychicznym, zwieńczonym ponad 120-kilometrowym marszem przez Góry Izerskie i Karkonocze, zwanym Górskim Marszem Prawdy". I jeśli komuś takie przeżycia odpowiadały - czy mogła istnieć inna droga życiowa? Choć sporo potrzeba było samozaparcia, by w końcu do wymarzonych komandosów z Lublińca przystąpić.

"Idąc do wojska, myślałem, że jestem świetnie przygotowany fizycznie i psychicznie, jednak po dwóch tygodniach czułem się po prostu zmęczony. Cały czas biegiem lub jumpingiem, ewentualnie czołganiem naprzód. Cały czas stojąc na zbiórkach bądź klepiąc stopami o asfalt placu apelowego, ćwicząc krok defiladowy czy musztrę do przysięgi. Ponadto bezustannie ktoś darł na nas mordę. Tego nie mogłem pojąć – po ch*j oni się tak wydzierają? Każdy z nas miał przecież zrobione badania lekarskie dopuszczające do służby w wojskach powietrznodesantowych, co jednoznacznie świadczyło o świetnym słuchu potwierdzonym przez laryngologa i całą szanowną komisję lekarską. Zauważyłem też pewną zależność. Otóż im większy gamoń, tym głośniej i bardziej soczyście potrafił drzeć ryja".

"Wójo" jest w tej książce do bólu szczery. Z pełnym autentyzmem opisuje wojsko i służbę, przyznając choćby, że i on w pewnym momencie "darł ryja".
Krystian Wójcik zaczynał służbę w 2001 r., gdy w armii już trochę zaczynało się robić nowocześnie, ale jeszcze bardzo silnie wszystko trwało w mentalności z czasów LWP. Pojawia się więc w książce dowódca, którego służba wyglądała tak, że... raczej nic z niej nie pamięta. Są też opisy, jak to już po 2000 r. trzeba było korzystać ze sprzętu kupionego dla armii zaraz po II wojnie światowej. A jak komuś się nie podobało, to musiał na własną rękę skombinować coś dla siebie.

Na misjach w Iraku i Afganistanie

Tak przygotowani (lub raczej nieprzygotowani) żołnierze wyjechali na wojnę do Iraku. I w tym momencie w życiu "Wója" i w książce robi się naprawdę gorąco. To jest prawdziwa wojna. Jest krew. Są zabici i ranni. Jest strach. I jest wszystko to, co - jak przyznaje "Wójo" - na zawsze ukształtowało go jako żołnierza.
Tam w Iraku, a potem w Afganistanie, dowiedział się o sobie tego, że gdy jest zagrożenie, to potrafi działać i logicznie myśleć. Nie każdy z misji wrócił z taką świadomością. Bo to nie jest robota dla każdego i niektórzy się o tym na miejscu przekonali.
– Jeden z kolegów zrezygnował w trakcie misji w Iraku. I bardzo dobrze, że tak zrobił. Że nie został na siłę. Bo mógłby zawieść w jakieś sytuacji, w której byśmy go potrzebowali – mówi komandos w naszym podcaście. Krystian Wójcik "Wójo" opowiada tu nie tylko o swojej książce, o tym, czym jest "Stara paka" i dlaczego on jest w niej numerem trzecim, ale też choćby o aktualnej sytuacji w Afganistanie po wycofaniu amerykańskich wojsk oraz o tym, czy da się będąc komandosem tworzyć zwyczajną rodzinę.
Zapraszamy do oglądania i słuchania:

OGLĄDAJ



Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Bellona.