Sensu w tym za grosz, ale "Ultimatum: Ślub albo rozstanie" to lepsza rozrywka od "Miłość jest ślepa"

Ola Gersz
23 kwietnia 2022, 20:19 • 1 minuta czytania
Reality shows to dzisiaj solidny fundament Netflixa. Po sukcesach "The Circle", "Miłość jest ślepa" czy głupawym "Too Hot to Handle", streamingowy gigant kuje żelazo póki gorące. "Ultimatum: Ślub albo rozstanie" udowadnia, że nic nie dostarcza tyle emocji i dram, jak miłość, związki i rozstania. Ambitnej rozrywki tutaj nie znajdziecie, ale jeśli szukacie emocjonalnego odmóżdżacza i chcecie się przekonać, że.... wasz związek wcale nie jest najgorszy, to "Ultimatum" jest właśnie dla was.
"Ultimatum: Ślub albo rozstanie" nie ustępuje innemu hitowemu show Netflixa – "Miłość jest ślepa". Fot. Netflix

"Miłość jest ślepa" ("Love Is Blind"), nazywane przez producentów "randkowym eksperymentem", to hit Netflixa, o którym trudno było nie słyszeć. Czy da się zaręczyć z osobą, której nigdy się nie widziało? Czy związek dwóch osób, które planują swój ślub po krótkiej znajomości, ma w ogóle rację bytu? Te pytania zadawało sobie milionów widzów programu, który oprócz amerykańskiej wersji doczekał się już brazylijskiej i japońskiej edycji.

Zachęcony sukcesem show streamingowy gigant postanowił kuć żelazo póki gorące. Do "Miłość jest ślepa" i innych przebojowych reality show Netflixa, jak świetne "The Circle" czy tandetne "Too Hot to Handle", dołączyło "Ultimatum: Ślub albo rozstanie" producentów "Love is Blind". Widzowie tłumnie ruszyli przed ekrany, ale czy warto dać temu tytułowi szansę? I tak, i nie.

Związkowe być albo nie być

"Ultimatum: Ślub albo rozstanie", które podobnie jak "Miłość jest ślepa" prowadzi małżeństwo Nick i Vanessa Lachey, również nazywane jest "społecznym eksperymentem". Oczywiście, podobnie jak ten pierwszy tytuł, "Ultimatum" jest stuprocentowym reality show, a nie żadnym naukowym badaniem, ale przyjemności z oglądania wcale to nie odbiera. Lepiej jednak nie traktować tego programu zbyt poważnie i jak sesji z terapeutą od związków. Kilka związkowych rad z pewnością można jednak z niego wyciągnąć.

O co chodzi w programie? Mamy sześć par – Lauren i Nate'a, Rae i Zaya, Alexis i Huntera, April i Jake'a, Madlyn i Colby'ego oraz Shanique i Randalla – które planują się pobrać. Wszyscy są oczywiście obowiązkowo atrakcyjni i młodzi (najstarszy uczestnik ma 30 lat, najmłodszy – 23), a ich związkowy staż jest w przedziale od 18 miesięcy do 2,5 roku.

Pozorna sielanka jednak się kończy, gdy jedna połowa postawi drugiej ultimatum: ślub albo rozstanie. Zakochani będą mieć osiem tygodni, aby podjąć decyzję. Po wspólnie spędzonym tygodniu każdy wybierze innego partnera z grupy i zamieszka z nim na trzy tygodnie, aby spróbować czegoś nowego i przekonać się, czy ich pierwotny związek jest udany, czy może wręcz przeciwnie. Będą mogli to zresztą szybko porównać, bo kolejne trzy tygodnie spędzą w parach, w których zgłosili się do programu.

Potem nadchodzi pora decyzji, a każdy ma trzy wyjścia. Jedni wrócą do stałych partnerów i się z nimi zaręczą, inni zwiążą się z nowymi osobami, z którymi zamieszkali, a jeszcze inni uznają, że nie znaleźli jeszcze swojej bratniej duszy i opuszczą "Ultimatum: Ślub albo rozstanie" jako single.

To już zdrada czy jeszcze nie?

Pomysł tego związkowego show Netflixa jest kontrowersyjny. Podczas gdy randki w ciemno i zaręczyny po kilku rozmowach były jeszcze do zaakceptowania, to związanie się z kimś innym na kilka tygodni brzmi już dość ryzykownie. Twórcy przekonują, że to doskonały sposób na sprawdzenie, czy jest się z właściwą osobą, ale śmiało można w to wątpić. Bo czy "wiązanie się" z kimś innym na trzy tygodnie nie jest wkładaniem kija w mrowisko?

Zresztą gdyby program naprawdę chciał pomóc ludziom zdecydować, czy być razem, czy się rozstać, to zaprosiłby innych uczestników. Problem z "Ultimatum" tkwi właśnie w ludziach – nie dość, że są młodzi i w większości niedojrzali oraz niedoświadczeni, to pary mają zwyczajnie za krótki staż. Trudno więc uwierzyć w to, że faktycznie chodzi im o stały związek, a nie o randki i flirt. Bo jaki jest sens decydować, czy wziąć ślub, gdy masz dwadzieścia kilka lat i jesteś z kimś półtora roku?

Byłoby o wiele sensowniej, gdyby uczestnicy mieli 30-40 wiosen i byli ze sobą przez kilka (lub więcej) długich lat. Wtedy stawka byłaby nieporównywalnie znacznie większa, a na horyzoncie pojawiłaby się nuda w związku czy zwykłe zmęczenie materiału, czyli tematy, które parom o długim stażu nie są obce. Dzięki temu program byłby po prostu bardziej ekscytujący i łatwiej byłoby się zaangażować w losy uczestników.

Format programu oraz profil uczestników nie pozostawia więc wątpliwości – chodzi wyłącznie o oglądalność, którą podbijają dramy: wątpliwości, kłótnie, dylematy, ataki zazdrości. A tych jest tutaj sporo. Zachowania "nowych" par są bowiem na krawędzi zdrady i sprawiają wrażenie dobrej zabawy i skoku w bok bez konsekwencji. Można się więc domyślać, że po powrocie do stałego partnera, łatwo nie będzie.

Miłość, a nie randki

Tyle krytyki, ale co z pozytywami? "Ultimatum: Ślub albo rozstanie" ma jedną przewagę nad innymi związkowymi show. Tutaj nie chodzi o randki, ale o miłość. Mimo że staż par w programie nie nie jest najdłuższy, to nie ma wątpliwości, że ci ludzie się kochają. Nie przyszli tutaj sami, aby poznać "drugą połówkę" – przyszli z kimś, kto faktycznie im jest bliski. To dodaje "Ultimatum" emocji, o jakie trudno w programach, które polegają po prostu na niezobowiązującym flircie z obcymi osobami.

Mimo że ultimatum w związkach jest raczej czerwoną flagą i lepiej nie próbować tego w domu, to powiedzmy to sobie szczerze: parom nie są one obce. Połączmy więc iście telewizyjne związkowe ultimatum z parą, która naprawdę się kocha i bum! Mamy program, który – jeśli przymkniemy oczy na jego faktyczny sens i logikę formatu – sprawi nam po prostu przyjemność. Pośmiejemy się, podumamy, trochę popłaczemy i pokibicujemy ulubionym parom. Może zastanowimy nad swoim związkiem (co może mieć jednak opłakane skutki)?

Fanom podobnych formatów "Ultimatum" może przypaść więc do gustu bardziej niż "Miłość jest ślepa" – mieszanie par to w końcu bardziej intrygujący koncept niż decydowanie, czy wyjść za kogoś, kogo dopiero się spotkało. Jeśli lubicie więc związkowe dramy i leniwe weekendy spędzone na oglądaniu kiczowatych programów w łóżku, to dopiszcie "Ultimatum" Netflixa do swojej listy tytułów do zobaczenia. Wstydliwa przyjemność na całego.

Czytaj także: https://natemat.pl/404837,programy-kulinarne-na-netflix