Oto najgorsza cecha u facetów. Jeszcze raz któryś zacznie tłumaczyć mi świat, a za siebie nie ręczę
Leksykon wkurzających tekstów facetów jest pojemny. Jest w nim oczywiście nieśmiertelne "uśmiechnij się" (ach, jakże lubimy słyszeć tę komendę, szczególnie od obcych typów na ulicy) czy "mężczyźni nie lubią, gdy..." (dobrze wiedzieć). Są: "nie jesteś jak inne dziewczyny", "jesteś za ładna na..." czy "prawdziwa kobieta powinna...".
Nie mówiąc o wszystkich absolutnie niechcianych uwagach na temat naszego wyglądu, począwszy od: "powinnaś nosić buty na obcasach" po "ciężko mi się skupić przez ten twój dekolt" (o innych seksistowskich tekstach już nawet nie wspomnę, bo ten felieton ma być przecież krótki).
Ale absolutnym hitem jest mansplaining. Owszem, to nie tekst, bardziej zachowanie, ale mieszczące się w werbalnych kategoriach. Kiedyś w reakcji grzecznie się uśmiechałam, ale im jestem starsza, tym bardziej mam ochotę wysłać wszystkich mansplainerów na Marsa. Elonie Musku, pomożesz?
Kochanie, pozwól, że wytłumaczę ci świat
Nawet jeśli nie kojarzycie terminu, to z pewnością doskonale znacie zjawisko. Na czym polega mansplaining? Na tłumaczeniu kobietom wszystkiego (dosłownie) przez mężczyzn. Jasne (powiem to od razu, żeby nie posypały się na mnie gromy): nie każdy facet to mansplainer, a i kobiety mają na tym polu nieco za uszami. Jednak nie da się ukryć, że to protekcjonalne objaśnianie świata to głównie męska domena. Tak (tylko nie przewracajcie oczami): to wytwór patriarchatu.
Mansplaining istniał od zawsze, ale samo pojęcie zainspirowała Rebecca Solnit w swoim głośnym eseju "Mężczyźni objaśniają mi świat" z 2008 roku. Feministyczna autorka opisała absolutnie rozkoszną scenkę z pewnego przyjęcia, którego gospodarz, "świetnie zarabiający, pewny siebie mężczyzna", postanowił podpytać ją o jej własne książki (wówczas wydala ich już sześć czy siedem).
"Tonem, jakim zazwyczaj zachęca się siedemnastoletnią córkę znajomych, żeby opowiedziała o swoich próbach gry na flecie, nasz gospodarz spytał: 'A więc o czym one są?'" – relacjonowała Solnit. Gdy padł tytuł jednej z nich, mężczyzna natychmiast przerwał swojej gościni. "Czy słyszała pani o bardzo ważnej książce na temat Muybridge'a, która ukazała się w tym roku?" – zapytał, nie zważając na fakt, że jego rozmówczyni opisywała właśnie swoją najnowszą książkę o Eadweardzie Muybridge'u.
Nie czekając na odpowiedź, Pan Bardzo Ważny (jak nazywa go Rebecca Solnit) zaczął opowiadać Rebecce i jej towarzyszce Sally o owej publikacji. Jak opisuje autorka "Mężczyźni objaśniają mi świat" przybrał doskonale jej znaną "pełną zadowolenia pozę perorującego mężczyzny: zapatrzony w odległy horyzont, na którym niewyraźnie majaczy odblask jego własnego autorytetu".
Dopiero po chwili Solnit zdała sobie sprawę, że Pan Bardzo Ważny mówi o... jej własnej książce. Tej, o której wcześniej sama mu opowiadała. Towarzyszka autorki próbowała przerwać mu słowami: "to jej książka", ale musiała powtórzyć je kilka razy, zanim gospodarz przyjęcia przyjął je do wiadomości. I jak opisuje Rebecca Solnit, "zbladł jak płótno".
"To, że byłam autorką bardzo ważnej książki, której on, jak się właśnie okazało, nie przeczytał, a tylko dowiedział się o niej z 'New York Times Book Review' kilka miesięcy wcześniej, tak bardzo wstrząsnęło schludnymi kategoriami, za pomocą których uporządkowany był jego świat, że zamarł" – opisuje. Ale tylko na moment, bo za chwilę znowu zaczął perorować.
Brzmi znajomo?
Mansplaining wrzodem na tyłkach kobiet
Podobnie jak moje przyjaciółki, koleżanki, znajome czy członkinie rodziny doświadczyłam mansplainingu niezliczoną ilość razy. Nie tylko od facetów w średnim wieku, dla których młoda kobieta to absolutnie żaden partner do rozmów i którzy swoimi opowieściami wygłaszanymi tonem mędrca uprzykrzają nam czy to pracę zawodową, czy rodzinne zjazdy. Świat objaśniali mi również rówieśnicy czy młodsi koledzy.
Facet tłumaczył mi więc, jak powinnam czuć się podczas PMS-u. Pouczał mnie, jak powinnam zaplanować podróż, którą już dawno sama świetnie zaplanowałam. Ba, z której już wróciłam i byłam bardzo zadowolona. Objaśniał mi kwestię kobiecości w animacjach Disneya, która jest moim konikiem i o której napisałam pokaźnych rozmiarów pracę magisterską. Analizował fabułę serialu, którą sama przed chwilą zanalizowałam. Wyjaśnił, jak powinnam czuć się podczas depresji, z którą się zmagałam i krok po kroku odmalował ścieżkę zawodową, jaką jego zdaniem powinnam była podjąć. Bo moja była jego zdaniem zła, rozumiecie.
Za każdym razem nie prosiłam o zdanie czy radę. Nie zadałam żadnego pytania. Nie dałam do zrozumienia, że potrzebuję objaśnień. Nic. Po prostu każdy z tych mężczyzn we wspomnianych wyżej sytuacjach postanowił mnie oświecić. Ot tak, z dupy (mówiąc brzydko). Oczywiście wszyscy przybrali wyprostowaną pozę mędrca i ton pod tytułem "spokojnie, dziewczynko, wszystko ci wyjaśnię". Jeden nie mówił nawet do mnie po imieniu, ale per "skarbie". Bleh.
Drodzy mężczyźni, rozumiem, że wasze bombastyczne ego nie pozwala wam nie skorzystać z okazji, aby objaśnić biednym kobietkom ten wielki i groźny świat. Tyle że wiecie co? Najczęściej my was wcale nie prosimy o radę. Jeśli będziemy jej potrzebowały, zapytamy. W innym przypadku po prostu się zamknijcie, bo jeszcze zrobicie z siebie pośmiewisko jak gospodarz przyjęcia z książki Solnit. A tego przecież nie chcecie, prawda?
Wszystkie cytaty pochodzą z książki: "Mężczyźni objaśniają mi świat" Rebecca Solnit, tłum. Anna Dzierzgowska, wyd. Karakter, 2017.