Pierwsza w Polsce asystentka zaręczynowa: Jestem tam, gdzie 20 lat temu był pierwszy wedding planner
Kiedy słyszymy "asystentka zaręczynowa" właściwie wiemy wszystko, ale tak naprawdę nie wiemy nic. Kto to taki?
Żyjemy w ciągłym biegu, zawsze mamy coś do zrobienia, więc chcemy zaoszczędzić, jak najwięcej czasu, dlatego jesteśmy skłonni wydawać pieniądze, aby ktoś zrobił za nas coś, co jest dla ważne.
Coraz częściej korzystamy z cateringu wigilijnego, żebyśmy mogli zająć się bliskimi, zamiast stać w kuchni i gotować. Ten przykład dobrze obrazuje potrzebę, którą chciałabym wzbudzać w ludziach. Chodzi o to, żeby zaufali asystentowi zaręczynowemu, czyli mi, bo jestem w tej chwili jedyną osobą w Polsce, która się tym zajmuje.
Na czym polega zadanie asystentki zaręczynowej?
Asystentka zaręczynowa ma pomóc w tak wyjątkowym wydarzeniu, jakim są zaręczyny. Ma stworzyć pomysł, rozplanować koncepcję i jej realizację. Zazwyczaj poświęca się na to dużo energii, towarzyszy temu ogromny stres i ogrom przygotowań. Wiele rzeczy trzeba przemyśleć, załatwić, o wielu kwestiach trzeba pamiętać, ponieważ chcemy, żeby wszystko, co sobie wymyślimy, dobrze się ułożyło, żeby nawet układ planet był odpowiedni.
Zaręczyny to też ogromne oczekiwania – nasze i osoby, której się oświadczamy – które chcemy spełnić. Czasami wyzwaniem jest już samo podjęcie decyzji o tym, że chcemy się oświadczyć. Niektórzy odwlekają ten moment, bo są świadomi tego, że za chwilę otworzy się szufladka ze wszystkim, co trzeba zrobić, co trzeba załatwić. Trochę nas to przeraża i stopuje. Zaczynamy wątpić, czy damy radę. I tutaj właśnie wkraczam ja.
Trzymam za rękę osoby, które się do mnie zgłoszą, prowadzę je do celu, jakim są oświadczyny. Najpierw staram się ułożyć idealny scenariusz tej chwili – przygotowany na podstawie informacji, które uzyskam: jaka jest ta osoba, której ktoś chce się oświadczyć, jaka jest ta para, jaki jest ten związek, co ich łączy, jak spędzają razem czas, co lubią robić razem.
Może para razem nurkuje albo uwielbia ekstremalne podróże, może z każdej wycieczki muszą przywieźć zdjęcie z lokalną atrakcją, taką jak np. miś w Zakopanem. To już jest pewna podpowiedź.
Jak można wykorzystać taką lokalną atrakcję?
Powtarzalność zachowań można wykorzystać, nie zdradzając, że pod kolejną taką atrakcją będzie krył się ktoś, kto zaintonuje to, co ma się dziać w momencie zaręczyn.
Jesteśmy w Zakopanem, robimy zdjęcie z misiem, a ten miś wie, że akurat ta para ma się zaręczyć, więc po zrobieniu zdjęcia np. przekazuje kobiecie jakiś liścik. Oczywiście teraz improwizuję, ponieważ muszę dostać więcej informacji, żeby zaproponować coś wyjątkowego.
Przygotowuje pani jedną propozycję, jeden pomysł?
Staram się zaproponować dwa scenariusze, które będą odzwierciedleniem najskrytszych marzeń związanych z tym dniem. Zastanawiam się, jak zmieścić w tym pomyśle i dopasować do niego każdą ewentualność, żeby rzeczywiście dana osoba była zadowolona.
To jest pierwsza część mojej pracy, czyli część koncepcyjna. Na tym, na przekazaniu tego scenariusza – przepisu na sukces – moje działanie może się skończyć, ale jest też inna opcja.
Możemy też współpracować dalej, co oznacza, że będę pomagała w realizacji tego scenariusza. Wtedy dbam o to, żeby wszystko wydarzyło się w odpowiednim dniu, o odpowiedniej godzinie, żeby nic się nie przewróciło, żeby nikt nie musiał nad niczym panować, niczym się przejmować poza tym, żeby ta druga osoba dotarła na miejsce.
Resztę na swoje barki biorę ja – stres organizacyjny, całość przygotowań, czyli wszystko to, co ma doprowadzić do tego intymnego momentu, momentu, w którym dzieje się magia.
A jeśli ktoś przychodzi do pani i mówi, że chciałby się oświadczyć, ale nie wie jak, kompletnie nie ma na to pomysłu, co wtedy?
Ktoś, kto do mnie przychodzi, nie musi mieć pomysłu. Być może w głowie tej osoby palą się jakieś lampki, ale nie do końca wie, jak to połączyć w całość lub nie za bardzo wie, jak te wyobrażenia urzeczywistnić. Ja jestem również po to, dodając otuchy, żeby ta osoba nie zwątpiła w siebie, w swój pomysł i w swoją intuicję.
A koszt?
Budżet takiego wydarzenia jest ważny. To może brzmieć przerażająco, że na same zaręczyny wydamy mnóstwo pieniędzy, łącznie z pierścionkiem i jeszcze trzeba zapłacić za asystenta zaręczynowego.
Tak, trzeba wydać na asystenta, a raczej warto, żeby wszystko miało ręce i nogi, żeby wyszło idealnie. Chcę jednak podkreślić, że nie musi być to wysoki budżet, bo czasem wystarczy pomysł, czasem wystarczy dobra koncepcja i dryg do tego, żeby coś przedsięwziąć. Nie musimy wydawać milionów monet, podjechać Rolls-Roycem pod czyjeś mieszkanie, żeby się oświadczyć.
Można to zrobić niskobudżetowo, ale w tak zaskakujący, tak romantyczny i tak fajny niepowtarzalny sposób, uszyty na miarę, że naprawdę nie potrzebujemy wielkich nakładów finansowych, żeby to zrealizować.
Wszystko zależy od człowieka, dlatego mówię, że scenariusze, które tworzę, są szyte na miarę pod konkretne osoby.
Muszę przyznać, że kilku moich kolegów zareagowało lekkim śmiechem, gdy wspomniałam im o asystentce zaręczynowej. Z jakimi reakcjami się pani spotyka?
Jesteśmy karmieni obrazami zaręczyn, które znajdujemy w filmach, książkach, w artykułach o życiu gwiazd, dlatego nasze oczekiwania rzeczywiście są ogromne. Musi być blichtr, muszą być diamenty, musi być skok ze spadochronem, musi być Wieża Eiffla... Oczywiście to też można zrealizować, bo wszystko zależy od nas, od tego, czego sobie życzymy.
Również w social mediach pojawia się mnóstwo relacji, zdjęć z pierścionkiem, więc osoby, które planują się oświadczyć, widząc to, nakładają na siebie ogromną presję. Boimy się krytyki, tego, że zrobimy coś inaczej, niż oczekuje tego otoczenie, a ja właśnie namawiam do tego, żeby robić po swojemu, żeby słuchać siebie.
Namawiam do tego, żeby nie spełniać oczekiwań wszystkich dookoła, oczekiwań mamy, która mówi, że zaręczyny to obiad, kwiaty, zachód słońca i klękający mężczyzna, oczekiwań koleżanek, które mają jakieś wyobrażenie na ten temat, oczekiwań kolegów, którzy już się oświadczyli swoim partnerkom i zrobili to tak, a nie inaczej, z jakiegoś konkretnego powodu.
Chciałabym, żeby ludzie zrozumieli, że oświadczyny to święto dwóch osób, że to intymna historia, intymna sytuacja. Stawiam na indywidualność, na szycie na miarę, na to dopasowanie, bo czasami działamy bardzo stereotypowo, czyli kolacja, świeczki i są oświadczyny.
To piękne, jeśli ktoś lubi taki domowy klimat, ale co w momencie, kiedy nie spełniliśmy oczekiwań drugiej strony? Co, gdy kobieta mówi, że było fajnie, ale może nie do końca, bo w sumie lepiej by było w restauracji, na wakacjach. Dlatego niektórzy mężczyźni boją się zaręczyn, nie chcą przeżywać tego rozczarowania.
Czyli pani działanie dotyczy nie tylko, nazwijmy to, technicznego aspektu, to też praca z emocjami?
W swoich wpisach dużo miejsca poświęcam emocjom, a właściwie temu, by ludzie tych emocji związanych z zaręczynami się nie bali. Warto z nimi pracować, warto je oswajać, warto je zrozumieć.
Osoby, które oczekują zaręczyn, też czasami wywierają presję, a powinny zdawać sobie sprawę z tego, jak trudne jest podjęcie decyzji o oświadczynach. Wynika to także z tego, że w naszej tradycji to brzemię spoczywa na mężczyznach – to oni muszą oświadczać się kobietom.
Na to również zwracam uwagę, warto przemyśleć, czy tej tradycji nie można by zmodyfikować, dostosować do XXI wieku, kiedy my kobiety mamy głos, decydujemy o sobie, o rodzinie, wiemy, czego chcemy i nie boimy się po to sięgnąć. Dlaczego więc nie możemy powiedzieć "tak ja już jestem gotowa na oświadczyny, możesz działać"? Dlaczego same nie możemy oświadczyć się swojemu partnerowi?
Pewnie minie jeszcze sporo czasu, nim będzie to czymś normalnym.
Mam nadzieję, że za jakieś 10 lat – bo to będzie bardzo długi proces – ludzie będą też przekonani do tego, że asystent zaręczynowy nie jest niczym złym, że taka osoba jest wsparciem, a ułatwianie sobie życie w ten sposób nie jest niczym wstydliwym, kastrującym.
To jest taka sama sytuacja, jak np. płacenie komuś za posprzątanie naszego mieszkania. Jeśli mamy na to środki, to dlaczego nie? My w tym czasie możemy zająć się zupełnie innymi rzeczami.
Tak samo jest z asystentem zaręczynowym. Możemy zrobić to sami, narażając się na pół roku stresu, ukrywania, życie w tajemnicy, narażając się na mnóstwo rad od osób dookoła, które będą chciały nam ten dzień ułożyć, oczywiście w dobrej wierze. W takiej sytuacji łatwo się pogubić w tym, czego my tak naprawdę chcemy.
Asystent zaręczynowy jest kimś, kto stoi z boku, tworzy scenariusz na podstawie tylko i wyłącznie otrzymanych informacji. Taki asystent jest obiektywny, działa, żeby zrealizować wspólne marzenie pary.
Ta osoba, która chce się oświadczyć, wie, jakie marzenia, dotyczące zaręczyn, ma ta druga osoba?
Często powtarzam, żeby rozmawiać ze swoim partnerem, swoją partnerką, o oświadczynach, o kolejnym etapie związku. Dzięki temu można uniknąć sytuacji, kiedy organizujemy zaręczyny, ale nigdy nie podjęliśmy tego tematu, więc narażamy się na to, że ta druga osoba powie "nie".
Dlatego najważniejsze jest to, żeby rozmawiać, żeby słuchać siebie nawzajem. Okazji może być mnóstwo, bo w niejednym serialu, w niejednej książce lub w filmie pary się zaręczają.
Cały czas jestem porównywana do wedding plannera i pytana, czy wesela też organizuję, ale stawiam grubą kreskę między asystentem zaręczynowym i sytuacją zaręczynową a sytuacją ślubno-weselną. Zaręczyny to – jak już wielokrotnie powtarzałam – intymny moment dla dwóch osób, bardzo kameralne wydarzenie – organizuję je z jedną osobą dla drugiej osoby. A ślub to często duża impreza, gdzie decyzyjne są dwie osoby lub więcej.
Wedding plannerzy się przyjęli, ale ja w tej chwili jestem w tym samym miejscu, gdzie 20 lat temu był pierwszy wedding planner w Polsce. Jeśli ktoś wtedy powiedział: "mamo, tato dziękuję za organizację wesela, ale my zrobimy to z pomocą obcej osoby", to wszyscy się dziwili. Reakcje były też na pewno takie, z jakimi ja dzisiaj się spotykam.
Czyli?
"Po co asystent zaręczynowy?", "Jeżeli facet nie potrafi się oświadczyć, to nie jest facetem", "Ja z takim nie chcę być". Taka opinia jest bardzo krzywdząca, bo dorzucamy kamieni do plecaków mężczyzn.
Chciałabym, żeby za parę lat nie było takiego myślenia, takiej presji, tego punktowania, co męskie, a co na pewno nie. Jestem świadoma tego, że moja praca i moja rola będzie bardzo trudna, będzie to trwało wiele lat, żeby ośmielić i oswoić ludzi z tym, że ktoś taki jest, ale ja mam na to czas.
Na razie skupiam się na tym, żeby zaprzyjaźnić ludzi ze sobą, czyli z instytucją asystenta zaręczynowego. Nie dziwi mnie, że dzisiaj wiele osób przychodzi, ale po to, żeby sprawdzić, jak to działa, a niekoniecznie po to, żeby podjąć jakąś decyzję. Jeszcze jest trochę za wcześnie, bo na razie wokół asystenta zaręczynowego unoszą się opary szoku.
Kiedy jednak ten pierwszy szok minie, kiedy człowiek zagłębi się w tym, zapozna się z koncepcją, to zaczynie do niego docierać, że jest to potrzebne. Na razie czekam cierpliwie na stanowisku, służę radą i inspiracją.
Jestem empatyczna, bardzo komunikatywna, lubię ludzi, zawsze jestem tą osobą, która spaja, łagodzi obyczaje, wprowadza dobrą atmosferę. Połączyłam wszystkie kropki, zdolności zawodowe i personalne, by wykorzystać je maksymalnie w tym, co robię i w tym, co będę robić.
Skąd pomysł?
Od jakiegoś czasu myślałam o tym, że pracuję od 8:00 do 16:00, ale po pracy mam jeszcze energię, czas i przestrzeń na to, żeby robić coś dodatkowego, dlatego szukałam pomysłu na siebie.
Mam tak, że jeśli coś wymyślę i uznam, że to jest dobre, to po prostu działam. Lubię być oryginalna, wyróżniać się i być jedyna w swoim rodzaju. W przypadku asystenta zaręczynowego inspiracją było moje prywatne życie.
Byłam świeżo po zaręczynach, co napawało mnie energią i radością – jestem szczęśliwie zakochana, za dwa miesiące wychodzę za mąż. Pomyślałam więc, że chciałabym, aby inni ludzie również czuli taką radość. Wtedy wpadłam na pomysł, że mogę zaręczać ludzi, że byłoby idealne, gdybym ja mogła się zająć organizacją tak ważnego wydarzenia, a oni byliby w tym czasie wolni od trosk.
Przygotowując się do zaręczyn, można się bardzo zmęczyć, dostać zadyszki, zwątpić. Więc to ja biorę wszystko na klatę.
Pani narzeczony dostał zadyszki?
Zadyszki nie dostał, ale można powiedzieć, że jest moją inspiracją, cały czas mnie wspiera. Trzyma mnie za rękę, więc mam poczucie, że mogę się realizować i robić to, co daje mi satysfakcję.
Nie zdajemy sobie jednak nawet sprawy, ile jest rzeczy, o których możemy zapomnieć, a mogą one zmienić bieg naszych zaręczyn. Są również delikatne potknięcia, które powodują stres.
Mój narzeczony postanowił ukrywać przede mną to, że się oświadczy, a ponieważ ja byłam już na nie gotowa, to powiedziałam sobie, że jeśli on tego nie zrobi, to zrobię to ja.
Byliśmy tuż przed wakacjami w Turcji. Zaczęliśmy o tym rozmawiać, o wspólnym życiu, a on powiedział, że to nie jest ten moment, że on jeszcze nie jest gotowy, żebym się nie spodziewała, że klęknie przede mną w trakcie urlopu.
Byłam załamana, smutna, bo jak to? Przecież mieliśmy plany, a tu nagle taka informacja. Sprawiło mi to dużo przykrości. Nawet było okupione kłótnią. Musiałam tę informację jakoś zaakceptować, chociaż w środku wszystko we mnie się gotowało.
Ale pojechaliśmy na te wakacje i rzeczywiście on tam się oświadczył. Byłam zaskoczona i bardzo szczęśliwa, ale jednocześnie smutna, bo przecież on to planował od dawna, a mi w żywe oczy powiedział coś innego. Poczułam się trochę zawiedziona, bo przecież dał mi odczuć, że nie jest gotowy, więc sądziłam, że może coś jest nie tak.
Musimy dobrze zaplanować takie działanie, przemyśleć wszystkie kroki, żeby po drodze nie sprawić komuś przykrości. Tajemnicę trzeba też umiejętnie ukrywać, nie wmawiać tej drugiej osobie, że ma rozdwojenie jaźni. To jest jedna z zaręczynowych wpadek.
Zaręczyny to nie jest prosta sprawa, to złożony proces – emocjonalnie i koncepcyjnie. A jeśli myślimy, że to łatwizna, bo wyciągnę pierścionek i już, to jesteśmy w błędzie. Warto zwrócić się do asystenta, który podpowie dobre rozwiązania, który powie czego unikać, jak warto się zachować, zwróci uwagę na to, co ważne. Dzięki asystentowi będziemy mieć pewność, że żaden królik z kapelusza nagle nie wyskoczy, że nie będziemy musieli robić kroku w tył.