Dodę kochają wszyscy, dopiero co dostała medal od rektora. Czy nikt już nie pamięta, że ma zarzuty?
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
- Doda w zeszłym roku usłyszała "zarzut pomocnictwa" swojemu mężowi Emilowi S., za który grozi jej 5 lat więzienia
- Piosenkarka mówiła, że ma czyste sumienie, ale sprawa dalej jest w toku i dotyczy poważnego przestępstwa
- Nikt jednak tym się zbytnio nie przejął, a w weekend dostała jeszcze medal od rektora uczelni Collegium Humanum
Doda to ikona, idolka i kobieta-instytucja, która już dawno przestała być kojarzona tylko z muzyką. Udziela się charytatywnie, wspiera aktywnie społeczność LGBT, gra w filmach ("Pitbull. Ostatni pies"), a nawet kręci swoje (niesławne "Dziewczyny z Dubaju"), sprzedaje swoje ciało jako NFT, a to i tak tylko wycinek z jej życia.
Wisienką na torcie był "Medal sukcesu" dla "królowej polskiej sceny muzycznej za wybitną twórczość artystyczną i kulturalną" (wcześniej takie wyróżnienie dostał m.in. Piotr Cugowski z Budki Suflera). Doda otrzymała go od rektora uczelni Collegium Humanum (mało znana, niepubliczna szkoła menadżerska, która jest "kuźnią PiS-owskich kadr") prof. dr hab. Pawła Czarneckiego. I to przelało czarę goryczy.
Doda ma zarzut pomocnictwa, za który grozi jej 5 lat więzienia. Czego dotyczą?
Jesteśmy przyzwyczajeni do skandali z udziałem Dody, ale to, co wydarzyło się w zeszłym roku, było czymś zupełnie innym. Pod koniec listopada 2021 roku RMF FM poinformowało, że postawiono jej zarzuty w śledztwie dotyczącym jej byłego męża Emila S. Jemu grozi aż 10 lat więzienia. Usłyszał 45 zarzutów, w tym "przywłaszczenie mienia w łącznej wysokości około 8,5 mln na szkodę 44 pokrzywdzonych inwestorów, którzy finansowali produkcje filmowe".
Piosenkarce grozi 5 lat odsiadki. Usłyszała zarzut "udzielenia pomocy do usunięcia zagrożonych zajęciem składników majątkowych spółki zajmującej się produkcją filmów poprzez utworzenie na terenie Malty nowej jednostki gospodarczej - spółki prawa maltańskiego".
Doda według ustaleń śledczych miała być dyrektorką i członkinią zarządu utworzonej w 2019 r. spółki na Malcie. Emil S. miał przenieść na spółkę 12 mln złotych (zawarł też umowy przenoszące prawa autorskie czy udział w zyskach). Jego celem miało być "udaremnienie zaspokojenia wierzycieli posiadających wobec spółki należności zasądzone orzeczeniami sądów". Mówiąc po ludzku: Emil S. miał uszczuplić swój majątek przed inwestorami, którym był winien kasę. Doda, wbrew doniesieniom, nie została zatrzymana, ale, jak sama zapewniała, dobrowolnie zgłosiła się na prokuraturę. Zaprzeczyła też słowom rzeczniczki prokuratury okręgowej w Warszawie, by miała mieć policyjny dozór trzy razy w tygodniu. "Mam czyste sumienie, bo już przed zarzutem zrobiłam wszystko, by pomóc syndykowi przejąć konto spółki i środki dla wierzycieli. Mam nadzieję, że pomogłam chociaż tak" - pisała na Facebooku.
Doda miała pomagać w ściąganiu pieniędzy od inwestorów na filmy. Ludzie potracili miliony.
Zarzuty zarzutami, ale mamy też śledztwo dziennikarskie przeprowadzone przez "Duży Format", które ukazało się w sierpniu 2021 r. Grzegorz Szymanik dotarł do inwestorów, z którymi miał współpracować Emil S. i opisał cały proceder oszustwa. Ludzie wpłacali grube pieniądze, a potem ich nie odzyskiwali. Z artykułu wynika, że poszkodowanych może być o wiele więcej, niż podała prokuratura: nawet 200 osób na łączną sumę 50 mln złotych (mają się sądzić w pozwach prywatnych, które dotyczą też Dody.
Emil S. to znana postać w branży: wyprodukował takie filmy jak "Pitbull" ("Nowe porzadki", "Niebezpieczne kobiety" i "Ostatni pies"), "Służby specjalne", "Last Minute", a jego ostatnim były właśnie "Dziewczyny z Dubaju" (Doda była producentką kreatywną). Media już w 2019 r. informowały np. że należąca do nich spółka Ent One Investments (w KRS figuruje on jako prezes, a Doda jako członek zarządu) nie wypłacała inwestorom pieniędzy za "Pitbull. Ostatni Pies". EOI tłumaczyła, że film przyniósł straty, choć w kinach obejrzało go ponad milion osób.
Rozpoznawalność byłej żony S. miała być magnesem przyciągającym inwestorów. "To właśnie ona jako znana osoba sprawiła, że zdecydowali się wyłożyć tak duże pieniądze" - czytamy we wspomnianym reportażu. Przytoczony jest przykład filmu "GROM" na podstawie scenariusza Wojtka Smarzowskiego, którego Doda miała być współproducentką.
Zapewniała, że jej nazwisko otwiera drzwi w Ministerstwie Obrony Narodowej. Ministrem był wtedy Macierewicz. Dzięki temu dostaną dostęp do planów na poligonach. Mówiła o patronacie Kancelarii Prezydenta, który uzyskają dzięki jej medialności.
Obraz ostatecznie nie doczekał się premiery, nie zobaczyliśmy żadnych materiałów prasowych, trailera, choć był podobno "prawie" gotowy. Z reportażu "Dużego Formatu" wynika, że zapewniano inwestorów, że wystąpi w nim sam Marek Kondrat (zaprzeczył), powstanie sequel, gra, a projektem zainteresował się Netflix.
Jej podpis znajduje się jednak na rozsyłanej już w 2017 roku informacji, że rozpoczęto produkcję "GROM-u", co okazało się nieprawdą. Występuje tam jako inicjatorka przedsięwzięcia. Otrzymała od EOI przelewy za usługi, których nie wykonała, na przykład kilkadziesiąt tysięcy złotych za muzykę do "GROM-u". I skorzystała na wyprowadzeniu pieniędzy na Maltę, bo jest wspólniczką maltańskiej spółki EOS, a te pieniądze umożliwiły jej wyprodukowanie "Dziewczyn z Dubaju".
Doda ma prokuratorski zarzut i nie tylko internauci na to machnęli ręką, ale i uczelnia Collegium Humanum.
Z jednej strony są więc zarzuty prokuratorskie, z których wynika, że miała pomagać byłemu mężowi w przeniesieniu majątku na maltańską spółkę (Ent One Studios), a z drugiej strony mamy reportaż o tym, że miała ściemniać inwestorom, by np. wpłacali pieniądze na film, który nie powstał. Sprawa jest naprawdę gruba, dotyczy wielkich milionów i wciąż się toczy. Kto by się jednak tym przejmował, prawda?
Wierzę w domniemanie niewinności, jest to możliwość, że Doda mogła nie mieć pojęcia o wszystkich machlojkach byłego męża, a ich rozwód (miał miejsce na 2 tygodnie przed postawieniem zarzutów) był pełen skandali. Dlatego na samym początku wspomniałem, ile różnych inicjatyw podejmuje: po prostu mogła nie mieć fizycznej kontroli nad każdym aspektem ich wspólnego życia. Ufała też mężowi, no bo to przecież mąż. Miłość potrafi być niestety ślepa i nawet członkostwo w Mensie nie pomoże.
Są jednak pytania, które nasuwają się same. Czy kompletnie nie wiedziała, po co powstała nowa spółka, której została dyrektorką? Czy przez lata nie docierały do niej informacje, że poprzednia spółka, w zarządzie, której też była, nie wypłaca pieniędzy inwestorom? Nie rozmawiała o tym z Emilem S., z którym była 5 lat w związku małżeńskim? Nikt jej o tym nie powiedział tak po przyjacielsku?
Tymczasem Doda nieźle rozgrywa PR-owo te wszystkie doniesienia w mediach społecznościowych i kreuje się na niewinną ofiarę złego eks. "Za głupotę, naiwność i zaufanie się płaci. Brak świadomości nie zwalnia z odpowiedzialności" - napisała na Facebooku.
Emil wczoraj z ponoć 40 zarzutami został aresztowany. Ja, jako prezes spółki, dostałam jeden zarzut i pewnie parę lat bronienia się w sądzie. Rozumiem. Za głupotę, naiwność i zaufanie się płaci. Brak świadomości nie zwalnia z odpowiedzialności. Byłam na to psychicznie przygotowana. Chcę pomóc inwestorom i ekipie odzyskać pieniądze, dlatego przejęłam konto z syndykiem, z którym omawiałam porozumienia od miesiąca.
Większość z nas przyjęła te doniesienia na chłodno, bo wzięliśmy za pewnik bezwarunkową szczerość piosenkarki - jej znak rozpoznawczy. Stanęliśmy w jej obronie, bo od zawsze waliła prosto z mostu i nie odgrywała żadnej roli. Nie było Doroty Rabczewskiej prywatnie i Dody na scenie. To jedna i ta sama, niezwykle autentyczna osoba. Dlatego też od razu uwierzyliśmy jej na słowo i poklepaliśmy po plecach. Zupełnie nikt nie przyjął do wiadomości, że mogła po prostu nam ściemniać. Tak jak tym filmowym inwestorom.
Kiedy Beata Kozidrak została zatrzymana za jazdę po pijanemu lub Barbara Kurdej-Szatan napisała głupi post o Straży Graniczej (wszystko działo się jesienią 2021 r.), ludzie tygodniami nie dawali im życia, a ich kariery na chwilę zamarły. Nie muszę nawet wspominać o Amber Heard, bo "procesem dekady" żyli wszyscy, równając aktorkę z ziemią i trzymali kciuki za jej koniec w przemyśle rozrywkowym.
Doda znajduje się pod lupą prokuratury, internauci słynący z wydawania wyroków przed sądem nabrali wody w usta (zdarzały się jednak przypadki ślepego hejtu) i dalej jest zapraszana wszędzie (niedawno miał nawet swój recital w telewizji). Jakby zupełnie nic się nie stało. Mam wrażenie, że gdyby podobne śledztwo dotyczyło innej celebrytki, to byłaby nagonka w sieci jak zawsze i długo byśmy jej nie oglądali na ekranie.
Jest to strasznie dziwne i choć można to wyjaśnić, to trudno zrozumieć taką zbiorową amnezję. I nie chodzi mi o to, by od razu "cancellować" Dodę czy robić na Twitterze akcję #dodaisoverparty. Fani powinni choć trochę krytyczniej patrzeć na swoich idoli i kreowany przez nich wizerunek, a uczelnie na to, komu wręczają medale. A przynajmniej wstrzymać się z tym do czasu ogłoszenia wyroku sądu.
Czytaj także: https://natemat.pl/421120,doda-zmienila-imie-jest-po-wymianie-dowodu