Spędziłem 24 godziny bez telefonu. Mój świat legł w gruzach
Jak to się stało, że w ciągu zaledwie kilku lat to małe urządzenie pomieściło w sobie tyle niezbędnych do życia funkcji? – to pytanie zadaję sobie od minionej soboty. Jeszcze w piątek nie spodziewałem się, że to doświadczenie zrobi na mnie tak duże wrażenie. Ale od początku.
Odłożyłem telefon na całą dobę. Szok trwał od rana
W piątek wieczorem podjąłem decyzję – od soboty do niedzieli nie dotykam telefonu. Do bana na telefon dołączył ban na tableta i laptopa, żeby faktycznie coś z tego wyzwania dla siebie wynieść. Cofnąłem się do mitycznych, prehistorycznych czasów, które znam tylko z opowieści moich rodziców.
Lęku brak, ekscytacji też niewiele, bo regularnie staram się obserwować i ograniczać czas spędzany w świecie wirtualnym. Jakież było jednak moje zdziwienie, gdy tuż przed snem zdałem sobie sprawę, że bez telefonu nie nastawię budzika.
No bo jak? Od lat służy mi do tego właśnie komórka. Wstaję, obudzony przez zegar biologiczny. Idę po kawę do kuchni i kolejny szok. A która godzina? Sytuacja za oknem wskazuje, że coś między 7:00 a 18:00.
Zegara w domu brak, bo po co? Nie wyjdę przecież na ulicę ani nie zapukam do sąsiada zapytać o godzinę. Ludzie wezmą mnie za wariata.
No nic – myślę lekko skołowany, siadając z kawą na łóżku. Nastawiam się na obejrzenie serwisów informacyjnych. Tylko jak mam to zrobić, skoro dostęp do największych stacji zapewnia mi już nie telewizor a tablet?
Uwolniłem się od Twittera, Facebooka i świata wirtualnego
Stanęło na książce. Po przeczytaniu stu stron przeszedłem do realizacji pozostałych punktów planu dnia. Wykonałem trening i poszedłem pobiegać. Jak jednak mam zmierzyć dystans, który pokonałem? Przecież robi to za mnie telefon. Ale nie o dystans chodzi a o zdrowie. Pobiegałem, oczyściłem głowę, a po kilku godzinach bez telefonu z opóźnionym zapłonem zaczął docierać do mnie szok. Zostałem sam ze sobą. Sam wobec otaczającego mnie świata.
Sam wobec świata, który nijak nie przystoi do tego, co regularnie widzę na Facebooku, Twitterze czy Instagramie. Poczułem się trochę, jakbym przeszedł do innego wymiaru. Coś w stylu drzwi do Narnii.
Wszystkie wiadomości, które dostaję, hejt i wsparcie, dalsi i bliżsi znajomi w ciągu chwili stracili na znaczeniu. Dlaczego? Bo po odłożeniu telefonu wszystkie te aspekty magicznie "znikają". Od dalszych filozoficznych rozważań o sensie życia odciągnęła mnie świadomość, że gdybym doznał poważnego urazu podczas biegania, spadł ze schodów lub zaliczył wypadek w domu, nie miałbym jak wezwać pomocy.
Mieszkam sam, musiałbym więc doczołgać się do sąsiada lub dogorywać na klatce schodowej, licząc na reakcję kogoś z zewnątrz.
Ale żadna krzywda mi się nie stała. Pomyślałem jednak, że skoro już jest sobota, a ja w ferworze życia bez telefonu posprzątałem mieszkanie, pobiegałem, poćwiczyłem i czytałem, to resztę dnia mógłbym spędzić ze znajomymi.
No tak, ale jak do cholery się z nimi umówić? Pojechać, zadzwonić domofonem i zapytać "hej, wyjdziesz na dwór"? A w ogóle, jak sprawdzić dojazd do ich mieszkań, skoro trasy od lat wyznacza mi telefon. Jak zapytać o adresy, skoro nie korzystam z mediów społecznościowych?
Swoją drogą, ja nawet bilety autobusowe kupuję przez telefon. Nie wspomnę już o tym, że podróże pociągiem oraz loty wszyscy, jak jeden mąż, organizujemy także przy użyciu technologii. Ba, niektórzy nawet za zakupy płacą już komórką.
Człowiek bez telefonu jest odcięty od świata
No nic, została mi już tylko wanna, a skoro postanowiłem żyć jak amisz, to zamiast światła, zapaliłem sobie świecę. Do szczęścia brakowało jeszcze moich ulubionych podcastów, które puszczam... z telefonu.
No nic, ale przynajmniej muzyki posłucham - myślę lekko podłamany. No tak... muzykę puszczam z telefonu. Radia w mieszkaniu brak, a konkretnych audycji zdarza mi się słuchać... tak, dobrze myślicie. Z telefonu!
Wciąż jeszcze została mi opcja odkrywania przepisów kulinarnych. Tylko że w zakresie gotowania nieocenioną pomocą nigdy nie była dla mnie książka kucharska, a wujek Google. Nie będę pisać, z czego korzystam, szykując listę zakupów. Zabrakło mi już synonimów dla słowa telefon.
Cud technologii sprawił, że życie bez komórki jest w dzisiejszych czasach niemal niemożliwe. Ale! Życie bez mediów społecznościowych już jest w zasięgu naszej ręki. To był akurat miły aspekt tego wyzwania.
Poza zaskakującym zderzeniem z rzeczywistością oczyściło mnie to z bodźców, napięcia, wewnętrznego przymusu odpisywania na wiadomości, czy też sprawdzania maila. Pokazało także, jak w pięć sekund odzyskać przeciekający przez palce czas.
Święty spokój i wolność od wiecznego sygnału powiadomień z Facebooka jest czymś, co już znam. Jednak dopiero w sobotę odciąłem się od tych aplikacji w pełni. I ten zabieg z ręką na sercu polecam wam praktykować przynajmniej raz w tygodniu.