Jest pięknie, ale nikt nie chce tu mieszkać. "Błogosławieństwo stało się dla miasta przekleństwem"
- GUS opublikował dane ze spisu powszechnego, z których wynika, że na drugim miejscu wśród najbardziej wyludniających się gmin w kraju jest Hel
- Pomorski kurort jest jedyną gminą miejską spośród dziesiątki, z której w ostatnich latach wyprowadziło się najwięcej mieszkańców
- Badacze wskazują na powody takiego stanu rzeczy, wśród których jest zaburzenie normalnego funkcjonowania Helu turystyką
Wyniki Narodowego Spisu Ludności są jednoznaczne. Na drugim miejscu wśród gmin o największym ubytku ludności jest Hel. Liczba mieszkańców na przestrzeni dekady spadła tam o 24 proc.
Żeby dokładniej to zobrazować, z każdej setki mieszkańców, którzy w 2011 roku byli zameldowani w Helu, w 2021 zostało 76 osób. Wśród dziesięciu gmin o najwyższym spadku liczby ludności, Hel jest jedyną gminą miejską. Formalnie mieszka nieco ponad 3 tysiące osób, jednak mieszkańcy twierdzą, że to dane mocno zawyżone.
– Nie wszyscy, zwłaszcza młodzi, się po prostu wymeldowali. Sam zrobiłem to dopiero kilka miesięcy temu – komentuje wyniki Wojtek, który w Helu się wychował, ale ostatecznie przeprowadził się do Wrocławia.
Hel, który kochają (tylko) turyści
Wojtek wyprowadził się, gdy poszedł na studia. W rodzinnym mieście zostali jego rodzice i brat. Wszyscy mają pracę w jednostkach, które są związane z lokalnymi instytucjami publicznymi. Jak mówi, do rodziców dzwoni rzadko, bo każdy ich dzień wygląda niemal tak samo.
– Słyszę, że byli w pracy, poszli na zakupy, na spacer na cypel i wrócili do domu. W sumie nie ma się co dziwić, bo nic się tam poza sezonem nie dzieje – tłumaczy i dodaje, że gdy przyjeżdża w rodzinne strony, spotyka się z garstką nielicznych znajomych, którzy się stamtąd nie wyprowadzili. Jeszcze.
Wojtek dodaje, że nie wyobraża sobie powrotu do rodzinnego miasta, bo i co miałby tam robić. Podobnie myśli masa młodych ludzi, co odzwierciedlają statystyki.
"Hel to nie żadna wieś"
Hel ma prawa miejskie od 700 lat i choć w międzyczasie je tracił, to nie można odmówić mu miejskości. Są tam też dwa zabytkowe kościoły, latarnia morska czy port. To też miasto z bogatymi tradycjami, głównie związanymi z rybołówstwem, którego zresztą muzeum jest jedną z atrakcji.
Hel to przecież także Instytut Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego, więc to nie tak, że to "jakaś dziura nad morzem". Do tego dochodzi niezwykłość półwyspu, którego walory dostrzegano przez wiele lat, chociażby z przyczyn militarnych.
Ze względu na swoje strategiczne położenie, dostęp do Helu był przez wiele lat ograniczony, a od czasów powojennych mieściła się tam jedna z kluczowych jednostek wojskowych. Na cyplu były koszary, co znacząco wpływało na całą społeczną sieć miejską.
– Wojsko było stabilnym pracodawcą i usługobiorcą. To sprawiało, że ludzie mieli po co tam żyć, tworzyć biznesy i układać sobie życie. W Helu była przyszłość, bo wojsko potrzebowało mieszkańców, by funkcjonować – tłumaczy prof. dr hab. Iwona Sagan z Zakładu Geografii Społeczno-Ekonomicznej Uniwersytetu Gdańskiego.
Informacja o decyzji, zgodnie z którą wojsko opuści Hel, zapadła w 2006 roku. Wówczas szacowano, że dla jednostki pracowała połowa mieszkańców półwyspu, czyli ok. 2,5 tysiąca osób. Już wtedy mieszkańcy obawiali się o swój dalszy byt.
Po opuszczeniu jednostki przez wojskowych, wiele wskazywało na to, że lukę po nich wypełni turystyka. W końcu jednostka sprzedawała ok. 180 hektarów ziem nad samym morzem. Te okazały się zresztą być doskonałym rezerwatem przyrodniczym, bo koszary były niejako strefą ochronną przyrody. Ostatecznie jednak tereny poszły pod młotek.
Wielkość terenu doskonale zresztą widać na zdjęciach publikowanych przez Agencję Mienia Wojskowego (tutaj). Kupców na działki szukano w drugiej dekadzie lat 2000., a cena, jaką za nie uzyskano, dziś wydaje się niebagatelnie niska.
Sprzedaż działek pociągnęła za sobą proces, który zaczął się wraz z odejściem wojska, a którego tak obawiali się mieszkańcy. Nikt chyba nie brał jednak pod uwagę skali.
Turyści "przegonili" z Helu mieszkańców
Zainteresowanie turystyczne półwyspem, który przez wietrzną aurę ukochali sobie między innymi surferzy, przerosło najśmielsze oczekiwania mieszkańców. W konsekwencji pięknie położony Hel stał się kurortem z wszystkimi jego zaletami, ale też wadami.
Nie bez znaczenia są też ceny, które z racji wyjątkowości Helu, oscylują w górnej granicy. Do Helu zjeżdżają starzy i młodzi, ale nikt na stałe. Wszyscy wyłącznie na wakacje.
– Błogosławieństwo, jakim jest lokalizacja miasta, stało się dla niego przekleństwem. Turystyka rozrosła się tak potężnie, że wypleniła z Helu jego mieszkańców, którzy nie tylko byli skazani na hałas i wszystkie przywary związane z nocnym życiem miasta w sezonie, ale też na klęskę na rynku nieruchomości – wskazuje prof. Iwona Sagan.
Hel dostępny dla nikogo
Jak wskazuje prof. Iwona Sagan, Hel nie jest miastem, w którym młodzi ludzie są w stanie układać sobie życie, bo brakuje tam dostępu do szerokiej infrastruktury. Biorąc pod uwagę, że dojazd do Trójmiasta zajmuje poza sezonem 1,5 godziny (nie uwzględniając korków), a w sezonie przekracza nawet 3 godziny, Hel, podobnie jak wyspy, jest więc wyizolowany komunikacyjnie.
Pociągi, które dojeżdżają w sezonie na Hel, są przeładowane, a prom można traktować wyłącznie w kategoriach atrakcji turystycznej, na którą bilety trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Żeby mieszkańcy Helu mogli swobodnie komunikować się z Trójmiastem, konieczne byłoby wprowadzenie regularnych połączeń promowych, na co wskazuje prof. Iwona Sagan.
– To ciągnie za sobą kolejne problemy, jakim jest brak atrakcyjności miasta w kategoriach miejsca przyjaznego rodzinom. Oczywiście rodzice chcą, żeby dzieci miały wybór dotyczący edukacji. Dojazdy z Helu do Trójmiasta do szkół są natomiast praktycznie niemożliwe – tłumaczy geografka.
Przeszkodą dla osiedlania się rodzin w Helu nie są jednak wyłącznie problemy komunikacyjne, które samorządy często traktują na zasadzie fanaberii. Tu problemy społeczne sięgają gruntu. Dosłownie i w przenośni.
– Ponieważ Hel jest półwyspem, zasoby terenu pod zabudowę są tu bardzo ograniczone. Nie ma więc fizycznie przestrzeni do tego, by infrastruktura mieszkaniowa mogła się swobodnie rozbudowywać. To z kolei winduje ceny mieszkań, które dla zwykłych mieszkańców są po prostu niedostępne – wskazuje geografka.
Faktycznie, ceny mieszkań w Helu są zaporowe. Nie równają się one nawet ze stolicą. Jak wskazuje portal Oto Dom, za metr mieszkania musimy zapłacić od 11 do nawet 21 tysięcy złotych za metr.
Ziemniaki i masło w sezonie dwa razy droższe
To na co zwraca uwagę prof. Iwona Sagan, to także uciążliwości, które idą w parze z mieszkaniem na terenie semi-wyspiarskim. Mieszkańcy są zależni od dostaw, a konkurencja na rynku jest niewielka.
– Wielokrotnie podnoszono, że problemem są niebagatelne wzrosty cen, które odnotowywano w sezonie. To sprawiało, że kupno nawet podstawowych produktów stawało się dla mieszkańców problemem. Wszystko to zebrane w całość sprawia, że takie miejsce nie jest przestrzenią atrakcyjną do prowadzenia tam codziennego życia – tłumaczy geografka.
Kurort, jakich pełno
Na Helu coraz mniej jest prywatnych kwater czy lokalnych atrakcji. Coraz więcej za to sieciowych "apartamentów" i budek z chińszczyzną, jakich pełno w Zakopanem, Szklarskiej Porębie w Rimini i dziesiątkach innych kurortów, które nie różnią się od siebie niemal niczym.
– Tymczasem to właśnie połączenie lokalnej kultury i tradycji rybackich z niezwykłym położeniem było wyjątkowością Helu, który dziś coraz bardziej przypomina standardowy produkt turystyczny, jaki możemy znaleźć w każdą innej część Polski czy świata – komentuje prof. Iwona Sagan.
Do czasu publikacji tekstu władze Helu nie odpowiedziały na zadane przez nas pytania dotyczących planowanych działań, które miałyby na celu zmniejszenie spadku liczby ludności.