Republikanie liczą na przejęcie Kongresu i czekają na Trumpa. Biden traci swoją Amerykę?
– Czujemy w kościach, że nasza demokracja jest zagrożona i wiemy, że to jest moment, aby ją obronić – oświadczył Joe Biden tuż przed wyborami 8 listopada w stanie Maryland, który jest bastionem Partii Demokratycznej.
I on, i wszyscy Amerykanie, doskonale wiedzą, jak potężny wpływ wynik tych wyborów będzie miał na najbliższe dwa lata, jakie zostały mu do końca prezydenckiej kadencji. I jak amerykańska polityka będzie od nich zależna. Od – jak podsumowała agencja AP – wydatków rządowych po militarne wsparcie dla Ukrainy.
Wszyscy podkreślają też, że są to pierwsze wybory ogólnokrajowe od ataku na Kapitol w 2021 roku i pierwsze od pandemii Covid. Ale przede wszystkim takie, w których Demokraci mają ponieść wielką porażkę, bo całe zastępy mediów i politologów od tygodni wieszczą w nich zwycięstwo Republikanów.
O co chodzi w wyborach w USA
Z perspektywy polskiej czy europejskiej amerykańskie wybory, zwane midterm, czy połówkowe (bo przypadają mniej więcej w połowie kadencji prezydenta) nie są pewnie tak pasjonujące, jak prezydenckie. Ale jakże ważne.
Amerykanie wybierają w nich gubernatorów, władze stanowe, burmistrzów, ale przede wszystkim przedstawicieli do 435-osobowej Izby Reprezentantów (kadencja trwa dwa lata) oraz jedną trzecią senatorów (kadencja trwa sześć lat, wybory odbywają się co dwa lata).
Według prognoz Partia Demokratyczna może stracić kontrolę w obu izbach Kongresu. W Izbie Reprezentantów Republikanie mogą zdobyć o 25 mandatów więcej niż dotychczas – wtedy większość mają zapewnioną. Z kolei w 100-osobowym Senacie chodzi o jeden mandat.
Jeśli prognozy się potwierdzą, demokratyczny Joe Biden przez dwa lata musiałby współpracować z republikańskim Kongresem. I – jak wielu się dziś obawia – pod znakiem zapytania mogłaby stanąć np. dalsza pomoc dla Ukrainy, bo wydatki zależą od Kongresu.
Demokraci walczą o głosy
Jeszcze niedawno, po zwycięstwie Joe Bidena w wyborach prezydenckich i triumfie demokratów nad Donaldem Trumpem, a potem ataku na Kapitol, taki scenariusz wydawał się raczej nie do pomyślenia. Nawet jeszcze latem wydawało się, że szanse Republikanów i Demokratów są wyrównane. Tłumaczono, że w połowie kadencji prezydenta to raczej normalne zjawisko, że jego partia notuje spadki.
Jednak dziś wydaje się, że Trump, który w kampanii wspierał Republikanów i występował obok kandydatów na kongresmenów, nabiera wiatru w żagle – zapowiedział, że 15 listopada ogłosi coś ważnego i podejrzewa się, że będzie to zapowiedź startu w wyborach prezydenckich 2024.
A demokraci walczą o każdy głos.
Joe Biden ma bardzo niskie poparcie, które spadło do 39 proc. – przyczyniła się do tego sytuacja gospodarcza w kraju, co może odbić się na poparciu dla Demokratów w ogóle. W ich kampanię zaangażował się nawet były prezydent Barack Obama, który wsparł go na wiecu w Pensylwanii, przekonując Amerykanów, że stawką tych wyborów jest demokracja.
W Amerykę ruszyła też Kamala Harris i pierwsza dama Jill Biden.
Dlaczego republikanie mogą wygrać
Wydawało się, że sprawą, która zapewni głosy Demokratom, będzie temat aborcji. Mocno na to postawili i grzmieli o niej w kampanii.
Przypomnijmy, 24 czerwca amerykańscy sędziowie orzekli, że konstytucja nie gwarantuje prawa do aborcji. Uchylono też wyroki w głośnej sprawie "Roe vs. Wade" sprzed blisko 50 lat, które zapoczątkowały konstytucyjne prawo do przerywania ciąży.
W Ameryce zawrzało. Wystarczy sobie przypomnieć, co działo się w Polsce po decyzjach PiS ws. przerywania ciąży. Protesty, manifestacje, wściekłość. Decyzja Sądu Najwyższego USA – w którym po czasach Trumpa jest konserwatywna większość – wstrząsnęła połową Ameryki i kobietami nie tylko w USA.
Jednak po drodze pojawił się kryzys, inflacja, problemy gospodarcze i Republikanie wykorzystali to natychmiast. Ruszyła lawina zarzutów pod adresem Demokratów – dotyczących inflacji, wzrostu przestępczości, nawet brudnych lotnisk, o czym grzmiał Trump.
Jak na finiszu kampanii pokazał sondaż "Wall Street Journal", część "białych kobiet z przedmieść" skierowała swoje poparcie w stronę Republikanów.
Republikanów poparł Elon Musk. "Zalecam głosowanie na republikanów, biorąc pod uwagę, że prezydent jest demokratą" – napisał na przejętym przez siebie Twitterze dzień przed wyborami.
Wybory trwają, ale wcześniej – zgodnie z prawem niektórych stanów – swoje głosy oddało już ponad 40 milionów Amerykanów. Czy scenariusze przedstawiane przed wyborami się potwierdzą?