"To były tortury". Trafili na marszu na 6 godzin do policyjnego kotła. Opowiedzieli nam o tym

Mateusz Przyborowski
11 listopada 2022, 22:33 • 1 minuta czytania
– Będziemy składać zażalenie na działania policji i zawiadomimy prokuraturę ws. przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy – mówi nam Wojciech Kiniasiewicz z ruchu Obywatele RP. On i kilkanaście innych osób przez sześć godzin byli przetrzymywani w policyjnym kotle, bo protestowali przeciwko Marszowi Niepodległości.
Policjanci wzięli do kotła kilkunastu członków ruchu Obywatele RP Fot. PRZEMYSLAW WIERZCHOWSKI / REPORTER

Kilkunastu członków ruchu społecznego Obywatele RP jeszcze na długo zapamięta tegoroczne Święto Niepodległości. Przez 6 godzin byli przetrzymywani w policyjnym kordonie przy ulicy Smolnej w Warszawie. Na zimnie, bez możliwości skorzystania z toalety. Bez jedzenia i wody.

Trafili do policyjnego kotła, bo stanęli na drodze Marszu Niepodległości

Obywatele RP chcieli zaprotestować przeciwko narodowcom, którzy uczestniczyli w tegorocznym Marszu Niepodległości. To się jednak nie udało, bo drogę zagrodzili im funkcjonariusze policji.

Czas mijał, a kontrmanifestanci nie mogli opuścić policyjnego kordonu. Inni członkowie ruchu i ich znajomi zaczęli więc informować o sprawie w mediach społecznościowych.

"To jest łamanie praw człowieka, to są tortury. To część grupy, która co roku staje przy trasie Marszu Niepodległości, żeby pokazać, że nie wszyscy godzimy się na nacjonalizm w Polsce" – informowali w piątek wieczorem członkowie ruchu.

Obywatele RP trafili do policyjnego kotła przed godz. 15. Komenda Stołeczna Policji potwierdziła, że osoby te znalazły się "w strefie działań policji" i odmówiły wylegitymowania się, co było podstawą do ich zatrzymania.

Oburzenie wzbudziło jednak to, że policjanci użyli siły wobec kontrmanifestantów, którzy w spokoju stali z transparentami, flagami czy białymi różami. Jak tłumaczy to policja?

– To, co robiliśmy, to była ewakuacja uczestników tych zgromadzeń. Musimy mieć komfort działania w strefie wykonywania swoich zadań. Nie chcąc dopuścić do sytuacji groźnych, musieliśmy użyć środków przymusu – mówił Sylwester Marczak, rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji, cytowany przez "Gazetę Wyborczą".

Jeden z manifestantów: Nie mieli żadnej podstawy, to były tortury

Policjanci rozeszli się po godz. 21. Niedługo potem udało nam się skontaktować z Wojciechem Kiniasiewiczem, jednym z manifestantów, którzy trafili do policyjnego kotła na sześć godzin. Jego relacja znacznie różni się od tego, co mówi policja.

– Było nas 16, może 20 osób. Po sześciu godzinach policjanci nagle się wycofali, zniknęli. Wcześniej na komisariat zostało przewiezionych kilka osób, a reszta została na miejscu. Nie mieli prawa przetrzymywać nas przez tyle godzin – mówi Wojciech Kiniasiewicz w rozmowie z naTemat.

Jak dodaje, funkcjonariusze nie chcieli powiedzieć, dlaczego ich otoczyli. – Chcieli natomiast, żebyśmy się wylegitymowali, ale nie mieli ku temu żadnych podstaw. Nikt z nas ani nie popełnił przestępstwa, ani nie jest poszukiwany przez policję – opowiada nam społecznik.

Domyśla się jednak, dlaczego on i kilkanaście innych osób przez wiele godzin stało w policyjnym kotle. – Policjanci koniecznie chcieli poznać nasze dane. To były tortury, by wydusić od nas podanie tożsamości – nie ma wątpliwości Kiniasiewicz.

I dodaje: – A dlaczego policjanci zostawili nas w spokoju? Może dlatego, że na miejscu pojawili się zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich Hanna Machińska i poseł Michał Szczerba.

Obywatele RP zapowiadają, że tej sprawy tak nie zostawią. – Będziemy składać zażalenie na działania policji i zawiadomimy prokuraturę ws. przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy – mówi Wojciech Kiniasiewicz.

O godz. 22:15 dostaliśmy sms-a od Agnieszki Markowskiej, która również trafiła do policyjnego kordonu.

"Dwie osoby przewiezione do dwóch komisariatów. Jedna na Jagiellońską, druga gdzieś na Bemowo. Poseł Szczerba razem z panią Machińską pojechali do zatrzymanych. Reszta zwolniona" – napisała.