Nic lepszego w tym roku już nie obejrzysz. "Angielka" to pokręcony serialowy western z Emily Blunt

Ola Gersz
01 grudnia 2022, 19:29 • 1 minuta czytania
Kiedy byłam pewna, że w ostatnich tygodniach tego roku nic serialowo mnie już nie zachwyci, pojawiła się ona. "Angielka". Miniserial BBC z Emily Blunt jest westernem, ale nie tym w oldschoolowym stylu z Johnem Wayne’em czy Clitntem Eastwoodem. Nawet nie w stylu feministycznego "Godless" Netfliksa. To pokręcona, intensywna i krwawa jazda bez trzymanki (na końskim grzbiecie) w stylu braci Coen, która nie raz cię zaskoczy.
Fot. HBO Max

Jako widz uwielbiam być zaskakiwana. We współczesnej kulturze nie dzieje się to aż tak często, jak bym chciała, ale i nie tak rzadko, jak można przypuszczać. A największe zaskoczenie jest wtedy, gdy to, co właśnie oglądam, okazuje się zupełnie czymś innym, niż się wydawało i czego oczekiwałam. Zresztą nie jestem w tym oryginalna, bo przecież większość z nas lubi takie niespodzianki. Oczywiście te dobre.

W ostatnich (kilkunastu) latach pozytywnie zaskakuje chociażby gatunek westernu. Po tym, gdy ogłoszono jego śmierć, twórcy filmowi i serialowi udowodnili, że owszem, western umarł, ale jedynie ten w oldschoolowym stylu ze swojej złotej epoki. Okazało się, że wiele można jeszcze z Dzikiego Zachodu wyciągnąć i tak oto narodził się neo-western.

Nagle zaczęły się pojawiać subwersywne, nietypowe westerny, które tradycjonalistów zaczęły przyprawiać o ból zębów: "Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda", "To nie jest kraj dla starych ludzi, "Django", "Prawdziwe męstwo", "Nienawistna ósemka", "Slow West", "Kowboj na betonowej prerii", "Zemsta rewolwerowca", "Ballada o Busterze Scruggsie"...

Ale obrodziło też westernowymi serialami jak "Yellowstone" (i jego spin-offy: "1883" i zapowiedziany na grudzień "1923"), "Westworld" (przynajmniej jego pierwszy sezon), "Wynonna Earp", "Godless", "That Dirty Black Bag", "Syn", "Peryferia" czy "Billy the Kid".

W tym roku do filmowo-serialowej grupy, która postawiła cały kulturowy Dziki Zachód do góry nogami, dołączyła "Angielka", miniserial BBC i Amazon Prime (w Polsce dostępny na HBO Max). Autorski serial brytyjskiego reżysera, scenarzysty i aktora Hugo Blicka, twórcy "Uczciwej kobiety" i "Black Earth Rising", to kolejny rewizjonistyczny western, który stroni od łatwego podziału na dobrych i złych oraz skupia się na ludziach, których klasyczny western ignorował. W tym przypadku na kobiecie i rdzennym Amerykaninie.

"Angielka" na Dzikim Zachodzie

1890 rok, Dziki Zachód. Lady Cornelia Locke (gwiazda "Sicario", "Cichego miejsca" i "Mary Poppins powraca" Emily Blunt) przybywa z Anglii do Kansas. W strojnych sukniach, kufrem pełnym pieniędzy i zemstą w sercu. Bohaterka ściga bowiem mężczyznę, który jest odpowiedzialny za śmierć jej syna. Gdy dociera do hotelu na odludziu, znajduje jego kierownika, pana Wattsa (Ciarán Hinds z "Terroru" i "Belfastu") i... wszystko się komplikuje.

Na miejscu demoniczny Watts torturuje bowiem mężczyznę, Eliego Whippa (znany z sagi "Zmierzch" Chaske Spencer), rdzennego Amerykanina z plemienia Paunisów i byłego zwiadowcę amerykańskiej armii. Eli, który był podwójnie wysiedlony przez osadników i który przez swój lud jest uważany za zdrajcę, jest w drodze do Nebraski. Tam chce zgłosić roszczenia do ziemi, która należy mu się za służbę wojskową, chociaż dookoła słyszy ostrzeżenia: biali ludzie, którzy ukradli kraj jego ludziom, nigdy nie spłacą mu długu.

Gdy Cornelia natyka się na tortury Eliego, chce mu pomóc. Próbuje zapłacić za jego wolność, ale w zamian dostaje w twarz. Okazuje się, że pan Watts dobrze wie, kim kobieta jest i kogo szuka w swojej mściwej podróży. Co więcej, kierownik hotelu ma zadanie: zabić Angielkę. Do tego jest też mu potrzebny Eli, bo to właśnie jego chce oskarżyć o jego śmierć. Przecież nikt nie uwierzy rdzennemu Amerykaninowi.

Bohaterom udaje się (krwawo) wydostać z opałów. Łączą siły i wyruszają w podróż przez równiny bezprawia, która nie tylko ich do siebie zbliży, ale udowodni, że mają ze sobą więcej wspólnego, niż myśleli.

Westernowa odyseja

"Angielka" nie jest tym, czym wydaje się na początku. Nie jest konwencjonalnym, sentymentalnym romansem, na który wskazują początkowe słowa Cornelii o gwiazdach, nie jest też wypełnionym wartką akcją lekkim serialem na wieczór. Czym jest? Symboliczną podróżą i krwawą plątaniną fabularną w stylu braci Coen.

Podróż Cornelii i Eliego obfituje w barwne postaci, długie opowieści (jak te Eliego o tragicznym losie swojego ludu) i egzystencjalne rozmowy, strzelaniny i zabójstwa, zapierające dech w piersiach widoki i oczywiście śmiertelne zagrożenia. Wszystko, co bohaterowie spotykają na swojej drodze, sprawia jednak wrażenie umownego i widz szybko zdaje sobie sprawę, że od drogi fizycznej ważniejsza jest tutaj droga wewnętrzna.

Ważna jest również relacja Cornelii i Eliego, bez wątpienia jedna z najlepszych serialowych relacji w tym roku, ale i w ostatnich latach. Intymna, głęboka, emocjonalna i czuła, która wykracza poza zwykłe romansowe tropy. Ta czułość wydaje się pasować jak kwiatek do kożucha do przemocy oraz historii tragicznych losów rdzennych Amerykanów (a ten wątek również jest tutaj kluczowy), ale doskonale dopełnia ona cały obraz Dzikiego Zachodu w "Angielce": niejednoznaczny, subwersywny, skomplikowany, unikający prosty kontrastów, ale utrzymany w szarościach.

Jednak nie samymi symbolami, intelektualnymi dyskusjami (o moralności, miłości, sprawiedliwości, dobru i złu...) i odwracaniem westernowych archetypów na drugą stronę "Angielka" stoi. Jest jeszcze fabuła, a ta jest znakomita: wciągająca, wielopoziomowa i... zagmatwana. Nie żartuję, momentami zadawałam sobie pytanie "ale o co chodzi?", musiałam wcisnąć "stop" i połączyć kropki. To łamigłówka (chociaż nie taka jak w stylu "1899", bo w końcu nabiera sensu), dlatego lekki seans to nie jest.

To jednak wcale nie przeszkadza, bo cała historia (kiedy już się w niej połapiemy), okazuje się naprawdę satysfakcjonująca. Tworzy zgrabną i przemyślaną całość, co nie dziwi, bo "Angielka" – mając Hugo Blicka zarówno za reżysera, jak i scenarzystę – jest tak naprawdę dziełem autorskim. I to widać, bo miniserial BBC i Amazona jest idealnie przyrządzony, wymieszany i doprawiony.

Emily Blunt i Chaske Spencer zachwycają

Jednak najważniejsze w "Angielce" są... obrazy. Pisałam kiedyś o wizualnie zachwycających serialach i dzieło z Emily Blunt właśnie dołączyło do tej grupy.

"Angielka" wręcz zapiera dech. Kadry są wysmakowane, świetnie oświetlone i skomponowane, godne wszelkich zachwytów i nagród. Dodajmy do tego dzikość amerykańskiej natury i zachwycające kostiumy, a wyjdzie nam z tego chyba najpiękniejszy western, jaki kiedykolwiek powstał. To piękno również buduje zresztą serialową symbolikę i sprawia, że serialowy świat wydaje się momentami wręcz nierealny.

Nie zapominajmy również o postaciach: znakomicie napisanych, niejednoznacznych, z krwi i kości. Ale scenariusz jedno, aktorstwo drugie, a to jest w "Angielce" bez wyjątków doskonałe.

Rewelacją jest Chaske Spencer w roli Eliego, cichy i surowy, ale kipiący gniewem i nienawiścią, powoli odnajdujący w sobie pokłady czułości. Z kolei Emily Blunt daje tu jeden ze swoich najlepszych popisów w karierze. Jako nieustraszona i zdeterminowana, napędzana przez zemstę i tajemnicę, unika aktorskich pułapek i nie pozwala zaszufladkować swojej postaci. Wyróżnia się również Rafe Spall jako David Melmont, niemal diaboliczny złoczyńca, który również nie jest (na szczęście) namalowany grubą, toporną kreską.

Nie mam wątpliwości, że "Angielka" to małe arcydzieło i jeden z najlepszych seriali roku. Jednak nie każdego zachwyci, gdyż ta symboliczno-przemocowo-rozmyśleniowa estetyka nie wszystkim przypadnie do gustu. Warto jednak spróbować wciągnąć się w tę opowieść, bo ta jest fenomenalna.