Tak wygląda życie Romek w Polsce. "Krzyczą za nami: złodzieje, brudasy"
Brygida Bilicka: Pani Aneto, musi chyba jeszcze ze 100 lat minąć, zanim to wszystko się zmieni. Dalej słyszymy: o, złodziej, o, brudas. Gdy wchodzę do sklepu, to kobiety trzymają się za torebki. Ale nie przetłumaczy się... Musiałabym chyba mieć wytatuowane na czole: nie kradnę, skończyłam szkołę itd.
Taborów już nie ma
Jest 2023 rok. Żyjemy obok siebie od lat. Jesteśmy sąsiadami. I to sąsiedztwo budujemy na solidnych fundamentach, czyli takich, do których jesteśmy przywiązani. Wstyd się przyznać, bo te fundamenty to stereotypy i niewiedza. Boimy się tego, czego nie znamy, co oznacza, że kolejnym elementem w tej konstrukcji jest strach, który napędza wzajemne uprzedzenia.
Potem idzie już błyskawicznie, coś jak przewracające się klocki domina, które prowadzą do jednego – niechęci, wzgardy, a także, niestety, i agresji.
Rom to pewnie oszust albo złodziej, który wiecznie tańczy, śpiewa, nie ma pracy. To samo Romka, tylko tu warto dodać kolorowe spódnice, dużo brzęczących bransoletek i może jeszcze wróżenie z ręki. A jeśli już chcieć powiedzieć coś pozytywnego, pozostaje folklor, cepelia.
Sęk w tym, że jeśli się nie wie, lepiej w ogóle się nie odzywać, a najlepiej zasięgnąć języka. Tym bardziej że wcale nie tak trudno dowiedzieć się, jak Romowie i Romki, czyli Polki i Polacy, część naszego społeczeństwa, żyją naprawdę.
A żyją tak, jak inni – uczą się, studiują, pracują, zakładają firmy, piszą doktoraty. Nie wszyscy i nie wszędzie, co dotyczy każdej grupy, ale problem w tym, że tu jednostka wpływa na postrzeganie całości. Tak jest łatwiej.
Stereotypem Romów w Polsce zaskoczony był amerykański fotograf, portrecista Chad Evans Wyatt. I nie było to tak dawno temu, zaledwie dekadę. Zrobione przez niego zdjęcia stały się elementem kampanii społecznej "Jedni z wielu". Jego bohaterami były właśnie te osoby, które w stereotypy się nie wpisują, nie pasują do wymyślonego przez nas schematu. Wyatt sfotografował ludzi wykształconych, realizujących się zawodowo. Wszyscy to przedstawiciele romskiej mniejszości.
Nie są na tyle kontrowersyjni, aby przedstawiać ich w mediach, ponieważ nie pasują do sensacyjnych programów o biedzie i uprzedzeniach. (...) Istnieje wielu Romów, którzy swoim życiem zaprzeczają tym stereotypom. To nie wyjątki od reguły, ale jedni z wielu. Pokazując ich, chcemy złamać negatywny wizerunek Romów w świadomości Polaków.
Romska emancypacja
Alfreda Markowska, która w trakcie II wojny światowej uratowała życie 50 dzieciom, ocaliła je od Holokaustu. Małgorzata Mirga-Tas, artystka wizualna, rzeźbiarka i malarka, laureatka Paszportu Polityki. Dr Joanna Talewicz-Kwiatkowska antropolożka kultury, która prowadzi wykłady na cały świecie. Nauczycielki, pielęgniarki, gospodynie domowe, dziennikarki, malarki, matematyczki, prezeski stowarzyszeń, szefowe firm, motornicze i... I wszystkie to Romki. Romki i Polki.
Nie pasują do obrazu, do którego przywykliśmy. Na tym, który znamy, są kobiety podległe mężczyznom, małżeństwa w młodym wieku, brak edukacji.
Zachodzą zmiany i to zachodzą od dawna. Są bardziej tradycyjnie grupy i takie, które pozwalają na ewolucję. I znowu – tak można opisać każde społeczeństwo. Co w przypadku Romek jest prawdą, a co odeszło do lamusa? Co się zmienia, a co trudno zaakceptować kolejnym pokoleniom? O tym opowiadają Brygida i Marta.
Coraz więcej kobiet romskich otwarcie mówi, że nie chce zbyt szybko wychodzić za mąż i zakładać rodziny. Mają inne plany. W Serbii powstał pierwszy zespół, który tworzą młode kobiety romskie. Dziewczyny rapują, poruszając tematy równouprawnienia i wyrażając swój sprzeciw wobec wczesnych małżeństw, które wciąż mają miejsce w społeczności romskiej. W Europie jest wiele organizacji kobiecych, które podkreślają znaczenie równości płci. Ten romski ruch emancypacyjny jest coraz bardziej widoczny. Będzie też widoczny w Polsce, to kwestia czasu.
Cyganów nie ma, są Romowie
Brygida ma prawie 50 lat. Jest najstarsza z czwórki rodzeństwa. Ma trzech braci. Urodziła się i dorastała w rodzinie, w której tradycja romska była i nadal jest bardzo żywa i, co ważne, bardzo szanowana.
– Moje dzieciństwo to niesamowity czas, bardzo szczęśliwy, choć rodziców nie było często w domu. Podróżowali z zespołem, wyjeżdżali za granicę - do Ameryki, do Francji, do Holandii itd. Wychowywali nas dziadkowie, którzy w międzyczasie przeprowadzili się na wieś. Tam było cudownie. Oczywiście chodziliśmy do szkoły, bo woził nas do niej dziadek – zaznacza rozmówczyni.
Na chwilę zawieszam głos, Brygida wie, dlaczego. Nim się odezwę, zaczyna mówić o edukacji romskich dzieci. To przestrzeń, o którą dba od lat, a przecież za Romami ciągnie się opinia, że nauka nie jest dla nich najważniejsza.
Brygida byłą romską asystentką, pomocą nauczyciela w szkole podstawowej i kierowniczką integracyjnej świetlicy romskiej "Gaja".
– Mówili, że Romowie nie kończą szkół, bo rodzice ich nie puszczają. Nieprawda, to tylko stereotyp. Mam młodszego brata, ma 25 lat, skończył szkołę muzyczną, pracuje jako asystent w szkole. Można? Można. Jeśli rodzic dba, żeby dziecko odrabiało lekcje i chodziło do szkoły, to niczym się to nie różni, czy to w społeczności polskiej, czy romskiej – podkreśla Brygida Bilicka.
Gdy ona była uczennicą, musiała stosować się do zasad, do których przestrzegania zobowiązuje niepisane, przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie romskie prawo – romanipen.
– Na WF-ie dziewczynka, która ma lat 14, nie może rozbierać się do stanika sportowego i szortów, żeby biegać po bieżni. Uprawia sport, ale w dresach i w koszulce z krótkim rękawem. Byłam w klasie sportowej i nie było problemu – zaznacza.
Czy ktoś w tamtym czasie jej dokuczał? – W szkole nikt nas nie przezywał od Cyganów. Powiem więcej, właśnie wtedy zrodziły się przyjaźnie, które trwają do dzisiaj. Może mieliśmy szczęście, bo przecież nie zawsze tak jest – odpowiada Brygida.
Ta pani zabierze cię do wora
Brygida Bilicka to jedna z tych osób, których nie da się nie lubić – otwarta, serdeczna, uważna na rozmówcę. No, chyba że w ogóle nie chce się jej poznać, tak po prostu, z założenia. Dlaczego? Dlatego, że jest Romką. Niektórym to wystarczy.
– Jest jakaś przykra historia, która szczególnie utkwiła pani w pamięci? – zastanawiam się.
– Weszłam z córką do sklepu odzieżowego, to był butik, w którym chciałam kupić sobie sweter, który bardzo mi się podobał. Pomimo że mam pieniądze, właścicielka mnie wyprosiła. Powiedziała: O kochane, bardzo bym was prosiła, żebyście wyszły z mojego sklepu, bo i tak was nie stać na to. Zrobiłam się purpurowa na twarzy. Było mi przykro, było mi wstyd – mówi.
– To jej powinno być wstyd – reaguję.
– Później było. Zaprosiła na urodziny męża mojego tatę, który ma zespół, i tam mnie rozpoznała. Powiedziałam jej, że pomimo że jest kobietą inteligentną, to jej zachowanie było karygodne. Nie można osądzać człowieka w taki sposób – podkreśla Brygida.
Mimo że zachowanie niektórych ludzi rani, Brygida nie oskarża, nie złości się, a raczej szuka usprawiedliwienia. Mówi, że otwartości na ludzi nauczyła się od rodziców.
– Niektórzy się odsuwają, inni chcą pokazać, że jesteśmy gorsi. Nawet nie umiem powiedzieć, ile razy słyszałam, jak dzieci straszono Romkami: "Przestań, bo zaraz cię ta pani zabierze do wora". To trochę boli, ale co z tym zrobić? Czasami nie zwracam uwagi na takie zachowanie. Nie mam ludziom tego za złe, bo być może są nieświadomi. Stawiam się na ich miejscu i czasami ich tłumaczę. Pewnie nie chcą skrzywdzić, tylko nie zastanawiają się nad tym, co mówią – stwierdza Brygida i błyskawicznie się rozwesela. – Pani Aneto, przestałam na to zwracać uwagę, bo bym osiwiała. Jeszcze bardziej – żartuje.
Uciekaj do swojego kraju
– Jeszcze jakiś czas temu to było nagminne. Teraz może ludzie trochę się kryją z takim obserwowaniem w sklepach, ale wcześniej dochodziło do takich sytuacji, jakiej doświadczyła np. moja mama. W drogerii mężczyzna tak ją śledził, że w pewnym momencie odwróciła się do niego i powiedziała "Jeśli pan za mną już tak chodzi, to niech chociaż potrzyma pan mój koszyk, bo jest ciężki" – opowiada Marta.
Mama Marty musiała być silna, bo została sama z dzieckiem, a na dodatek, jak podkreśla rozmówczyni, z dzieckiem, które nie wygląda jak przeciętne polskie dziecko.
– Najgorszy okresem była podstawówka i etap gimnazjum. Zostałam opluta. Mówili, że mam uciekać do swojego kraju, że jestem brudna, bo mam ciemny kolor skóry. Dużo zależy od miejsca, w którym się żyje, a nawet od osiedla. Były wyzwiska, popychanie. Miałam "koleżankę", która lubiła stosować przemoc fizyczną, ale później, kiedy moja mam wzięła sprawy w swoje ręce, zainteresowało się tym kuratorium – wspomina Marta.
Zakazana miłość
Tata Marty był Romem, mama Polką (ktoś spoza społeczności romskiej to "Gadź") a takie związki mile widziane nie są, o czym moja rozmówczyni przekonała się na własnej skórze. O tym jednak trochę później. Najpierw historia jej rodziców.
– Rodzice poznali się, gdy mama była bardzo młoda i była tancerką tańca towarzyskiego. Poznali się w klubie, gdzie organizowano popołudniami potańcówki dla młodzieży. Tata przyszedł ze znajomymi - z Romami i z Polakami - a mama była ze swoją grupą taneczną. Od słowa do słowa i tak zaczęli się umawiać – opowiada Marta.
Ślubu nie było, bo nie było na to zgody. – Wszyscy wiedzieli, że są ze sobą, ale zarówno jedni dziadkowie, jak i drudzy nie byli z tego związku zadowoleni. Ojcu tłumaczono, że ważna jest kultura, że nie można się mieszać, więc się rozeszli. Nawet tego nie pamiętam, bo miałam 2, może 3 lata – wspomina.
Kobieta żartuje, że o jej rodzicach można by napisać romansidło z happy endem, bo wrócili do siebie po 25 latach.
– Mama przeszła dużo, ale całe życie czekała. Zawsze mówiła, że on wróci, że wszystko się zmieni. Choć po latach przyznała, że co jakiś czas spotykali się po kryjomu. Teraz postawili wszystko na jedną kartę, bo uznali, że są już na tyle starzy, mają poukładane życie, więc nikt nie mógłby zostać skrzywdzony – wyjaśnia rozmówczyni.
Wcześniej byli za młodzi, nawet nie wiedzieli, że mogą powiedzieć nie, że mogą zawalczyć o siebie. Wtedy tata "dostał" żonę ze swojej kultury. Teraz związek moich rodziców zaakceptowali nawet dziadkowie. Może zobaczyli, że ich syn do tej pory był nieszczęśliwy, a przecież dla każdego rodzica najważniejsze jest, żeby było inaczej, żeby jego dziecko było szczęśliwe.
Dobre zasady
– Nie chcę, by ktoś odebrał źle moje słowa... Zdarzają się takie przypadki, ale staramy się, żeby małżeństwa się nie mieszały. Może dlatego, że chcemy zachować naszą tradycję, swój język romani, który też nie jest spisany, a ktoś spoza naszej społeczności mógłby o to nie dbać. Może mężczyzna nie Rom nie chciałby, żeby kobieta ubierała długie spódnice. Niektórzy się godzą i przyjmują tę tradycję, a niektórzy nie. Choć myślę, że jeśli się tak trafi, to ta miłość musi być tak duża, że idzie się na kompromisy. Inaczej by to nie wypaliło – tłumaczy Brygida Bilicka.
O tym, co najważniejsze w romskiej kulturze, mówi – wspomniany wcześniej – zbiór praw zwany romanipen. Prawa, znane tylko Romom, młodszym przekazują starsi. Tego kodeksu przestrzegać trzeba, a dotyczy właściwe wszystkich aspektów życia. Romowie są antyzbrojni, pokojowi, prorodzinni – rodzina jest dla nich najważniejsza.
– Staramy się tę tradycję podtrzymać, a przecież przez tyle lat nie powstała żadna książka na ten temat, nie zostało to nigdzie spisane. Zachowujemy swój język, ubiór, kulturę. Kocham to, że szanujemy starszych, swoją rodzinę, że podchodzimy do innych ludzi z życzliwością, bo Rom jest taki, że jeżeli okażesz trochę serca, to on odda swoje całe – podkreśla Brygida.
Najgorsze są występki przeciwko swoim. Poza tym Rom na Roma nie donosi. – Tam naprawdę jest tak, że jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nikt nikogo nie zostawia w potrzebie. Nikt nigdy nie zapomni o twoich urodzinach, ważnych uroczystościach, każdy jest zawsze przy tobie. Ostatnią skarpetę z nogi by zdjęli i ci oddali, gdyby była taka potrzeba – dodaje Marta.
U nas się nie oddaje starszych do domu starców. Najstarsi są potrzebni, bo mają tę mądrość. Moi rodzice dali mi to, co najlepsze, a ja mam teraz zostawić mojego tatę, bo mam swoją rodzinę? W życiu, po moim trupie. Jak tata był w szpitalu, to byliśmy z braćmi przy jego łóżku 24 godz. na dobę. Jedzenie przynosiliśmy nie tylko dla niego, ale i dla ludzi, którzy leżeli z nim w sali. Przecież inaczej to wszystko człowiekowi by stanęło gardle. Ja bym sobie z tym nie poradziła.
Temat tabu
Romanipen reguluje także to, jak mają zachowywać się kobiety i jakie powinno być zachowanie wobec nich. O niektórych elementach trudno rozmawiać, bo dla romskich kobiet to zbyt intymne tematy. Chodzi m.in. o cielesność, seksualność.
Nie mogą ubierać się wyzywająco, nie mogą zbytnio eksponować ciała. Ciała, które u miesiączkującej kobiety dzieli się na czyste – od pasa w górę – i nieczyste – od pasa w dół. Warto zaznaczyć, że określenie czyste i nieczyste, choć powtarzane w wielu źródłach, nie podoba się niektórym Romkom. – Jak to w ogóle brzmi? – pytają zniesmaczone. Mimo tego Marta zgadza się wyjaśnić, o co tak naprawdę chodzi w tej zasadzie.
– Nieczystość od pasa w dół oznacza, że mężczyzna nie może nawet dotknąć spódnicy kobiety, nie może podać jej butów. Gdy rodzi się dziecko, mężczyźni przez jakiś czas po porodzie nie biorą go na ręce. Tego nie umiem sobie wyobrazić, bo gdy ja urodziłam, mój mąż przytulił syna i był to dla mnie piękny, magiczny moment – zaznacza Marta.
Romowie sztywno trzymają się zasad, które często nie mają racji bytu, a jeśli ktoś coś zmienia, decyduje się na inny krok, musi liczyć się z odejściem, z potępieniem.
Powinna coś umieć
Dziewczynka, a raczej nastolatka – chodzi o taką, która skończyła 15, 16 lat – nie powinna chodzić na imprezy, na dyskoteki, bo, jak mówi Brygida, to nie prowadzi do niczego dobrego.
– Moja córka teraz ma 32 lata i gdy była młodsza, wszędzie było wolno jej wychodzić. Mogła spotykać się z koleżankami, ale na jakieś dyskoteki, wracanie późno do domu, absolutnie nie było zgody. Powiem otwarcie, u nas jest taka tradycja, że dziewczynka powinna zdobyć pewne umiejętności, powinna umieć sprzątać, gotować, szyć, powinna pomagać mamie – zaznacza rozmówczyni.
– Mama, zajmując się swoją córką, stara się wpoić jej dobre zasady, żeby zachowała swoją czystość. To naprawdę bardzo ważne – dodaje.
Ważne jest też dla niej, aby obalić kolejny stereotyp – wydawanie córek za mąż, gdy są jeszcze bardzo, bardzo młode, a właściwie, gdy są jeszcze dziewczynkami.
– To się już nie dzieje. Owszem zdarza się, że dziewczyna, która ma 18 lat czuje się bardziej dojrzała i decyduje się wziąć sobie męża, ale i to nie zdarza się tak często. Moja córka wyszła za mąż mając 27 lat – podkreśla kobieta.
Brygida przekonuje także, że nie ma już mowy o porwaniach dziewcząt. Niegdyś było tak, że Rom uprowadzał Romkę, która skradła jego serce lub zwyczajnie wpadła mu w oko, aby zwrócić ją rodzinie po kilku dniach. Rodzinie, która nie miała wyjścia – musiała zgodzić się na ślub.
– Dzisiaj porwania są umówione. Chłopak umawia się z dziewczyną, podjeżdża, ona wsiada do auta i tyle. Nikt nikogo nie zmusza do ślubu – wyjaśnia Brygida.
Ona i jej mąż są z tego samego miasta. Poznali się, gdy byli dziećmi. Ich znajomość najpierw przerodziła się w przyjaźń, później w miłość. Dopiero wtedy zdecydowali o ślubie.
Inne zdanie na temat aranżowanych małżeństw ma Marta. W jej opinii wszystko zależy od rodziny, od jej statusu. Niektórzy znajdują partnerów sami, a niektórzy zgadzają się z wyborem bliskich.
Reprymenda
Marta, mimo rozstania rodziców, utrzymywała kontakt z krewnymi ze strony ojca. Była częścią rodziny, dlatego chcieli mieć wpływ na jej wychowanie. Dołączyła nawet do romskiego zespołu, z którym pojawiała się na scenach przez 15 lat.
– Dziadkowie, rodzice taty, podchodzili do mnie trochę z dystansem, ponieważ miałam jednak więcej naleciałości z wychowania polskiego. Choć tak naprawdę wszystko to bardzo się mieszało... W pewnym momencie tracisz swoją tożsamość, nie wiesz, do której społeczności należysz bardziej. Od jednych słyszałam "musisz siedzieć w domu, żadnego wychodzenia", a od drugich wręcz przeciwnie, "spotykaj się z koleżankami" – wspomina Marta.
Czas nastoletni, wczesna młodość, nie były dla niej najłatwiejsze. Skończyła liceum, zaczęła studiować, więc grono jej znajomych naturalnie się powiększało. Chciała się bawić. Żyć jak jej rówieśnicy. Jednak to nie podobało się jej bliskim, romskiej rodzinie.
– Byłam obserwowana, próbowali przeciągnąć mnie na swoją stronę. Słyszałam, że tak nie można, że dziewczynce nie wypada itd. Nie rozumiałam tego, zastanawiałam się, dlaczego, przecież niczego złego nie robię? – opowiada kobieta.
Bywało tak, że uwagi kierowano nie do niej, a do jej mamy. – Później reprymendę od niej otrzymywałam ja. Mama bardzo weszła w tamtą kulturę, wręcz porzuciła swoją na rzecz romskiej – wyjaśnia Marta.
– Co najbardziej ci przeszkadzało? – pytam.
– Właśnie zakaz wychodzenia gdzieś ze znajomymi. Byłam bardzo zazdrosna o to, że moje koleżanki się spotykają, idą na miasto, a ja nie mogę, choć później to się zmieniło. Mama zobaczyła, że jestem bardzo odpowiedzialna, że nie przyniosę wstydu. Poza tym zasada: żadnych chłopaków, żadnego chodzenia za rękę. I to w czasach, gdy randkowanie jest normalnie i potrzebne – odpowiada Marta.
Świat się rozwija, kultura się rozwija, a co za tym idzie, młode pokolenie chce żyć już bardzo europejsko – przekonuje rozmówczyni. – Romowie chcą większej otwartości, chcą żyć tak jak ludzie w ich wieku – słyszę.
Chcą coś osiągnąć
Marta nie odcina się od swoich korzeni. Choć jest w stanie krytycznie spojrzeć na romską kulturę, nie zgadza się na powtarzanie nieprawdziwych opinii, umacnianie stereotypów. – Stereotypów jest bardzo dużo i dużo jest naprawdę strasznych, a to wpływa na życie Romów. Wiele osób ma zajęcie, są kierowcami autobusów, działają na uniwersytetach, ale nie jest im łatwo dostać taką pracę – wyjaśnia.
– Dziewczyny są coraz lepiej wykształcone. Chcą coś osiągnąć, zmieniają się. Myślę, że wszystko idzie do przodu, dlatego walczą o siebie, by mieć więcej swobody, więcej możliwości, a nie tylko dom, gotowanie i dzieci. Chodzi o to, żeby mieć wybór, którego do niedawna nie było. Myślę, że teraz jest – podkreśla Marta.
Podczas naszej rozmowy wspomina, że jakiś czas temu widziała, przeglądając Facebooka, że młodsze Romki już nie chodzą w aż tak długich spódnicach, jakie nosiły i noszą ich ciotki, mamy, babcie, a nawet starsze siostry lub kuzynki. – W każdym pokoleniu jest coraz więcej swobody. Dziewczyny są na Tik Toku, mogą się pokazać, mogą malować włosy. Kiedy ja byłam w ich wieku, to było wręcz niedozwolone – zaznacza rozmówczyni naTemat.
Zdaniem Marty mężczyźni coraz bardziej szanują to, że kobieta potrzebuje swojej przestrzeni. Poza tym zdecydowanie ceni się mądrość starszych kobiet, a właściwe kobiet w ogóle.
– Mężczyźni siedzą, debatują, ale później przy stole albo za winklem żona pyta "Co żeś nagadał?". Ja się śmieje, że one mają taki wzrok, że mężczyźni od razu wiedzą, że coś przeskrobali. Nie jest tak, że kobieta nie ma prawa głosu. Jak w każdym domu, rozmawia się o wszystkim. Kobieta ma prawo się odezwać i się odzywa – mówi Marta.
Ona i jej mąż poznali się na studiach. Choć on nie jest Romem, rodzina ze strony jej taty nie próbowała wpłynąć na tę decyzję. Jednak bliscy nie kryli rozczarowania. – Stwierdzili tylko: no to wybrała stronę. Dziadkowie nie byli na ślubie. Chciałam oszczędzić sobie komentarzy – wyjaśnia.
Podczas naszej rozmowy Marta przyznaje, że romska kultura jest piękna, ale ona dziś ma mieszane uczucia wobec takiego życia. – Kochałam tę muzykę, rodzinność, to, że wszyscy tak się ze sobą trzymali. Swoim synom opowiem o tym, bo muszą wiedzieć, kim jest mama, kim są dziadkowie. Jest dużo kwestii, które wspominam bardzo dobrze. Z niektórych elementów korzystam na co dzień, ale jest też trochę rzeczy, których, gdybym miała jeszcze raz to przechodzić, chyba bym nie dźwignęła – podsumowuje.
***
Brygida Bilicka: Mieszkamy w tym kraju, żyjemy obok siebie, a ciągle jesteśmy wypychani, bo ta inność cały czas człowieka stopuje i odpycha. A ja uważam, taki mam charakter, że jeśli ktoś jest inny, to jest wspaniały, bo każdy człowiek jest inny i to jest chyba całe piękno. Gdyby ludzie trochę otworzyli swoje serca, gdyby mieli w tym sercu boga, toby nie sprawiło im żadnej różnicy, czy ktoś jest czarny, biały, żółty czy niebieski.