Dryjańska: Zakaz spowiedzi dzieci? Księża i rodzice traktują je jak kukiełki [OPINIA]
Można powiedzieć, że byłam szczęściarą. Gdy jako 8-letnie dziecko poszłam do pierwszej spowiedzi, nie trafiłam na zboczeńca, który wypytywał mnie o to, czy kiedy, gdzie i jak się dotykam. Nie musiałam na klęczkach znosić tradycyjnego molestowania seksualnego (nie, to, że ten facet powołuje się na bóstwo, nie polepsza sytuacji, wręcz przeciwnie). Niestety podobnego szczęścia nie miało wiele innych osób.
Przeczytaj też: Miał 9 lat, gdy ksiądz zaczął go wykorzystywać. Teraz Kościół ma mu zapłacić 600 tys. zł
Koleżanka do dziś wspomina obleśnego dziada, który 25 lat temu w konfesjonale odebrał jej niewinność. Z pozycji władzy domagał się odpowiedzi na intymne pytania od bezbronnej dziewczynki, która po pierwsze nie wiedziała, że coś takiego może ją spotkać, a po drugie, że księdzu można odmówić.
Dzieci mogą stawiać granice dorosłym? Te granice mogą je chronić także przed kapłanami? To koncept, który w latach 90. był kompletną abstrakcją. Dla niektórych jest taki nawet teraz – widać to bardzo jaskrawo w dyskusji, jaka wywiązała się wokół wypowiedzi polityka.
Kolega jako dziecko nie był wypytywany o metody i techniki masturbacji. Mówi jednak, że spowiedź – zwierzanie się obcemu mężczyźnie – była dla niego ogromnym stresem. Nie chciał tego robić, ale jeszcze bardziej nie chciał zawieść rodziców. Chodził więc do konfesjonału, by nie sprawić im przykrości, wyrzekając się jednocześnie własnych poglądów i potrzeb. Takich historii jest multum.
Jest o czym rozmawiać i nadzieje kleru na to, że zamknie usta katolików i ekskatolików, są płonne. Wewnętrzna sprawa instytucji? Podobnego pseudoargumentu używano do krycia przemocy seksualnej wobec dzieci w Kościele.
Czy Biedroń, jak twierdzą poproszeni o komentarz księża, gra na wynik wyborczy swojej formacji? Oczywiście, przecież jest politykiem. Równie oczywiste jest jednak, że duchowni grają na trwanie swojego modelu biznesowego. Modelu, który polega na tym, by na listę członków Kościoła wciągać osoby, które nie są w stanie podjąć żadnej decyzji i nie mają pojęcia, co się wokół nich dzieje.
Tak, chodzi o niemowlęta, których dane osobowe – po latach, gdy dorosną i zechcą wymiksować się z tego interesu – będą przetwarzane, za zgodą państwa, na wieki wieków amen. Mówiąc delikatnie, świadomy wybór nie pasuje do ideologii Watykanu. Kościół rzymskokatolicki nie jest w tym wyjątkowy – wiele religii opiera się właśnie na tym, by pozyskiwać wyznawców w momencie, gdy nie mogą ani się zgodzić, ani zaprotestować.
Tak samo, jak widać podczas tej burzy, traktowane są dzieci 8-9-letnie, których wolna wola – cóż za ironia – nie jest czymś, co zajmuje księży wypowiadających się na łamach prasy. Ludzie w tym wieku już zaczynają ogarniać rzeczywistość. Mają swoje przemyślenia, charakter, upodobania i – tak! – poglądy, także religijne. Gdy duchowni podkreślają, że rodzice mają prawo wychowywać dzieci zgodnie ze swoim wyznaniem, zapominają o drugiej stronie tego równania – dzieciach. Uwaga, herezja: dziecko katolickich rodziców może nie chcieć pójść do spowiedzi.
Zupełnie inaczej niż oficjalna dyskusja wokół słów Biedronia wygląda nieskrępowana debata internautek i internautów. Ludzie wspominają, jak ogromnym stresem była dla nich pierwsza spowiedź. Dzielą się tym, że zostali zmuszeni do uczestnictwa w spowiedzi, albo zapadając się w sobie ulegli presji rodziców bez głośnego protestu.
Pojawiają się także wypowiedzi osób, które w konfesjonale zamiast wybaczenia swoich dziecięcych wykroczeń znalazły chuć spowiednika. Dorośli dziś ludzie potrafią nazwać to, co im się przydarzyło, gdy nie mieli nic do gadania: trauma. Warto przemyśleć te głosy niezależnie od tego, co myśli się o Biedroniu.
Rzecz jasna było także sporo głosów osób, dla których pierwsza komunia nie była kościelnym molestowaniem ani nawet wielkim stresem. Mieli szczęście, tak, jak ja. Nie wypadło na nich. Nie mają jednak racji ci, którzy śmieją się z pomysłu Biedronia mówiąc, że zakaz bez sensu, bo nikt nikogo nie zmusza do uczestnictwa w obrzędach katolickich. Jak widać, właśnie zmusza, choć jeszcze nie wiemy, jaka jest skala zjawiska.
Zamiast zapowietrzać się w bezsensownym oburzeniu, dorośli mogą zadać sobie kilka pytań. Czy dziecko, które wychowują, ufa im na tyle, by – jeśli nie chce iść do spowiedzi – szczerze im o tym powiedzieć? Czy uszanują poglądy dziecka, czy zmuszą je – krzykami, biciem, szantażem – do uczestnictwa w obrzędach religijnych? Czy dziecko czuje się akceptowane w takim stopniu, by powiedzieć im, że jest ateistą lub skłania się ku innej religii niż katolicyzm? Czy dziecko jest pewne ich miłości na tyle, by powiedzieć im o molestowaniu w konfesjonale? I czy oni sami dołożyli wszelkich starań, by ich dziecka nie spotkała krzywda, czy zdali się na watykańską ruletkę?
Jak długo będziemy traktować dzieci jak bezwolne kukiełki na sznurkach księży i rodziców?