Spełniała pragnienia mężczyzn w lochach Nowego Jorku. Teraz mówi kobietom: bierzcie, co wasze
Dzisiaj pomaga tym drugim uwolnić się od tych pierwszych. Ale nie tylko. Na kursy prowadzone w jej Akademii zapisują się zarówno CEOs, jak i nauczycielki, programistki czy artystki. W Polsce właśnie ukazała się jej książka: “Wyzwolona. Przewodnik po kobiecej mocy”. Aż dziwne, że nazwisko Kasi Urbaniak nie było do tej pory odmieniane przez wszystkie polskie przypadki.
A mogłoby i to nie tylko ze względu na dość nietypowe jak na polskie realia CV. Nazwisko, które automatycznie skojarzyliście z kultowym jazzmanem, nie jest bowiem przypadkową zbieżnością.
Kasia to córka Michała Urbaniaka i Urszuli Dudziak. Co ciekawe, jeśli wpiszecie imię i nazwisko Kasi w wyszukiwarkę, może minąć dłuższa chwila, zanim się do tej rodzinnej konotacji dokopiecie. Publikacji na jej temat jest już sporo i to nawet w domenach tak poczytnych, jak BBC, The Guardian New York Times. W większości z nich próżno jednak szukać informacji, która w polskich mediach, silą rzeczy, wybije się na pierwszy plan.
I chyba trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, że populację nowojorczyków (a właśnie tam mieszka Kasia), którzy mogą pochwalić się znanymi rodzicami, można by pewnie liczyć w dziesiątkach na metr kwadratowy.
Nie warto więc dać się ponieść dywagacjom na temat tego, czy na ścieżkę kariery Urbaniak weszła wymachując biletem, wygranym na loterii genetycznej, czy nie. Zresztą w sferach, w których pierwotnie zamierzała osiągnąć sukces niewiele nazwisk potrafi otworzyć jakiekolwiek drzwi - chyba że należą do bardzo wpływowych… czarownic.
Czarownica też musi zarobić
Kasia Urbaniak ma 44 lata, ale o tym, aby pomagać kobietom, marzyła co najmniej odkąd skończyła lat 9. W prowadzonym w tamtym czasie pamiętniku pisze, że chciałaby “założyć szkołę, w której małe dziewczynki uczą się jak polować na seksualnych drapieżców i jak się im przeciwstawiać”.
Jeśli nawet jako dzieci lubiliście szokować rodzinę odpowiedzią na pytanie: “A kim chcesz zostać, jak dorośniesz?” na taką odpowiedź zapewne nie wpadliście. Mało prawdopodobne też, że w wieku dziewięciu lat, jak Kasia, zaczytywaliście się w “Diunie”. Urbaniak przyznaje, że jako mała dziewczynka miała obsesję na punkcie opisywanego w powieści zakonu Bene Gesserit, którego członkinie, nieustannie trenując ciało i umysł, miały przewodzić ludzkości.
Jako dziecko dorastające w artystycznej komunie Kasia mogła rozporządzać swoimi marzeniami dość swobodnie - w ciasny gorset oczekiwań wciśnięto ją dopiero po tym, jak rodzina Urbaniaków, po latach tournée po Europie, osiadła na stałe w Nowym Jorku.
Amerykańska szkoła nie oferowała zbyt dużego pola dla indywidualistycznego samorozwoju. - Uświadomiłam sobie, że w ten właśnie sposób żyje większość ludzi. Nie znosiłam tego. Nienawidziłam. Nie chciałam mieć z tym nic wspólnego. Czułam wszechogarniające w***wienie” - wspomina po latach.
W latach 90., kiedy była wystarczająco dorosła, aby samodzielnie decydować o sobie, miała już dość jasno wyznaczony cel: pobierać nauki u największych mistrzów i mistrzyń filozofii taoizmu i, finalnie, wejść na poziom, z którego sama będzie mogła nauczać i pomagać innym. Do tego potrzebne były jednak pieniądze, których skonfliktowana z ojcem po rozwodzie rodziców Kasia nie miała.
I tu dochodzimy do odpowiedzi na pytanie, które prawdopodobnie ciśnie się wam na usta od samego początku: jak młoda, obiecująca kobieta z dobrego, artystycznego domu zostaje dominą na Manhattanie? Otóż wbrew pozorom próg wejścia do tego świata nie był szczególnie wysoki:
- To była praca, którą mogła wykonywać 19-letnia dziewczyna i zarobić, żeby opłacić szkołę i dodatkowo, w moim przypadku, podróże do klasztorów, w których studiowałam taoizm - wspominała w podkaście Russela Brandta.
Aby jednak praca w lochu mogła przynosić oczekiwane profity, trzeba było mieć spore doświadczenie, którego Kasi brakowało. Pierwsza sesja nie poszła więc najlepiej, ale już druga - zaskakująco dobrze. Wszystko dlatego, że po pierwszej klapie, przyszła domina spędziła kilka dobrych godzin, ucząc się na pamięć kwestii z pierwszego filmu z gatunku BDSM, jaki była w stanie wypożyczyć.
Okazało się jednak, że zabawa w złego porucznika, teatralne gesty i srogie pokrzykiwanie działa zaledwie do pewnego momentu. Po pewnym czasie Kasia odkryła, że ma w arsenale znacznie potężniejszą broń: hybrydę wiedzy na temat ludzkiej natury, którą zyskała w lochu, uzupełnioną o nauczania taoistycznej filozofii, zmiksowanej z odrobiną mainstreamowej behawiorystyki:
- Pracując w lochu, dowiedziałam się, jak wyobraźnia może nas uleczyć i pomóc nam odkryć prawdę o naszych emocjach. Bawiąc się mocą, nauczyłam się, jak rozróżniać prawdziwą moc od tej udawanej.W obu przypadkach poznałam dynamikę mocy – wpływ na innych ludzi, który przekracza poziom języka - pisze w swojej książce.
Akademia MeToo
Intensywny trening w przekraczaniu nowych granic dominacji i ustalaniu coraz niższych punktów uległości w połączeniu z intensywną medytacją sprawiły, że Kasia poczuła się gotowa: nadchodził moment, w którym może zacząć przekazywać swoją wiedzę dalej.
Ostatecznym impulsem do zrealizowania marzeń o własnej szkole, w której kobiety będą uczyć się przejmować władzę w sytuacjach zdominowanych przez mężczyzn, paradoksalnie okazało się spotkanie z jednym z nich.
- Ja byłam jedną z najlepiej opłacanych domin na świecie, on - członkiem organizacji Lekarze bez Granic, negocjującym z psychopatycznymi watażkami - opisuje początek relacji z lekarzem, Rubenem Floresem, który w 2015 roku pomógł jej rozpocząć przedsięwzięcie pod tytułem Akademia.
Szkoła działała już parę lat, kiedy niespodziewane kompetencje jej założycielki miały stać się niezwykle pożądanym towarem. Kiedy pod koniec 2017 roku na Twitterze zaczął trendować #MeeToo, Urbaniak wiedziała, że już za chwilę do jej drzwi zaczną ustawiać się kolejki kobiet, którym pewien o tyle wpływowy, co obleśny typ w najlepszym przypadku obniżył samoocenę, a w najgorszym - zrujnował życie.
Akademia ruszyła więc z kursami zatytułowanymi “Cornering Harvey” (“Przygwoździć Harvey’a”) i zgodnie z oczekiwaniami w szybkim tempie zyskiwała na popularności. Nic dziwnego. Urbaniak, poza tym, że o dominacji i sposobach wywierania wpływu wie sporo i umie na ten temat teoretyzować, ma coś, o czym wielu innych coachów może tylko pomarzyć: umiejętności praktyczne w najbardziej dosłownym tego terminu znaczeniu, jaki tylko istnieje.
W związku z tym, w trakcie kursu Urbaniak nie traci czasu na motywacyjne speeche czy wykłady z wyznawanej przez siebie filozofii. Zamiast tego - każe ćwiczyć. Co warto jednak zaznaczyć - nie rozkazuje, nie korzysta z tonu nieznoszącego sprzeciwu, nie podnosi głosu. Nie wykorzystuje ani jednego z narzędzi wpływu, jakie kojarzymy typowo z pozycją władzy.
A mimo to, jak wynika z relacji uczestników, większość kursantek podejmuje się wszystkich, miejscami dość wymagających psychicznie (Urbaniak ma certyfikat z Ustawień Systemowych) zadań. Zasada jest prosta: jeśli przez nie przebrną, jeśli odrobią lekcje z porzucania poczucia winy i odzyskiwania sprawczości, będą jak ona: żyjąca w zgodzie ze sobą kobieta, która wie, czego chce i potrafi to wyegzekwować - od mężczyzny, od drugiej kobiety, od kogokolwiek.
“Wyzwolona. Przewodnik po kobiecej mocy”
Zadania, które prowadzą do tego celu, zajmują w “Wyzwolonej” sporo miejsca. Jednym z najbardziej spektakularnych trików, którym Urbaniak wygrywa uwagę wielu swoich czytelników czy kursantów, jest zadawanie pytań - technika polegająca na kontrowaniu niezręcznego pytania zadawanego przez mężczyznę innym pytaniem, możliwe równie niekomfortowym dla niego, co to pierwsze dla nas.
Proste? Jak twierdzi Urbaniak - na początku nie dla wszystkich. - Zadam wam bardzo niezręczne pytania. Waszym zadaniem jest nie odpowiadać - tłumaczy swoim kursantkom, po czym zwraca się do jednej z nich, mówiąc prosto w twarz: “Dlaczego nie masz jeszcze dzieci?”
- Kobieta natychmiast zaczyna tłumaczyć się ze swoich życiowych wyborów, problemów z płodnością po czym… zamiera. Przecież właśnie odpowiedziała na pytanie - referuje Urbaniak podczas swojego wystąpienia na Tedx. - To niesamowite, jak mocno jesteśmy uwarunkowane społecznie do tego, aby odpowiadać na zadane pytanie nawet wtedy, gdy w ogóle nie musimy tego robić - podsumowuje.
Jak wyzwolić się spod wpływu społecznej presji? Jak przejąć władzę, przekierować uwagę na pytającego i sprawić, aby to on poczuł się nie na miejscu? Jak mówić, żeby być słyszaną? Między innymi o tym jest “Wyzwolona”.
Ta książka uodporni cię na „nie” i na wszelkiego rodzaju sprzeciw, w tym twój własny. Pomoże ci rozpoznać życiową siłę, moc, piękną energię płynącą w każdej interakcji – a to stanowi klucz do zrozumienia, czym jest prawdziwe pragnienie. Zbuduje w tobie przestrzeń do konstruktywnego wyrażania całej tej wściekłości, na tłumieniu której kobiety spędzają swoje dorosłe życie. I nauczy cię wykorzystywać jedną z najpotężniejszych broni, jaką dysponujemy – swoją uwagę.
Warto zaznaczyć, że książka Urbaniak to w pewnym sensie transkrypt z życia większości kobiet i to niezależnie od ich statusu materialnego czy pozycji zajmowanej w społeczeństwie. I pod tym względem nie dowiemy się z niej niczego nowego - raczej upewnimy się, że poczucie bezradności i niższości jest właściwe wszystkim kobietom, niezależnie od tego, na której półkuli mieszkają.
Bo prawdopodobnie większość z nas dostrzega lekką niesprawiedliwość w tym, że jako jedyne w rodzinie zasuwamy charytatywnie na drugi etat (sprzątaczki), a czasem i na trzeci (kucharki). Albo w tym, że kolega dwa biurka dalej, któremu z litości tłumaczymy jak dodawać w Excelu, zarabia dwie nasze pensje. I pewnie wiele z nas nie raz skarciło się w myślach za to, że nie powiedziało nie. Albo że zawsze mówiło tak. Ewentualnie za to, że milczało.
Ale ile z nas ma pomysł jak te niesprawiedliwości zniwelować? Albo wiem, jak sprawić, żeby inni zaczęli nas doceniać? Albo lepiej: przekonać same siebie, że to, co robimy, po prostu wystarczy? “Wyzwolona” daje gotowe rozwiązania. Mogą zadziałać.