Ojciec 8-letniego Kamila z Częstochowy oskarża innych członków rodziny. "To potwory!"
- Artur Topól to 50-letni ojciec Kamila, który miał do niego ograniczone prawa rodzicielskie
- Biologiczny ojciec oskarża teraz wujka i ciocie Kamila o brak pomocy jego synowi
- Mówi o całej rodzinie: "potwory"
Ojciec Kamila oskarża wujostwo
Chociaż bezpośrednim katem 8-letniego Kamila był jego ojczym, to nie ulega wątpliwości, że zawiniło wielu dorosłych. Wśród nich wymienia się matkę chłopca, która wiedziała o piekle swojego dziecka i nie reagowała. Dziecko trafiło do szpitala tylko dzięki biologicznemu ojcu, który jednak nie zajmuje się Kamilem, bo od roku 2015 ma ograniczone prawa rodzicielskie.
50-letni Artur Topól udzielił wywiadu "Faktowi", w którym żali się na bierność wujostwa. Podkreśla, że ciotka i wuj chłopca musieli wiedzieć o piekle, jakie rozgrywa się w jego życiu, bo wszyscy mieszkali razem w 2-pokojowym małym mieszkaniu na ulicy Kosynierskiej w Częstochowie. Artur Topól wszystkich mieszkańców tego adresu nazywa wprost "potworami".
– Dla tych ludzi nie ma żadnego usprawiedliwienia, oni powinni siedzieć do końca życia w więzieniu. To potwory! – podkreśla mężczyzna.
Była żona okłamywała ojca Kamila
Mówi tak też o swej byłej żonie, 37-letniej Magdalenie B., ale przede wszystkim o jej 27-letnim mężu Dawidzie, z którym kobieta miała już swoje dzieci. W rozmowie z "Faktem" ojciec chłopca podkreśla, że nie można wierzyć w żadne zeznania rodziny jego byłej małżonki. Mówi wprost, że wszyscy kłamią i, że"patrzyli na cierpienie dziecka, udając, że nic się nie stało".
– Modlę się codziennie o zdrowie Kamilka, proszę Boga, by mnie wysłuchał. Przez nich moje dziecko może zostać kaleką do końca życia. Nie pomogli Kamilkowi, a teraz jeszcze bezczelnie kłamią – Fakt relacjonuje, podkreślając, że mężczyzna płakał, opowiadając o swoim skatowanym synu.
Była żona pana Artura miała ukrywać przed nim prawdę. – Kłamała w żywe oczy, twierdząc, że młodszy brat Fabianek poparzył Kamilka herbatką. Potem wymyśliła historyjkę, że Kamilka poparzył braciszek podczas kąpieli... – relacjonuje w rozmowie z dziennikarzami pan Artur. Gdy odwiedził syna w domu, usłyszał kolejną wersję historii od swojej byłej żony.
– Lekarze mieli jej wypisać maści na oparzenia, którymi nacierała chłopca. Okazało się, że kłamała. Nigdzie nie była, w żadnym szpitalu, maść kupiła w aptece. Lekarze z kliniki z Katowic dzwonili do szpitala, w którym rzekomo miała być. Nikt tam nie był. Ona po prostu kupiła zwykłą maść w aptece, taką bez recepty! – dodaje pan Artur.