Zdjęcia do "Strefy interesów" kręcono w Polsce. Jak powstawał film nagrodzony w Cannes?

Iza Bartosz
05 czerwca 2023, 10:04 • 1 minuta czytania
Grand Prix w Cannes dla filmu Jonathana Glazera "Strefa interesów" to kolejny dowód na to, że polscy filmowcy liczą się na świecie. Obraz jest bowiem brytyjsko-polską koprodukcją. Zdjęcia autorstwa Łukasza Żala kręcone były w Polsce, a koproducentką filmu jest Ewa Puszczyńska. O nagrodzonym filmie rozmawiamy właśnie z nią oraz z Radosławem Śmigulskim, dyrektorem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który współfinansował tę produkcję.
"Strefa interesów" z nagrodą Grand Prix w Cannes. Na zdjęciu po prawej Ewa Puszczyńska. Fot. LOIC VENANCE/AFP/East News

Nagroda na festiwalu w Cannes to wielki sukces. Czy spodziewaliście się Państwo, że ten film zrobi taką furorę?

Ewa Puszczyńska: Przystępując do pracy nad tym filmem, w ogóle nie myśleliśmy o nagrodach. Zresztą prawdziwi twórcy tworzą z potrzeby serca, a nie dla wyróżnień czy pod festiwalową publiczność. To wszystko przychodzi później i zależy od wielu innych czynników. Pierwszy raz o tym projekcie usłyszałam kilka lat temu na festiwalu w Cannes, kiedy Tanya Segatchian, producentka, z która współpracowałam przy "Zimnej wojnie" Pawła Pawlikowskiego poznała mnie z Jamesem Wilsonem, brytyjskim producentem, który już od jakiegoś czasu współpracował z Jonathanem nad "Strefą interesów". To on zaproponował mi współpracę, a ja, już po przeczytaniu scenariusza, nie miałam wątpliwości, że powinnam zaangażować się w ten film. Jestem szczęśliwa, że film spotkał się z tak dużym zainteresowaniem publiczności.


Radosław Śmigulski: O tym, że film odniesie sukcesy, można się było domyślić, obserwując choćby zachowanie publiczności po premierze na festiwalu w Cannes. I nie mówię tu jedynie o siedmiominutowej owacji, ale także o rozmowach, którym przysłuchiwałem się później w kuluarach. Nie byłem tym zdziwiony. Kiedy Ewa opowiedziała mi o tym projekcie, wiedziałem, że to będzie coś unikatowego. Dotąd nikt nie opowiadał o wojnie w tak niezwykły sposób.

Dlaczego Państwa zdaniem ten film jest tak oryginalny?

Radosław Śmigulski: Głównym bohaterem filmu jest komendant obozu Auschwitz, Rudolf Hoess. Reżyser nie skupia się jednak na samym obozie, ale opowiada o codziennym, rodzinnym życiu bohatera. Komendant wraz z żoną Hedwig i dziećmi mieszka w willi z ogródkiem, granicę między tymi światami wyznacza wielki mur, na co dzień "zmora dla estetyki" niemieckiej rodziny. Codzienność rodziny to podziw dla kwiatów w ogrodzie spacery nad rzeką, wspólna zabawa z dziećmi. Nie ma w filmie brutalnych obrazów, ponieważ okrucieństwo wojny zdaje się państwa Hoessów nie dotykać. Ich sielankowego życia nie zakłócają nawet przytłumione wystrzały czy niewyraźne krzyki dobiegające zza obozowego muru…

Ewa Puszczyńska: Ten film, mimo że jego akcja dzieje się w czasie drugiej wojny światowej, jest opowieścią o nas samych, tu i teraz. Dla głównego bohatera filmu bardzo ważna jest jego rodzina. Z myślą o najbliższych chce się wspinać po kolejnych szczeblach kariery. Chce zarabiać więcej, żeby zapewnić dzieciom bezpieczeństwo i stabilizację. Dokonuje wyborów z myślą o nich. Dla mnie najważniejsze jest to, co my sami czujemy obserwując jego życie, jak bardzo możemy się przejrzeć w jego postępowaniu. Ten film opowiada przecież o tym, jacy jesteśmy i jacy możemy się stać. Myślę, że Jonathan Glazer sięgając po tak nowatorskie środki wyrazu odświeżył język kina, i jestem bardzo poruszona tym, że okazało się to tak istotne i to nie tylko dla widzów i krytyków. Mam nadzieję, że sukces tego filmu pomoże innym twórcom kina artystycznego. "Strefa interesów" to kolejny przykład na to, że film bywa też sztuką przez duże S, o czym, w czasach, gdy wszystko dyktuje rynek, często zapominamy.

Jak Pani wspomina pracę na planie? Były trudne momenty?

Ewa Puszczyńska: Praca na planie ma swoją dynamikę, zawsze są jakieś trudne momenty. Trzeba pogodzić ze sobą mnóstwo zmiennych. Przy tej produkcji nie było jednak sytuacji dramatycznych. Nic z tych rzeczy. Miałam za to świadomość, jak wiele się uczę, a to jest dla mnie w mojej pracy najważniejsze. Mówię tu choćby o rozwiązaniach technicznych. Film był kręcony na dziesięć kamer. Proszę sobie wyobrazić te kilometry kabli na planie. Byłam pod wrażeniem tego, jak całkowicie polska ekipa techniczna świetnie sobie z tym radzi. Zresztą o tym, jak się nam pracowało, świadczyć mogą słowa, które powiedzieliśmy sobie z Jonathanem po zakończeniu zdjęć, ostatniego dnia na planie: "Teraz wiemy już o sobie wszystko i jesteśmy gotowić, żeby nakręcić film". Mam nadzieję, że będziemy jeszcze razem pracować.

Jak duże było wsparcie dla filmu ze strony Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej?

Radosław Śmigulski: Film otrzymał maksymalne możliwe w mniejszościowej koprodukcji dwa miliony złotych dotacji oraz siedem milionów złotych z programu tak zwanych "zachęt" łącznie 9 mln złotych.

To dobry moment, aby dopytać o program zachęt, bo polscy producenci i filmowcy czekali na niego od lat, a teraz w końcu udało się wprowadzić go w życie.

Radosław Śmigulski: Dzięki temu programowi możliwa jest współpraca polskich i zagranicznych filmowców. Zagraniczni producenci, którzy zdecydują się produkować swoje filmy w Polsce mogą otrzymać od PISF 30 proc. poniesionych w Polsce kosztów. Duże znaczenie ma także wprowadzony przez PISF system koprodukcji mniejszościowych, który pozwala polskim producentom na współpracę z zespołami z innych krajów. Grand Prix dla polsko – brytyjskiej brytyjsko – polskiej koprodukcji na tegorocznym festiwalu w Cannes to dowód na świetne funkcjonowanie obu tych programów. Oczywiście to tylko czy aż system wsparcia ekonomicznego, bez talentu i profesjonalizmu polskich producentów, takich koprodukcji trudno oczekiwać.

Ewa Puszczyńska: Przyznaję, że program zachęt jest niezwykle pomocny. Ogromna szkoda jedynie, że pula tych pieniędzy jest ograniczona i kończy się tak szybko, już w styczniu, bo program działa w ramach roku kalendarzowego, finansowego. Produkcje, które są gotowe do złożenia wniosku później, mogą co najwyżej ustawić się w kolejce i czekać na cud. Aby kwalifikować się do złożenia aplikacji, produkcja musi udowodnić, że zgromadziła 70 proc. środków na produkcję filmu, to musi być potwierdzone w zawartych umowach lub kontach depozytowych, a nie zawsze rytm przygotowania i finansowania produkcji na to pozwala. Tracimy wtedy szanse na dodatkowe środki, a czasem nawet tracimy zagraniczną produkcję. To wspaniale jednak, że udało się ten program wcielić w życie i że możemy z niego korzystać. I nie tracimy nadziei, że system uda się usprawnić.

Polskie kino kojarzy się z wysokim poziomem artystycznym. Dziennikarze zagraniczni, z którymi rozmawiałam w Cannes, wielokrotnie podkreślali jednak, że obecnie polskie filmy promowane są dużo sprawniej niż kiedyś. To także jeden z priorytetów instytutu?

Radosław Śmigulski: Zależy nam na tym, żeby międzynarodowe środowisko filmowe traktowało polskich twórców po partnersku. Kontakty, jakie przez ostatnie lata nawiązaliśmy z selekcjonerami i dyrektorami najważniejszych światowych festiwali procentują, ponieważ polskie filmy nie tylko są tam prezentowane, ale także zdobywają najważniejsze nagrody. Kolejnym priorytetem są dobrze przygotowane produkcje filmowe. Ewa Puszczyńska jest obecnie jedną z najlepszych europejskich producentek. Świadczą o tym oczywiście nagrody, które zdobywa, między innymi trzy nominacje do Oscara dla Zimnej wojny, jedna statuetka za "Idę" Pawła Pawlikowskiego czy Grand Prix na tegorocznym Cannes.

Warto jednak podkreślić, że Ewę cechuje ogromny profesjonalizm na każdym etapie produkcji filmu – mam tu na myśli przygotowanie projektu, finansowanie, rozliczenie produkcji, a także zaangażowanie Ewy na poziomie artystycznym, promocyjnym i dystrybucyjnym. To zresztą świetnie widać podczas sesji w instytucie, na których Ewa przedstawia swoje projekty. Z myślą o innych producentach staramy się, żeby występowała przed komisją jako jedna z ostatnich, bo w porównaniu z jej podejściem, większość innych prezentacji wypada jak występ estradowy po show Michaela Jacksona.

Wielu jest w Polsce takich producentów?

Radosław Śmigulski: Niewielu. Jestem jednak przekonany, że w najbliższych latach ci twórcy, którzy teraz zaczęli osiągać sukcesy, będą robić jeszcze większe kariery. W PISF dotacje otrzymują projekty starannie przemyślane. Tu nie ma miejsca na podejście pod tytułem "jakoś to będzie", bo to zazwyczaj kończy się porażką. Filmy odpowiednio przygotowane finansowo i przedprodukcyjnie zawsze się obronią.

Ewa Puszczyńska: To miłe, ale chciałabym podkreślić, że takich producentek jak ja jest wiele. Absolutnie nie uważam, że jestem w jakiejś czołówce. Myślę za to, że mam po prostu dużo szczęścia, a przede wszystkim nosa do dobrych projektów. Wiem, jakie filmy chcę realizować i nie angażuję się w projekty, które nie rozwijają mnie, jako człowieka. Lata temu postanowiłam sobie, że będę pracowała z takimi ludźmi, od których będę się wciąż uczyła czegoś nowego i staram się po prostu być wierna temu postanowieniu.

Nad czym teraz Pani pracuje?

Ewa Puszczyńska: Jestem teraz na planie filmu Jessego Eisenberga, który opowiada historię dwóch kuzynów, którzy po śmierci ocalałej z Holocaustu babci przyjeżdżają do Polski, aby poznać historię swojej rodziny. Chcę też wyprodukować debiuty młodych reżyserek i teraz przygotowuję dwa takie projekty. Z radością czekam także na rozpoczęcie zdjęć do debiutu reżyserskiego Jonathana Littella, znanego dziennikarza i pisarza, który napisał wspaniały scenariusz, esej o współczesnej kondycji człowieka.

W ostatnich latach nasze życie bardzo przyspieszyło. Dotyczy to także przemysłu filmowego. Powstaje coraz więcej projektów. Platformy streamingowe prześcigają się w zdobywaniu widzów. Czy Państwa zdaniem to dobry czas dla filmowców?

Ewa Puszczyńska: Żyjemy w bardzo trudnych, czasach, nasz świat zmienia się w zawrotnym tempie. Coraz trudniej jest produkować filmy, zmieniają się warunki ekonomiczne. Na całym świecie wszystko jest coraz droższe, a dotacje na kino nie wzrastają. Coraz trudniej jest więc pozyskiwać fundusze na robienie filmów, szczególnie tych artystycznych.

Radosław Śmigulski: Na szczęście dzięki zmianom prawnym PISF będzie mógł wspierać twórców wyższymi niż dotychczas kwotami, to odpowiedź na zmiany na rynku. Wracając do meritum pytania, myślę, że obecnie łatwo o sfinansowanie kina produkowanego dla rozrywki, o budżet na kino zadające pytania – cóż to trudny, niejednowymiarowy temat i na pewno na dłuższą rozmowę.