"Buty za 10 koła, bo mama dała". Drillowcy to nowa subkultura bananowych dzieci "z ulicy"
- Drill to gatunek gangsterskiego rapu, który powstał w Stanach Zjednoczonych, ale na polskim gruncie rozwinął się bardziej w subkulturę skupioną na modzie i stylu bycia
- Drillowcami nazywają siebie nastolatkowie spędzający czas w popularnych miejscówkach stolicy, noszący outfity za kilkadziesiąt tysięcy złotych
- Chociaż drill to streetwear'owy styl sprzed kilku lat, to w Polsce dyskusja o nim wróciła przez filmiki Tiktokera znanego jako Żabiński
Kim są polscy drillowcy? Rap o biedzie plus ciuchy z Vitkaca (od mamy)
Wyjaśnienie, kim są drillowcy nie jest takim prostym zadaniem, bo zupełnie czym innym jest muzyczna geneza tego pojęcia a czym innym zjawisko modowe i społeczne.
Wcielmy się jednak w przeciętnego polskiego użytkownika internetu, który na hasło "drill" jeśli w ogóle wpadł, to właśnie na TikToku lub Instagramie zapewne na kanale @_zabinski. I musiał poczuć się wtedy naprawdę boomersko (czyt. jak stary naiwny człowiek w internecie), bo sama mimo 26 lat na koncie miałam duży problem ze zrozumieniem slangu, w którym mówią prowadzący i jego rozmówcy. Prosty w przeciwieństwie do języka, którym posługują się "młodzi", jest za to pomysł na content.
TikToker Sebastian Żabiński zaczepia młodych ludzi głównie w popularnych warszawskich miejscówkach, jak Złote Tarasy i pyta ich o to, w co są ubrani z prośbą o wycenę swojej "stylówki". Nic oryginalnego, prawda?
Rolex za 80 tysięcy to prezent od taty
Zaczyna się robić ciekawie, gdy okazuje się, że nastolatkowie, których o to pyta, rzucają nazwami najdroższych marek jak z rękawa, a każdy jeden z elementów garderoby, które mają na sobie, wart jest sporo więcej niż pensja przeciętnego Kowalskiego.
Prawdziwym hitem stał się filmik z kilkunastoletnim chłopakiem, który chwali się zegarkiem "od ojca". Rolex Submariner "Starbucks" wart około 80 tysięcy złotych chłopiec pokazuje do kamery, jakby miał na sobie co najwyżej Casio z komunii. Internauci za to śmieją się, że w jego wieku nosili co najwyżej zegarek z cukierków na gumce...
Inny chłopak, wymieniając, co ma sobie, dochodzi w sumie do 80 tysięcy złotych, zapytany, co zrobić, żeby zarobić na takie "itemy" (slangowo rzeczy) odpowiada podobnie jak kolega z poprzedniego filmiku "poprosić ojca, zarobił i dał".
Buty za 5 tysięcy. Pasek za 10 tysięcy. Torba za 20 tysięcy. Zegarek za 80 tysięcy.
Wiemy już, że nastolatkowie noszą drogie ciuchy, na które raczej sami nie zarobili. Niektórzy z nich w czasie wywiadu kokieteryjnie zaczynają, że nie mają pojęcia, ile coś kosztuje, bo dostali to od mamy czy taty, by na koniec podać przykładową cenę. Inni rzucają opryskliwie, że "stary dał im pieniądze", jeszcze inni prowadzą narrację, w której oni te rzeczy kupili. Jasne jednak, skąd mieli kieszonkowe. Jeśli to nie jest żywa definicja bananowych dzieci, to nie wiem, co nią jest.
Styl ubioru na drillowca to więc styl streetwear'owy, w którym królują bluzy, dresy, buty w typie sneakersów, torebki nerki, za nisko opuszczone jeansy czy kontrowersyjne gangsta dodatki jak kominiarka, czy bluza zapinana tak, by ukazywała tylko oczy. Wśród marek przewija się Trapstar, Louis Vuitton czy Gucci. "Itemami" szczególnie ważnymi są buty, zegarek, okulary czy pasek i na nie warto wydać najwięcej z pensji rodziców.
Nietrudno nie odnieść wrażenia, że drillowi nastolatkowie z dumą opowiadają o tym, ile kosztują ich ubrania, jeden z chłopaków każe prowadzącemu "opuścić spodnie, zanim w ogóle zacznie z nim rozmawiać", wskazując tym samym, że bratanie się z kimś spoza drillu nie wchodzi w grę.
Jaki jest drill każdy widzi, czyli problem z sensem
Poza cenami tak kosmicznymi, że trudno je sobie wyobrazić, szczególnie w kontekście ubioru 16-latków, ciągle pojawia się słowo "drill", a z wyjaśnieniem co to znaczy, mają problem nawet ci, którzy w pierwszym zdaniu przedstawiają się jako drillowcy.
Żabiński pyta jednego z chłopaków w kominiarce, o to, czym jest dla niego drill. "Mordko, no to chyba styl ubioru, muzyka i styl życia, nie?". Koń (przecież) jaki jest, każdy widzi. Inny wyjaśnia, że "drill to styl życia drillowca". Kolejny mistrz w tłumaczeniu stylem ignotum per ignotum (nieznane przez nieznane).
Niezbyt pomocny okazał się także słownik slangu, według którego drillować to słuchać drillu.
W jednym z filmików następuje przełom, bo tiktoker pyta młodego chłopaka, czemu ten ma na głowie kominiarkę, chociaż jest 25 stopni. Zamaskowany wyjaśnia, że "nie może się pokazywać". Dalej wyjaśnia, że drillowcem nie zostaje się przez rapowanie, a "drill to z angielskiego wiercenie, czyli wiercenie hajsu", czyli zarabianie go w nielegalny sposób (z czym racji nie ma, o czym będzie na koniec). Z tego powodu nastolatek w środku lata po warszawskiej Tamce biega w kominiarce.
Poza ubiorem i muzyką, do której zaraz dojdziemy, drill to swego rodzaju subkultura, która ma się opierać na życiu na granicy prawa, gangsterskim life'ie, robieniu lewych interesów i "wierceniu hajsu". Im więcej oglądam filmików z ludźmi przedstawiającymi się jako drillowcy, tym bardziej mam wrażenie, że jedynie co mogą wiercić, to dziurę w brzuchu rodzicom o nową torbę LV, bo są to raczej osoby, które nie przekroczyły nawet 18 roku życia. Podobnie uważają niektórzy komentujący na tiktokowym koncie.
Drill o skrajnej biedzie i drip w kosmicznej cenie (mordzia)
Nastolatkowie pytani o to, jaka polska muzyka mieści się w kategoriach drillu wymieniają raperów takich jak Rusina, Malik Montana, Alberto. Prowadzący za każdym razem zachowuje się wtedy, jakby była to odpowiedź co najmniej cringe'owa (żenująca), a do prawdziwego drillu artyści ci nie dorastali.
Historia drillu jako gatunku rapu nacechowanego opowieściami o życiu ulicy i gangsterce jest długa i możecie zapoznać się z nią tutaj. Na polskim gruncie do drillu przyznają się głównie dzieci wagarujące pod Złotymi Tarasami, stąd kluczowe wydaje się zauważenie, że utwory te nawiązują do wojen gangów, handlu narkotykami, strzelanin w najbiedniejszych dzielnicach Stanów Zjednoczonych.
Gatunek narodził się w osławionych dzielnicach Chicago, gdzie młodzi przyszli artyści wychowywali się często w skrajnej biedzie. Hasło drill łączyło się tam z jednym skojarzeniem: nastoletni raperzy, nawijający o broni, narkotykach, przemocy i działalności gangsterskiej przy akompaniamencie trapowego beatu.
Teledyski to raczej budżetowe filmiki nierzadko kręcone telefonem we własnym mieszkaniu czy na osiedlowej ulicy. Brutalna i nihilistyczna treść opowiedziana jest pod beaty inspirowane trapem. Wśród drillowych raperów wymienia się twórców takich jak: 67, Russ, Headie One, Skengdo X AM, Loski.
Co jednak jest najciekawsze, to kontrast między gatunkiem rapu, który narodził się w Stanach, a stylem mody i bycia, który został nim zainspirowany. Jak na ironię, polscy drillowcy to nastolatkowie, których rodzice są w stanie wydać na ich garderobę kilkadziesiąt tysięcy złotych, podczas gdy muzyka, której słuchają, początkowa tworzona była przez dzieciaki opowiadające o skrajnej biedzie. I to nie z fascynacji takim stylem życia, ale by odzwierciedlić rzeczywistość, w której są zmuszeni żyć.
Jak powiedział jeden z rozmówców Żabińskiego: "Mordzia, drill to muzyka, a drip to ubiór jak co". Drill pochodzi więc ze skrajnej biedy, ale drip ma być najdroższy. Można uznać, że polscy "drillowcy" to właściwie rodzaj nowej subkultury. Ostatecznie nie wygląda na to, żeby byli miłośnikami tego typu muzyki – pytani przez Żabińskiego często nie są w stanie wymienić nawet 3 ulubionych artystów.
Niewiele wspólnego mają także z gangsterką, chociaż na filmach często twierdzą inaczej, źle tłumacząc hasło "drill", które wcale nie zostało zaczerpnięte od angielskiego czasownika wiercić ("wiercić hajs") – to slangowe określenie na używanie broni automatycznej. To drill someone oznacza zamordowanie kogoś z pomocą broni palnej. Drillowców możecie spotkać np. pod Złotymi Tarasami i w innych modnych miejscówkach stolicy, gdzie jak zauważył Paweł Marcinkiewicz z Gazety Wyborczej, toczą codzienną walkę o wyżebranie od przechodniów pieniędzy na alkohol czy papierosy, bo mama, zaopatrując ich w nerkę za 10 tysięcy złotych, przezornie nie dała im kieszonkowego w obawie przed tym, na co przez "uliczne dziecko" zostanie wydane.