Wchodzisz do wody po kolana i nie możesz z niej wyjść. Tak tonie się w Bałtyku

Dorota Kuźnik
20 lipca 2023, 06:10 • 1 minuta czytania
Czerwona flaga przy upale sięgającym 30 stopni i tafli morza, na której zbytnio nie ma fal, nadal dziwi Polaków. Co gorsza, nic sobie z niej nie robią, przez co dla niektórych kąpiel w morzu okazuje się ostatnią w życiu. Zdaniem ratowników, od niewiedzy na temat prądów wstecznych, które są podstawową przyczyną utonięć nad morzem, gorsza jest tylko przemądrzałość plażowiczów.
Co jest przyczyną utonięć w Bałtyku? Niezmiennie problemem jest jedna rzecz Fot. JAROSLAW JAKUBCZAK / POLSKA PRESS / Polska Press / East News

Wchodzisz do morza i nie możesz wyjść? Tak działa prąd wsteczny

Grupa znajomych z obozu studenckiego z Wrocławia weszła do Bałtyku. Woda sięgała im do kolan. Nie mieli ochoty wchodzić głębiej. Kilkadziesiąt sekund później byli całkowicie zanurzeni, a prąd regularnie wciągał ich pod wodę. Resztkami sił utrzymywali się na powierzchni.


Plaża była niestrzeżona, ale mieli szczęście. Dziesięć minut przed ich wejściem do wody, do grona obozowiczów dojechał spóźniony kolega. Kiedy plażowicze zorientowali się, że w Bałtyku toną ludzie, w panice zawołali go na pomoc. Gdyby nie to, obóz pewnie skończyłby się już pierwszego dnia z powodu kilku ofiar śmiertelnych.

Powyższa historia jest zaczerpnięta z mojego życia. Miałam wtedy +/- 20 lat i dopiero przy tej niemal tragicznej okazji dowiedziałam się, że w ogóle jest coś takiego jak prąd wsteczny. Dziś jestem przekonana, że to wiedza, która powinna być pakowana do głowy już najmłodszym dzieciom. Niestety nie jest, o czym co roku boleśnie przypominają nam kolejne tragedie.

16 lipca w Łebie utonął mężczyzna. Przyczyną był "silny prąd, który wciągnął go do morza", o czym po akcji mówili ratownicy. To najświeższy przykład tego, że "cofka", to pojęcie nadal znane niewielu Polakom.

Przyroda się nie zmienia, tylko wiedza jakoś nie chce spowszechnieć

Prąd wsteczny nie jest żadnym nowym zjawiskiem. W przyrodzie występuje od zawsze. Najprościej można zobrazować go na przykładzie rzeki, która płynie w środku morza/oceanu, ale jej nurt kieruje się w stronę przeciwną do brzegu.

Wszystko to jest dość zdradliwe, bo miejsce, w którym występują prądy, zwykle jest bardziej "spokojne". To największy problem, bo w takich miejscach do wody najchętniej wchodzą rodzice z dziećmi i osoby, które chcą odpocząć, np. pływając na materacu. Nim się zorientują, są już kilka kilometrów od plaży.

Gdzie nad Bałtykiem występuje prąd wsteczny i jak z niego wyjść?

Nad Bałtykiem prądy wsteczne występują niemal wszędzie, ale są dwa miejsca, w których ukształtowanie dna szczególnie im sprzyja. Jak tłumaczy Jarosław Radtke, prezes pomorskiego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, to ciąg od Rozewia do Władysławowa i od rejonu Jantaru i Stegny aż pod Krynicę Morską. Oba odcinki liczą około 10 km.

– Warunkuje je ukształtowanie dna. W jednym z miejsc, w rejonie Władysławowa jest uskok na dwa metry, a dalej na cztery, gdzie fala się podnosi. To się wczasowiczom bardzo podoba i chcą tam dopłynąć, ale z konsekwencji nie zdają sobie sprawy – opisuje ratownik.

W miejscach tych występują dwa typy prądów - denny i powierzchniowy. – Denny podcina nogi do tego stopnia, że jest w stanie przewrócić pod wodę zdrowego, dorosłego mężczyznę. W przypadku prądów powierzchniowych siła nie wystarczy. Potrzeba jeszcze techniki, która pozwala z niego wypłynąć. Trzeba dać się wciągnąć w morze i na skosy próbować się wydostać. Żeby jednak dać sobie radę, trzeba bardzo dobrze umieć pływać, bo fala zalewa głowę z każdym uderzeniem – wyjaśnia Jarosław Radtke.

Wiele zależy także od wiatru. Nad Bałtykiem często wieje bowiem z północnego wschodu lub północnego zachodu. – Wczasowicze wchodzą poskakać przez falę, ale nie zauważają, że każdy skok przenosi ich o kilka metrów w bok. Po chwili wpadają w miejsce, w którym występuje prąd – wyjaśnia ratownik. Wtedy można liczyć wyłącznie na to, że ktoś udzieli im pomocy. Ale ta może nie nadejść.

Bezpieczeństwo nad morzem? Polak i tak wie lepiej

Ratownicy wodni mają ściśle określone wytyczne, kiedy muszą wywiesić czerwoną flagę. To temperatura wody poniżej 14 stopni, burza, fale, których wysokość sięga powyżej 70 cm i (a jakże) występowanie prądu wstecznego – w takich sytuacjach na nadmorskich kąpieliskach obowiązuje absolutny zakaz wejścia do wody.

To jednak oczywiście teoria, bo ratownicy wiedzą, że wytłumaczenie obecności czerwonej flagi stereotypowym Kowalskim jest trudne. Przecież widzą morze gładkie jak tafla, niebo bezchmurne, a woda jest ciepła jak nigdy.

Co gorsza, walka między ratownikami i plażowiczami toczy się nie tylko w przypadku dorosłych, którzy sami chcą wchodzić do wody, ale nawet w przypadku rodziców, którzy uporczywie wchodzą do wody z dziećmi. Wielu nie ma świadomości, że prądy występują już od samego brzegu i skrajnie niebezpiecznie jest nie tylko w głębi, ale nawet bardzo blisko plaży. Opisany wyżej przykład "wody po kolana" jest zresztą na to najlepszym dowodem. To z kolei sprawia, że zagrożeni utonięciem są często także najmłodsi.

W 2018 w Darłówku utonęła trójka dzieci. Z relacji mediów wynika, że matka "tylko na moment spuściła je z oczu". Oficjalnie nie wiadomo, co było przyczyną utonięcia, ale komentarze ratowników są jednoznaczne.

– Wywieszona była czerwona flaga, a dzieci zniknęły matce z oczu dosłownie w moment. Niedaleko był falochron. Raczej nie ma innej możliwości, żeby trójka dzieci jednocześnie utonęła z innego powodu niż przez cofkę. Zwyczajnie wciągnęło je morze. Takich akcji, kiedy musimy wyciągać z wody dzieciaki, mamy zresztą co wakacje przynajmniej kilka – mówi w naTemat jeden z nadmorskich ratowników.

Inny przykład tego, że czerwona flaga, czyli absolutny zakaz kąpieli niespecjalnie powstrzymuje turystów przed wchodzeniem do wody podaje Jarosław Radtke. Opisana przez niego sytuacja miała miejsce niedaleko portu we Władysławowie, gdzie nie ma wytyczonego kąpieliska. Do wody wszedł tam jednak jeden z plażowiczów.

– Nie wypływał, dlatego wezwano pomoc. Prowadziłem akcję reanimacyjną, kiedy nagle usłyszeliśmy krzyk. Nad ciałem reanimowanego przeskoczył młody człowiek, który z okrzykiem na ustach wbiegł do wody. To doskonale obrazuje umiejętność wyciągania wniosków – kwituje ratownik.

W jednej ręce piwo, w drugiej dziecko

Pewnie nikogo nie zaskoczy to, że tym, co skłania plażowiczów do – mówiąc wprost – idiotycznych i skrajnie niebezpiecznych zachowań nad morzem, jest alkohol.

Plaża dziś, w porównaniu z tym, jak wyglądało to przed laty, to niebo i ziemia. Trend, który zdaniem ratowników bardzo zmienił się w ciągu ostatnich lat, to moc alkoholu. "Piwko" zastępują butelki whisky, a do tego ludzie przychodzą z własnymi lodówkami i sprzętem grającym.

– Dzięki wielkim głośnikom organizacja imprezy na plaży w biały dzień jest normą, a wieczory kawalerskie i panieńskie są w sezonie codziennością. Prędzej czy później któryś kończy się interwencją – wyjaśnia ratownik.

Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze dzieci. – Widok mężczyzny, który w jednej ręce trzyma rękę dziecka, a w drugiej piwo można uznać za normę – dodaje Radtke. I opowiada historię sześciolatka, który zabłądził na plaży. Przez cztery godziny siedział w budce WOPR, a w akcję poszukiwania rodziców było zaangażowane pół plaży i policja.

– Po czterech godzinach zjawił się ojciec, który opowiedział historię, że poszedł po dowód osobisty na kwaterę, bo z pewnością nie oddalibyśmy mu dziecka bez dokumentu. Jestem niemal przekonany, że w tym czasie trzeźwiał – tłumaczy prezes WOPR i dodaje, że nie ma złudzeń co do tego, że taki rodzic nie jest w stanie upilnować dziecka przed wejściem do wody.

Statystyki z ostatniej dekady pokazują, że rocznie w Polsce tonie od 400 do nawet ponad 700 osób. Choć wlicza się w nie nie tylko Bałtyk, pas Pomorza jest dominującym obszarem, w którym najczęściej dochodzi do utonięć.

Najczęściej topią się osoby pow. 50 roku życia. W 2022 roku utonęła także dwadzieścioro dzieci poniżej 18 lat, w tym szóstka poniżej dziewięciu lat.