Co za katastrofa. Dlaczego to studio mając Batmana i Supermana nie umie powtórzyć sukcesu Marvela?

Paweł Mączewski
30 sierpnia 2023, 10:31 • 1 minuta czytania
Patrząc na kinowe dokonania Marvela, na myśl przychodzi mi lewiatan, który – nawet jeżeli czasem nieco zwalnia – wciąż sunie do przodu i wzbogaca swoje uniwersum kolejnymi historiami, zarabiając na tym krocie. Dlaczego ich konkurencja mająca Batmana, Supermana i Wonder Woman wciąż może im pozazdrościć takiego sukcesu? Oto kilka powodów.
Fot. kadr z filmu "The Flash". Źródło: Collection Christophel/East News

– To była jedna z tych rzeczy, która utwierdziła nas w przekonaniu do nakręcenia "Flasha". Fakt, że możemy sprowadzić do filmu Michaela Keatona – przyznała w jednym z wywiadów Barbara Muschietti, producentka filmu.


To się musiało udać! Nie tylko Ezra Miller – odtwórca głównej roli – przed premierą filmu przestał tworzyć wokół siebie kolejne skandale, ale przecież wszystkie dzieciaki z generacji Z chciały wreszcie zobaczyć Batmana, którego pamiętają już tylko ich rodzice, prawda? PRAWDA?

Rzeczywistość okazała się zgoła inna. "Flash" trafił do kin w czerwcu 2023 roku i okazał się jedną z największych finansowych porażek dla studia.

Wspomniana wypowiedź pojawiła się w sieci w maju, więc na miesiąc przed jego premierą. Jestem ciekaw, czy już wtedy przeczuwano zbliżającą się katastrofę. "Flash" pochłonął ogromne pieniądze w trakcie jego produkcji.

Jak podaje "Collider" film osiągnął budżet 200 milionów dolarów, ale do tego należałoby doliczyć jeszcze 65 milionów na jego promocję. Serwis oszacował, że "Flash" "musiałby zarobić od 265 do 400 milionów dolarów na całym świecie, aby osiągnąć próg rentowności". Jednocześnie asekuracyjnie dodano, że ta suma nie została potwierdzona.

Potwierdzono natomiast przychód filmu – jak podaje serwis Box Office Mojo: film zarobił na całym świecie ponad 268 milionów dolarów. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że to dramat. Ktoś w studiu Warner BrosDiscovery mógłby pewnie przyznać mu rację (ciekawostka: "Flash" zaczyna powoli odrabiać te straty na VOD, ale to już temat inny artykuł).

Warto jednak w tym miejscu odnotować, że finansowa porażka "Flasha" nie jest tzw. "wypadkiem przy pracy" dla DCEU (DC Extended Universe). Patrząc na ich inne produkcje z ostatnich lat, można by raczej przyjąć, że wypadek zdarza się wtedy, gdy na filmy o superbohaterach z DC Comics ludzie walą do kin drzwiami i oknami.

Piszę to jako wieloletni fan komiksów tego wydawnictwa... oraz fan filmu "Flash".

Jeden z najnowszych "hitów" z bohaterem od DC – "Blue Beetle" – raczej nie będzie takim właśnie miłym zaskoczeniem. W chwili pisania tego tekstu film miał zarobić na całym świecie ponad 82 miliony dolarów. To mniej niż "Shazam! Gniew bogów".

Czy ktoś w ogóle jeszcze pamięta "Shazam! Gniew bogów"?

Dlaczego więc wytwórnia mająca prawa do takich postaci, jak Batman, Superman, czy Wonder Woman nie potrafi powtórzyć sukcesu Marvela? Oto kilka powodów z zastrzeżeniem, że będą one dotyczyć jedynie kinowych produkcji obu marek.

Co to za uniwersum, co to za miejsce? Ja dobrze nie pamiętam...

Jak informował w lipcu 2023 roku serwis CNBC: "Filmy MCU, w tym te, które nie powstały pod Disneyem, od 2008 roku zarobiły na całym świecie około 30 miliardów dolarów. Dyrektor generalny Warner Bros. Discovery, David Zaslav, polecił współzałożycielom DC Studios, Jamesowi Gunnowi i Peterowi Safranowi, stworzenie własnego wspólnego uniwersum z udziałem kultowych postaci, takich jak Batman i Superman".

Czyli które to będzie już uniwersum? Pytam jako fan i w imieniu innych fanów. Czy ten nowy świat będzie się jakoś łączył z poprzednimi wersjami tych bohaterów? Czy "Mroczny Rycerz" Christophera Nolana będzie kanonem (dla wielu z pewnością tak), czy tylko kolejną reinterpretacją postaci, mozolnie pchającej ten wózek filmowego DC Comics – przynajmniej od 1989 roku, gdy wspomniany na początku Michael Keaton wystąpił w roli Batmana w filmie Tima Burtona.

To, co charakteryzuje filmy MCU to konsekwencja, mozolne budowanie świata i istniejących w nich bohaterów. Coś takiego buduje przywiązanie widza do postaci, które zmieniają się razem z nim.

To oczywiście nie znaczy, że twórcom opowiadającym losy bohaterów Marvelowi udawało się ta sztuka od samego początku. Wciąż się pamięta takie filmy jak "Daredevil" z 2003 roku, czy "Fantastyczną czwórkę" z 2005 roku – a bardzo chciałoby się je zapomnieć.

Natomiast kiedy formuła już zaskoczyła, to na dobre. Współodpowiedzialnym za to jest m.in. Kevin Feige – człowiek ze spójną wizją, którą pokochały miliony fanów na całym świecie.

Kinowe światy DC Comics przypominają natomiast trochę szwedzki stół – każdy może znaleźć tu dla siebie coś innego, ale gdy spytacie taką osobę, czego próbowała, odpowie pewnie, że wszystkiego... po trochu.

Paradoksalnie ten kinowy bałagan z bohaterami DC Comics mimowolnie przypomina też komiksową ofertę tego wydawnictwa sprzed lat – Elseworlds. Termin ten wprowadzono w 1989 roku i prezentował on "alternatywne" historie już dobrze znanych bohaterów.

W ten sposób powstały m.in. takie komiksy jak "Batman & Dracula: Red Rain", gdzie Mroczny Rycerz walczy z Draculą, by ostatecznie samemu stać się wampirem, czy też "Superman. Czerwony syn" – historia o tym, że kapsuła z ostatnim synem Kryptona wylądowała nie na farmie w Stanach, a w komunistycznej Rosji.

To ptak, to samolot, nie! To szybujące oczekiwania CEO

Natomiast skoro jesteśmy już przy spójnej wizji Kevin Feige'a i ludzi z nim współpracujących – czy coś takiego w ogóle istnieje w kinowym świecie bohaterów DC Comics? W przypadku tych herosów serwis looper.com przytacza "korporacyjną mentalność" studia Warner Bros., zwracając uwagę, że wszyscy superbohaterowie DC są jego własnością już od 1968 roku.

"Ludzie w DC, którym zależy na ich postaciach, nigdy nie byli tymi, którzy podejmowali decyzje. Przez ponad 50 lat DC Comics było tylko jednym z trybików w ogromnej multimedialnej maszynie korporacyjnej" – czytamy w tekście Elle Collinsa, autora serwisu.

Widać to wyraźnie na przykładzie ingerencji studia w filmy typu "Liga sprawiedliwości" Zacka Snydera, czy "Suicide Squad" Davida Ayera. W obu tych przypadkach efekt finalny, który zobaczyliśmy na ekranie, znacząco różnił się od pierwotnego pomysłu jego twórców.

W chwili, gdy w WB. "nagle" zorientowano się, że fani filmów o superbohaterach wolą jednak nieco pogodniejsze kino superbohaterskie (bardziej kolorowe i z miejscem na humor) – czyli takie, jakie oferuje Marvel – można było odnieść wrażenie, jakby ktoś decyzyjny chwycił za ręczny hamulec i kazał wprowadzić "niezbędne" poprawki.

Efektem tego powstały trochę takie superboahterskie "potwory Frankensteina" – pozszywane z różnych często niepasujących do siebie elementów.

Nic dziwnego, że z myślą o obu tych filmach powstały w internecie hashtagi nawołujące do wypuszczenia ich "reżyserskich wersji". W jednym z tych przypadków to się nawet udało.

Jeżeli jednak motyw "korporacyjnego myślenia" wciąż was nie przekonuje, przypominam jeszcze historię niezrealizowania "Batgirl" z 2022 roku. Film, który kosztował studio ok. 90 milionów dolarów, był już praktycznie na ukończeniu, gdy zadecydowano o anulowaniu produkcji.

Oficjalnie "Batgirl" miała wypaść bardzo kiepsko na pokazach testowych, jednak zamiast zlecić dokrętki, zdecydowano, że bardziej opłacalną opcją będzie wycofanie się z produkcji... bo studio może odpisać te koszty od podatku.

Mówimy o filmie, w którym główną rolę grała Leslie Grace, Michael Keaton miał pojawić się znowu w stroju Batmana (zanim jeszcze zrobił to we "Flashu"), a Brendan Fraser grał głównego złoczyńcę.

Czy filmy Marvela to też produkt? Oczywiście! Udowadnia to m.in. ostatni "Ant-Man i Osa: Kwantomania". Gdyby to jednak była produkcja z DCEU, historia postaci zostałaby już zrestartowana, a David Zaslav zapewne zleciłby Jamesowi Gunnowi i Peterowi Safranowi stworzenie uniwersum z udziałem Man-Anta i Pszczoły.

Po co ci podróbka, kiedy masz oryginał?

W czym kinowa "Liga sprawiedliwości" jest lepsza od "Avengers"? Moim zdaniem w niczym. Dlaczego? Bo superbohaterowie DC Comics radzą sobie znacznie lepiej w pojedynkę, niż w drużynie. Zwłaszcza, gdy filmy poszczególnych herosów DC były wcześniej kręcone w pośpiechu, by móc nadgonić to, co Marvel budował latami.

Tutaj też oczywiście zdarzają się wyjątki – jak np. druga część "Ligi samobójców". Reżyser filmu James Gunn wziął tu na warsztat grupę komiksowych wyrzutków i tchnął w nich życie. Zrobił dokładnie to samo, co wcześniej ze "Strażnikami galaktyki".

No i super. Myślę jednak, że studio odpowiedzialne za bohaterów DC powinno zadać sobie ważne pytanie: czy chcemy budować całe uniwersum na pomyśle, który już zrobiono, czy może lepiej zaoferować zupełnie nowy produkt?

Bo idąc już tym "korporacyjnym" tokiem myślenia – dlaczego ktoś chciałby inwestować swój czas i pieniądze w coś, co widział już wcześniej u konkurencji.

Czytaj także: https://natemat.pl/493985,superbohaterowie-klasy-b-te-ekranizacje-nie-odniosly-sukcesu