Lewicka: Zwycięstwo się nam należało, ale wrogie siły je ukradły. To będzie nowy mit PiS
A PiS to nie AWS z 2001 roku. PiS to nie SLD z 2005 roku. PiS to także nie PO z roku 2015.
PiS przegrał, dobiegając na metę jako pierwszy i gromadząc pod swoim sztandarem prawie osiem milionów wyborców. Porażka ma charakter strategiczny, po prostu – jak tłumaczył w mediach Przemysław Czarnek – PiS nie zatroszczyło się wcześniej o potencjalnego koalicjanta.
Nierozważnie byłoby zakładać, a tak się już dzieje w zwycięskim obozie, że ugrupowanie starzejącego się i niedomagającego Jarosława Kaczyńskiego pogrążą teraz wojny diadochów.
Równie nierozsądna jest teza, że rychłe odcięcie PiS od mediów publicznych oczyści głowy ich sympatyków, przywróci ich rzeczywistości takiej, jaką ona jest, bez kłamstw i propagandy. I że przejrzą w końcu na oczy, dostrzegając obłudę i hipokryzję dotychczas rządzących, by się w rezultacie trwale od nich odwrócić. To myślenie magiczne, bo PiS jest emanacją części naszego społeczeństwa, z TVP lub bez niej. I ci wyborcy przy Kaczyńskim zostaną, circa 25 proc.
Słyszę też, że oto po wyborach wytworzyła się przy Nowogrodzkiej ideologiczna próżnia, że upadły dotychczasowe mity, jakimi karmiono społeczeństwo. Że nie ma już czym mamić, czym umysły zaczadzać. Tyle że na naszych oczach konstruowany jest właśnie mit zupełnie nowy. To mit ukradzionego zwycięstwa, którego inspiracją jest Donald Trump z 2020 roku, miotający fantastyczne zarzuty pod adresem maszyn liczących głosy. A skończyło się atakiem na Kapitol.
Owszem, PiS nie podważył wyniku wyborów parlamentarnych. Przy Nowogrodzkiej zapadła też – o czym informował DGP – kierunkowa decyzja, by nie nawoływać do składania, na masową skalę, protestów do Sądu Najwyższego. Jednak to jeszcze nic nie znaczy.
Nowy mit PiS
Po katastrofie smoleńskiej PiS początkowo też zdawało się akceptować faktyczny stan rzeczy, jakim był wypadek, do którego doprowadziła zła pogoda, ludzkie błędy, nieszczęśliwy splot okoliczności. Kaczyński skierował nawet do Rosjan przesłanie, w którym dziękował im za okazaną po 10 kwietnia pomoc i życzliwość. A potem przegrał z Bronisławem Komorowskim wyścig o Pałac Prezydencki. Był 4 lipca.
Cztery dni później, 8 lipca, grupa posłów PiS, na czele z Antonim Macierewiczem, doniosła o utworzeniu zespołu parlamentarnego, mającego badać przyczyny katastrofy. To na posiedzeniach tego gremium wykuła się opowieść o zamachu, pancernej brzozie i spisku Tuska z Putinem, datowanego od przechadzki po sopockim molo. Dwa lata później wiarę temu dawała jedna czwarta społeczeństwa. Teraz PiS pilnie potrzebuje mitu, by przejść przez porażkę parlamentarną i kolejne, wszak jak pisze w tygodniku "Sieci" Jacek Karnowski: "trudno liczyć na wielkie sukcesy" w wyborach samorządowych i do PE.
Fundamenty nowego mitu już zostały wylane.
PiS przegrał z powodu "bezprecedensowej mobilizacji drugiej strony" – tak pisał po wyborach Jacek Karnowski, a w kolejnym zdaniu dowodził, że w tej mobilizacji "dużą rolę odegrał sektor pozarządowy, być może wsparty zewnętrznymi pieniędzmi". Jego brat nie owijał w bawełnę, przekonując, że to nie opozycja wygrała, ale "niemieckie pieniądze wrzucone do tej kampanii".
"Inni szatani byli tam czynni"
W tekstach publicystów obozu PiS oraz wypowiedziach polityków, w tym Kaczyńskiego i Morawieckiego, pojawia się też wątek "otumanienia" wyborców. Ale przez kogo zostali otumanieni? Naturalnie także przez siły zewnętrzne, których celem było najpierw wyreżyserowanie, a potem sterowanie "kolorową rewolucją" w naszym kraju. Dzięki wytworzeniu takich emocji i zarządzaniu nimi, wybory przemieniły się – o tym przekonuje historyk związany z PiS, prof. Andrzej Nowak – w happening, "dający krótką, ale silną ekscytację udziału w wielkim stadzie (…) w świąteczno-rewolucyjnej atmosferze".
Zatem, wracając do poetyckiej frazy autorstwa Kornela Ujejskiego, przed laty już użytej przez Kaczyńskiego: "inni szatani byli tam czynni". Co oznacza, według PiS, że wyborcza decyzja Polaków nie była suwerenna i stąd jako taka może być podważana czy dezawuowana. Na takim fundamencie trzeba stopniowo wznosić gmach mitu – a będzie się to dokonywać w kolejnych tygodniach.
Upadek PiS i... III wojna światowa
Po to PiS namawiał prezydenta, by zwołał pierwsze posiedzenie nowego parlamentu w niemal ostatnim możliwym terminie, by obecna władza miała szansę pożegnać się z rodakami podczas Święta Niepodległości. Trudno o lepszy termin niż 11 listopada dla ugrupowania, które uzurpuje sobie monopol na patriotyzm i jednocześnie odmawia prawa doń oponentom.
W kraj pójdzie już w tę sobotę rzewna opowieść o zdradzieckim odebraniu siłom miłującym Ojczyznę szansy na dalszą obronę jej niepodległości. Po to też PiS usiłuje wymusić na Andrzeju Dudzie powierzenie misji tworzenia rządu Mateuszowi Morawieckiemu, by ów mógł zejść ze sceny monologiem (exposé) o zmowie sił zła przeciwko siłom dobra.
Wszak tylko niecne zamiary każą np. ludowcom pójść z Tuskiem, a nie przyłączyć się do biało-czerwonej drużyny i dać jej w ten sposób szansę na trzecią kadencję, co byłoby najlepsze dla Polski, a nawet dla świata (tu warto wspomnieć o nieocenionym Macierewiczu, który przestrzega przed wybuchem III wojny światowej, którego przyczyną będzie właśnie "upadek rządu Prawa i Sprawiedliwości").
PiS nie leży na deskach
Nad tym wszystkim krążyć będzie widmo utraty niepodległości. Tym razem PiS wykorzystuje do wzbudzenia paniki moralnej projekt zmian w unijnych traktatach, dyskutowany w Brukseli. – Niemcy szykują pistolet na Polskę – straszy Patryk Jaki, łącząc groźbę utraty państwowości z obsesją antyniemiecką, bo nowym unijnym superpaństwem, w którym rozpuści się nie tylko nasza tożsamość narodowa, ale i przepadnie możliwość samostanowienia, będzie zarządzał – jakżeby inaczej! – Berlin. Politycy PiS już stale o tym perorują, już wskoczyli na tego konika.
I tu wracamy do początku – PiS nie leży na deskach. To nie był nokaut, ale przegrana na punkty. Sprawy przybrały dla PiS zły obrót, zwłaszcza utrata stanowisk i publicznego grosza będzie dla tych kleptokratów dotkliwa.
Ale PiS nadal nie utracił inicjatywy strategicznej, a do ofensywy wymierzonej w oponentów przystąpił niemal natychmiast – na kilka tygodni przed ukonstytuowaniem się gabinetu Donalda Tuska już rozlicza go z obietnic przedwyborczych! Dlatego powtórzę: lekceważenie PiS to gorzej niż zbrodnia – to błąd.