Czwartkowe oświadczenie prezydenta, dzień po zakończeniu konsultacji z partiami politycznymi, było kuriozalne. Gdybyśmy nie chcieli doszukiwać się drugiego dna, należałoby stwierdzić, że Andrzej Duda nie rozumie otaczającej go rzeczywistości, że nie potrafi liczyć do 231, skoro przekonuje opinię publiczną, że po wyborach są "dwie grupy polityczne mogące mieć większość".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Załóżmy jednak, że głowa państwa jednak liczyć umie lub ma na podorędziu kalkulator. I że doskonale rozumie też przekaz, jaki płynął od Tuska, Czarzastego, Hołowni i Kosiniaka. Wtedy pojawia się pytanie: o co i komu chodzi?
Premier to jeden z pretendentów do schedy po Kaczyńskim, a jego osłabienie leży w interesie Dudy, jeśli Duda chciałby przejąć po 2025 roku część aktywów PiS-u. Morawiecki czekający na potencjalnych koalicjantów niczym na Godota to Morawiecki śmieszny i upokorzony. Z takiego upadku trudno i długo się podnosi.
Czytaj także:
A po tych wyborach Duda ma przy Wiejskiej zalążek swojej frakcji - mandat zdobyli jego dotychczasowi współpracownicy: szef gabinetu Paweł Szrot, szef Biura Polityki MiędzynarodowejMarcin Przydacz oraz prezydencki doradca Paweł Sałek.
Za stronnika Dudy uważany jest też Jan Krzysztof Ardanowski, który od 2020 roku przewodniczył prezydenckiej Radzie ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich. Duda może też połączyć siły z inną frakcją – tą wierną obecnej europosłance, a byłej premier, Beacie Szydło.
Być może jednak motywacja jest inna – Duda nigdy nie wybił się na niepodległość, czego niektórzy obserwatorzy sceny politycznej wciąż wypatrywali. Jest, jak był tym samym Andrzejem Dudą, zakładnikiem Nowogrodzkiej i tego elektoratu, który za nią stoi.
Może prezydent wyobraził sobie gniew wyborców PiS, jeśli w pierwszym kroku konstytucyjnym powierzyłby misję tworzenia gabinetu Donaldowi Tuskowi. Może oczyma wyobraźni zobaczył te tytuły rządowych periodyków i belki TVP Info – odsądzające go od czci i wiary.
Może przeląkł się, że jakieś kolejne wizyty w terenie raz, że nie zostaną wzmocnione przez partyjny aktyw, a dwa, że skończyć się mogą jakąś awanturą – np. że go wygwiżdżą. Prezydent, na co wskazuje jego mowa ciała i sposób wyrażania się o sobie (w trzeciej osobie liczby pojedynczej), już dawno temu zatracił się w samouwielbieniu – wręcz celebruje sprawowanie przez siebie urzędu i jakiekolwiek zakłócenia mogłyby źle wpłynąć na jego dobrostan psychiczny lub emocjonalny. Stąd się przed tym – może nawet podświadomie – broni.
Czytaj także:
Druga opcja
Po drugie, możliwe jest także to, o czym mówią mi politycy opozycji: że Duda gra na czas, bo szuka pretekstu, by jednak nie powierzyć misji tworzenia rządu Mateuszowi Morawieckiemu. Za plecami stoi mu bardziej wytrawny aktor polityczny, czyli – od kilku raptem dni – szef gabinetu prezydenta Marcin Mastalerek. To on chce nakłonić Dudę do przecięcia pępowiny.
Mastalerek na PiS pod wodzą Kaczyńskiego dawno już postawił krzyżyk – publicznie mówi o tym, że prezes powinien przejść na polityczną emeryturę. Dodaje też, że bez Andrzeja Dudy PiS po 2025 roku na pewno nie przetrwa. Wielu działaczy i polityków tej formacji, choć publicznie wciąż sławią prezesa, nie ma złudzeń, że polityczny czas Kaczyńskiego się kończy, choćby tylko z powodów biologicznych – jest coraz starszy i słabszy, a już w tej kampanii sprawiał momentami nader przykre wrażenie.
Jeśli politycy formacji boją się walki diadochów i pokawałkowania projektu pod nazwą PiS na szereg partii kanapowych, to prezydent może się jawić jako osoba, pod której sztandarem - nie ze względu na nadzwyczajne jego kompetencje czy charyzmę, ale ze względu na pełniony wcześniej urząd – zgromadzi się większość.
Poza tym przez najbliższe półtora roku to Pałac Prezydencki będzie jednym z tych niewielu miejsc, jakie będą w rękach obozu PiS. Wprawdzie po odejściu Pawła Szrota (został posłem) przy Krakowskim Przedmieściu nie ma już nikogo, kto byłby mocno związany z Nowogrodzką, ale chodzi także o symbolikę i pokrewieństwo ideowe Dudy z PiS. No i o ewentualne jego wsparcie dla kandydata lub kandydatki PiS w wyborach prezydenckich w 2025 roku.
Trzecia opcja
Po trzecie, niewykluczone, że prezydent chce stać się "twarzą walki" z przyszłą ekipą władzy, czyli – jak instruował nas przez ostatnie lata PiS – obozem zdrady narodowej. Prawdopodobnie Duda wierzy, że to właśnie ta formacja, z której on się wywodzi jest czymś najlepszym, co mogło się Polsce przytrafić, zaś Tusk po prostu nie rozumie polskiej racji stanu i chce uczynić nas podległymi, a to Berlinowi, a to Brukseli.
W takim przypadku Duda od samego początku będzie chciał grać na polaryzację: patrioci kontra zdrajcy, choćby po to, by utrzymać w stanie emocjonalnego wzmożenia elektorat PiS i uniemożliwić przyszłemu rządowi zbliżenie się z wyborcami umiarkowanymi, czyli tzw. pojednanie, zapowiadane i przez Tuska, i przez liderów Trzeciej Drogi.
To byłoby na rękę Nowogrodzkiej – musi ona bowiem podtrzymać plemienną wojnę, by trwać i myśleć o realnym powrocie do władzy. Duda już wielokrotnie udowodnił, że jest w tym aspekcie wiernym synem PiS – nigdy nie miał problemów, by używać mowy nienawiści ("to nie ludzie, to ideologia") czy dzielić naród w imię partykularnych interesów kampanijnych.
A to oznacza, że jego osobisty kompas moralny jest zepsuty. Jeśli budowanie coraz wyższych murów między Polakami będzie w jego politycznym interesie, pierwszy pobiegnie z taczką cegieł na budowę.
Tu kluczowe jest także pytanie o charakter tej prezydentury na ostatniej jej prostej. Czy Duda zdecyduje się być Jaruzelskim naszych czasów, tym po wyborach roku 1989, który nie przeszkadzał w transformacji ustrojowej i gospodarczej, a ustawy podpisywał zaraz po tym, jak trafiały na jego biurko? To mało prawdopodobne.
Raczej Duda będzie chciał stać na straży "dorobku" ostatnich ośmiu lat rządów PiS, zwłaszcza w obszarze wymiaru sprawiedliwości – jest przecież współautorem tego dramatu. Godzenie się na odwracanie rozmaitych zmian byłoby niczym kapitulacja.
Z drugiej strony nie wydaje się prawdopodobne, by Duda chciał się poświęcić na ołtarzu "reformy", która ma twarz Zbigniewa Ziobry i wskutek tego spotkać się z jakimś bolesnym rewanżem nowego obozu władzy.
Wprawdzie teraz nie ma przestrzeni, by postawić go przed Trybunałem Stanu (brakuje w sumie sześćdziesięciu posłów i senatorów – decyzję w sprawie prezydenta podejmuje Zgromadzenie Narodowe większością dwóch trzecich głosów), ale może kiedyś się to zmieni, a poza tym można głowę państwa nękać na inne sposoby: choćby ograniczając jego Kancelarii budżet.
Czytaj także:
Duda może nas, oczywiście, pozytywnie zaskoczyć - bardzo by mu to zaprocentowało, pojawiłby się bowiem tzw. syndrom pozytywnego rozczarowania - im bardziej ktoś "zły" się poprawi czy złagodnieje, tym lepszy efekt, a także podziw dotychczasowych krytyków. Patrząc jednak na polityczną karierę Dudy, myślę, że można ją podsumować sławami, które widniały na bramie prowadzącej do Hadesu: Porzućcie wszelką nadzieję… Duda pozostanie Dudą, który z figurą męża stanu nie ma nic wspólnego.