Lewicka: Nagła przemiana w PiS. Twardy elektorat chętnie w to uwierzy
Jak to zwykle neofitów, cechuje też i polityków PiS przesadna, groteskowa wręcz gorliwość w publicznym obnoszeniu haseł i zasad, które przez ostatnich osiem lat traktowano z buta albo i jeszcze gorzej.
Oto Mariusz Błaszczak grzmi o łamaniu przez nową większość zasad parlamentaryzmu, które to zasady macierzysta formacja ministra obrony miała w głębokim poważaniu. Wtóruje mu sam Jarosław Kaczyński, przekonujący, że Elżbieta Witek powinna zostać wicemarszałkiem izby niższej choćby tylko ze względu na "ogólne reguły, które powinny obowiązywać w normalnie funkcjonującym parlamencie".
Obaj wypowiadający te słowa panowie zapewne doznać musieli nagłej i przykrej amnezji, która to przypadłość pozwala im na opowiadanie takich historii bez drgnięcia powieki. Wszak to PiS przez dwie kadencje robił wszystko, by parlament wygasić, a opozycję zapędzić do narożnika, uczynić ją bezradną i niemą (ach, te 30 sekund na wypowiedź).
PiS straszy końcem demokracji
Oto Anna Dalkowska (fenomenalna kariera epoki ministra Zbigniewa Ziobry: najpierw resort sprawiedliwości w randze podsekretarza stanu, potem Naczelny Sąd Administracyjny, wreszcie neo-KRS) ostrzega, że proponowane przez przyszły rząd zmiany w wymiarze sprawiedliwości "nie mają nic wspólnego z praworządnością".
Ach, gdzież byłaś Anno Dalkowska przez tych ostatnich osiem lat?! Może tak gorliwie robiła Pani karierę, że przeoczyła wszystkie nieprawne działania swego pryncypała i promotora? Jakże brakowało głosu Pani, przepojonego troską o praworządność, gdy PiS przejmował na partyjną własność Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, KRS, kiedy prześladowano sędziów, którzy w obronie tej praworządności stawali!
Ale idźmy dalej: oto była premier Szydło trwoży się, że za nowego rządu czeka nas "likwidacja demokracji". Tej samej, którą to PiS próbował zaorać, fundując nam – i tu określeń tego, powstawało, jest wiele – klientelistyczny autorytaryzm, demokrację nieliberalną, PRL-bis: ustrój, w którym o wszystkim rozstrzygał organ pozakonstytucyjny, czyli prezes PiS ze swego centrum dowodzenia krajem przy Nowogrodzkiej. Z demokracją niewiele miało to wspólnego.
Oto funkcjonariusze medialni obozu władzy, zaciekli propagandyści, siewcy nienawiści, drżą o pluralizm mediów, o ich niezależność od władzy. Aż chciałoby się zapytać: kpią czy o drogę pytają? Krzysztof Czabański wygraża, że wszelkie działania, mające na celu zmiany w mediach rządowych "będą ciężkim łamaniem prawa". Może nie pamięta, że to on 4 grudnia 2015 roku zapowiedział projekt ustawy, na mocy której już kilka tygodni później przejmowano TVP i Polskie Radio, by uczynić z nich pas transmisyjny myśli partyjnej do mas?
Strategia PiS
Podobne wypowiedzi, których dosłownie na pęczki, mają dwa cele. Pierwszy, to wytworzenie wrażenia, że przyszła władza jest władzą niedemokratyczną – twardy elektorat PiS chętnie w to uwierzy. Politycy PiS będą peregrynować po wsiach i miasteczkach, by rzewnie zawodzić, jak to Donald Tusk z niemieckim kanclerzem i unijnymi biurokratami ukradli nam demokrację.
Betonowych wyborców będzie się tą opowieścią utwardzać, innym mącić w głowach, a samych siebie kreować na ofiary dyktatorskich zapędów niemieckiej partii, czyli PO.
Po drugie, PiS próbuje tymi oskarżeniami poprawić swoją własną pozycję, jak zawsze, gdy nie ma władzy. Wtedy nagle zaczyna domagać się większych praw i przywilejów dla opozycji. Wtedy to opozycja jest solą demokratycznej ziemi.
Już przerabialiśmy tę historię. W programie PiS z 2014 roku czytaliśmy, że konieczna jest "odbudowa debaty parlamentarnej, poprzez przyznanie opozycji parlamentarnej niezbywalnych praw do wolnej debaty oraz wpływu na porządek obrad, wzmocnienia funkcji kontrolnej Sejmu i Senatu oraz liberalizację tzw. zamrażarki parlamentarnej".
Czego możemy być pewni?
Jeszcze na kilka dni przed wyborami parlamentarnymi 2015 roku Jarosław Kaczyński zapewniał, że jego obóz wie, że "w demokracji opozycja być musi. I my jesteśmy gotowi opozycję nie tylko tolerować, ale opozycję szanować". Co było po 25 października 2015 roku, to wszyscy widzieli. Prace nad pakietem demokratycznym zostały zarzucone cztery miesiące później, a przy Wiejskiej wystartował festiwal upokarzania, obrażania i – użyjmy jednego z ulubionych słów prezesa – anihilowania opozycji.
Teraz PiS boi się, że zostanie podobnie potraktowany, stąd te, mające charakter prewencyjny, okrzyki i biadolenia. Dwóch rzeczy możemy być pewni – obecna większość na pewno nie potraktuje partii Jarosława Kaczyńskiego tak, jak sama była do niedawna traktowana, bo nie ma zapędów autorytarnych. Natomiast jeśli PiS wróci do władzy, to dociśnie opozycję jeszcze bardziej, niż do tej pory ją dociskał. Taka jest natura polityków niedemokratycznych, do jakich zaliczam Kaczyńskiego i całą jego gwardię.