Do czego jesteśmy zdolni w imię miłości? Odpowiedź w najnowszym spektaklu Teatru 6. piętro
Miłość to cudowne uczucie: sprawia, że czujemy się, jakbyśmy od rana do nocy stąpali po mięciutkich obłoczkach. Jakby montażysta filmu zwanego naszym życiem nałożył nagle na taśmę różowy filtr. Jakby wszystko było możliwe, a obiektywne trudności były tylko i wyłącznie wymysłem hejterów, którzy nigdy w życiu nie kochali.
I rzeczywiście, miłość może być cytatem z książki Paulo Coelho. Ale może też być sumą innych, zupełnie odmiennie nacechowanych zjawisk. Na tej, ciemniejszej, stronie miłości skupia się właśnie Ayckbourn w swoim dramacie, którego interpretację na potrzeby Teatru 6. piętro stworzył Eugeniusz Korin.
Nie bez przyczyny krytycy okrzyknęli Things We Do for Love, „arcydziełem tragicznej komedii i komicznej tragedii”. W utworze Ayckbourna nie brakuje ani śmiechu, ani łez, ani też przerażającej refleksji, że wszystko, co robimy z miłości, można, w zasadzie, interpretować dwojako: jako uwznioślające oraz… upadlające.
[Things We Do for] LOVE: romans, który niszczy
Historia, którą opowiada Ayckbourn, początkowo wcale nie zapowiada się na płomienny romans. Ot, zwykłe spotkanie dawno niewidzianych przyjaciółek. Barbara jest właścicielką sporego domu, który odziedziczyła po zmarłej matce. Jako że miejsca dla ponad 40-letniej samotnej kobiety jest w nim aż nadto, przedsiębiorcza Barb dzieli posiadłość na mieszkania.
Sutenerę zamieszkuje Gilbert - stateczny, wydawałoby się, listonosz, który zawsze chętnie pomaga Barbarze w drobnych i nie tylko drobnych naprawach. Odpowietrzyć kaloryfery? Nie ma sprawy. Zanieść jej nienoszone sukienki do Czerwonego Krzyża? Żaden problem. Spolegliwy Gilbert jest na każde skinienie i bardzo mu to pasuje. Czyżby skrycie podkochiwał się w sąsiadce? Kto wie.
Barbara ma do dyspozycji jeszcze jedno mieszkanie - na piętrze. Póki co, stoi puste, ale już za chwilę mają wprowadzić się do niego Nikki - dawna przyjaciółka ze szkoły, oraz jej narzeczony, Hamish. Ich romans to świeża sprawa, o czym świadczy fakt, że nie mogą oderwać od siebie wzroku - ani też rąk czy ust. Kiedy wchodzą do pokoju, atmosfera namiętności robi się aż nieprzyjemnie gęsta - przynajmniej dla osób postronnych.
Barbara z jednej strony, przynajmniej na pozór, cieszy się szczęściem przyjaciółki. Z drugiej jednak nie da się ukryć, że jako, kobieta w średnim wieku, której erotyczne podboje można policzyć na palcach jednej ręki (a gwoli prawdy, nawet na palcu. Jednym), Barbara nie bardzo jest w stanie ogarnąć umysłem żądze, jakie opanowały zdrowy rozsądek jej znajomych. A przecież w teorii to bardzo proste.
Miłość to narkotyk
Rozkładanie romantycznego uczucia na biochemiczne czynniki pierwsze nie jest seksowne. Z drugiej strony, nie da się ukryć, że to właśnie biologia, w znacznej mierze, pcha nas do mniej lub bardziej racjonalnych romantycznych wyborów.
Kiedy spotykamy osobę, która wzbudza nasze zainteresowanie, w głowie zapala nam się czerwona lampka. A dokładniej “zapala” nam się jądro limbiczne śródmózgowia - obszar w mózgu, odpowiedzialny za transmisję neuroprzekaźników, w tym dopaminy.
Dopamina to związek chemiczny wielu zastosowań. Chcąc określić ją jednym słowem, moglibyśmy posłużyć się terminem “euforia”. Dopamina uwalnia się bowiem zarówno w stanie romantycznego uniesienie, jak również w stanie podczas psychozy, podczas aktywności fizycznej oraz w trakcie karmienia piersią. Dopamina jest również silnym graczem w bardzo niebezpiecznej grze - w uzależnieniu.
Wszystko dlatego, że podczas jej podróży od przekaźnika do przekaźnika, dopamina uwrażliwia nasz mózg na potencjalną nagrodę, która może pochodzić z różnorodnych źródeł: w przypadku miłości - z seksu, ale też z jedzenia czy narkotyków.
Im więcej powodów dajemy naszemu mózgowi do produkcji dopaminy, tym większe uczucie ogarniającej nas euforii, niepojętego szczęścia, ale też pożądania. Wpadamy w swego rodzaju błędne koło: im częściej fantazjujemy o tym, co będziemy robić na kolejnej randce, tym mocniej nasz mózg odkręca kurek z dopaminą. W efekcie chcemy jeszcze więcej: randek, albo, w analogicznej sytuacji, kokainy, pseudoefedryny czy innego narkotyku.
Często mówi się, że osoby uzależnione tracą umiejętność trzeźwej oceny sytuacji. To prawda, która dotyczy zarówno kokainistów, jak i zakochanych. Mózg na haju za nic sobie ma ostrzeżenia płynące z ciała migdałowatego - ośrodka, który z reguły wciąga na maszt czerwone flagi, gdy tylko zbliża się niebezpieczeństwo, ale też gdy jesteśmy źli czy smutni.
Bo kto by się smucił, kiedy miłość jest w powietrzu? Nikt, już biologia o to zadbała. Kiedy jesteśmy zakochani, nic nas nie obchodzi, bo wszystko będzie dobrze. Jak inaczej miałoby być, skoro mamy u boku ideał?
No właśnie. Ideał. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego za “tych jedynych” dalibyście się pokroić, nawet jeśli wszyscy dookoła na ich widok wymownie chrząkają? To wszystko “wina” waszego mózgu, który za wszelką cenę stara się was skłonić do przedłużenia gatunku. Bo czym są “drobne” skazy charakteru, kiedy w perspektywie mamy do wykonania misję polegającą na spłodzeniu potomstwa?
W takim właśnie stanie najczęściej upływa nam wczesna faza znajomości, czyli faza żądzy i zakochania się. Etap, na którym dochodzi do uwalniania się oksytocyny - hormonu właściwej “miłości”, rozumianej jako bliskość, przywiązanie i troska o drugiego człowieka, następuje dopiero po dłuższej znajomości.
To co właściwie robimy z miłości?
Na początkowym etapie romansu jesteśmy więc na tak wysokim haju, że ocena ryzyka pozostaje daleko poza zasięgiem naszych kompetencji. Alan Ayckbourn bez skrupułów wykorzystuje tę chwilę słabości swoich bohaterów. Sam autor mówi o swoim dziele tak:
„To sztuka, w której namiętny romans między dwojgiem ludzi niszczy wszystko wokół nich. W imię miłości można robić rzeczy, których nigdy nie zrobiłoby się w imię niczego innego; w tym zdradzać przyjaciół, kłamać i oszukiwać. Zadziwia mnie fakt, że niektóre z najgorszych ludzkich zachowań są udziałem właśnie zakochanych”
Wiedząc, jak działa ludzki mózg, to zdziwienie może być nieco mniejsze. Za to perwersyjna przyjemność płynąca z obserwacji, w jakie kłopoty pakuje nas miłość - ta nigdy nie maleje. Nawet jeśli w niektórych niegrzecznych bohaterach [Things We Do for] LOVE odnajdziemy siebie samych.