Maryla Rodowicz zdetronizowana przez Sanah. Nie chodzi o dorobek muzyczny
Sanah zarabia więcej niż Maryla Rodowicz
Sanah w Polsce za swoje występy inkasuje dużo, ale za granicą wiedzie jej się podobno jeszcze lepiej. "Super Express" dotarł do źródeł, zgodnie z którymi wokalistka za dwa koncerty w Stanach Zjednoczonych miała zarobić około 75 tysięcy dolarów, czyli ponad 300 tysięcy złotych. Jak do tej pory Sanah wystąpiła dla Polonii w Chicago, Nowym Jorku i Los Angeles.
Biorąc takie kwoty, artystka detronizuje wielu polskich artystów, którzy występowali za granicą. Lady Pank i Kombi za występ inkasują pomiędzy 10 a 20 tysięcy dolarów, a Maryla Rodowicz około 20 tysięcy.
Wokalistkę przebija Budka Suflera, której stawka to około 40 tysięcy dolarów. Być może jednak za parę lat i ich Sanah z jej rosnącą popularnością również przebije.
Drogie bilety na koncert autorki hitu "Szampan"
Przypomnijmy, że już dwa lata temu fani byli zbulwersowani cenami na koncerty Sanah. Ich ekscytacja trasą koncertową dawaną w ramach promocji krążka "Uczta" trwała do momentu, w którym zobaczyli ceny biletów i złapali się za głowę.
"To chyba żart"; "Ceny przesada"; "Chciałam kupić dla córek, ale jak zobaczyłam ceny, to zrezygnowałam. Za Eda Sheerana płaciłam mniej"; "Cena prawie jak za karnet na Openera"; "Ceny gdzieś 'wywiało daleko'"; "Matko boska cena godna największych światowych gwiazd" – reagowano.
Ceny biletów zaczynają się od 359 zł, a kończą się na 449 zł. Okazuje się, że dla niektórych taka stawka to nie majątek za zobaczenie ukochanej gwiazdy. Koncert w warszawskiej Filharmonii Narodowej już się wyprzedał.
W związku z falą komentarzy takich, jak powyżej, firma, odpowiadająca za sprzedaż wejściówek, zdecydowała się odnieść do wpisów internautów.
"Drodzy fani, ceny są adekwatne do całego przedsięwzięcia, które ma się odbyć. Zawiera ono wyjątkowy projekt z szeroko zakrojoną produkcją, w którą wchodzą między innymi specjalne efekty wizualne, 30-osobowy chór oraz 50-osobowa orkiestra. Przypominamy, że można również zapłacić metodą PayPo, czyli płatnością odroczoną" – wytłumaczono. Ta opcja nie spotkała się jednak ze szczególnym entuzjazmem.