W czerwcu padła ofiarą gwałtu. Tuż przed Dniem Kobiet dowiedziała się, że... śledztwo umorzono

Nina Nowakowska
08 marca 2024, 12:05 • 1 minuta czytania
W czerwcu ubiegłego roku pani Anna Ratajczak została zgwałcona. "Wczoraj wieczorem odebrałam telefon z komisariatu policji, że mam do odebrania swoje ubrania, które były dowodem w sprawie" – pisze na swoim Instagramie. Tuż przed Dniem Kobiet agentka nieruchomości dowiedziała się, że jej sprawę umorzono... kilka miesięcy temu.
"Tak byłam ubrana. Nie krzyczałam". Umorzono sprawę gwałtu na pani Annie. Instagram.com/@pani_od_mieszkan

Historia Anny Ratajczak obrazuje w pigułce, jak obecny polski system traktuje kobiety. W czerwcu ubiegłego roku pani Anna padła ofiarą gwałtu, co opisała na swoim profilu na Instagramie.


Umorzono sprawę gwałtu na pani Annie

Po dramatycznym zdarzeniu udała się na policję. "Na komisariacie było niby empatycznie, bo warunkiem było, aby przesłuchiwała mnie kobieta. Podeszła wyrozumiale do wysłuchania mnie. Szkoda, że tylko za pierwszym razem. Bo za drugim i trzecim asystował jej uczący się kolega. Czy zostałam zapytana, czy to w porządku? Nie." – zaczęła swój wpis.

Następnie razem z mundurowymi pojechała w miejsce, w którym została zgwałcona. Jak podkreśliła, policyjne czynności trwały bardzo długo i z perspektywy ofiary były wtórnie traumatyzujące.

"Wszystko trwało tam 9 godzin: chociaż tabletkę 'dzień po' należy wziąć jak najszybciej. 9 godzin wypytywania mnie o to samo. 9 h dodatkowego dla mnie stresu: czy za drugim i trzecim razem nie powiem czegoś inaczej, czegoś więcej i stwierdzą, że kłamię" – relacjonowała.

"Taki staruch się do pani dobierał"

Najgorsze były jednak pytania oraz absurdalne sugestie, które padły w trakcie rozmowy.

"W ciągu tych 9 godzin usłyszałam: 'taki staruch się do pani dobierał?': chociaż zeznałam, że się dobrał. Usłyszałam też, że oprawca pewnie miał fetysz tatuaży. Co mnie obchodzi i co ich obchodzi jego fetysz? To on zgwałcił, nie jego fetysz, nie moje tatuaże. Następnego dnia zadzwoniła do mnie klientka (zeznawała w charakterze świadka) i opowiedziała, że policję interesowało przede wszystkim to: jak byłam ubrana i czy go prowokowałam" – opisała pani Anna, która pracuje jako agentka nieruchomości. Następnie kobieta wymieniła co działo się dalej, jak była "przerzucana z biura do biura", że wszystko trwało dłużej niż cały dzień pracy. Dłużej niż dyżur policjantki, która zajmowała się jej sprawą.

"Ja żyję w strachu, a on świetnie"

"Na oddział ginekologiczny zabrali mnie w nocy, powiedzieli, że dostanę tam tabletkę 'dzień po'. Dostałam receptę, o wykup jej martwiłam się w nocy sama. To jedyna recepta, którą dostałam. Co z chorobami zakaźnymi? Martwiłam się znów sama i szukałam rano lekarza, który mnie wysłucha. Który powie, jaka jest profilaktyka" – czytamy dalej.

"Ja żyję w strachu. On żyje sobie świetnie (po 48 godzinach wypuścili go z aresztu). Płacę za terapeutów i leki. To ja tutaj cierpiałam i cierpię" – podsumowała pani Anna, która musiała jeszcze przejść profilaktyczną kurację poekspozycyjną na wirus HIV, "bo oprawcy przebadać na wirusa HIV nie mogli; bo nie usłyszał jeszcze zarzutów".

Sprawę umorzono

Jak dowiadujemy się z czwartkowego (7.03) wpisu pani Anny, jej sprawę umorzono. Szokujące wydaje się jednak to, że – jak się okazuje – kobieta dowiedziała się o tym dopiero po czasie.

"Wczoraj wieczorem odebrałam telefon z komisariatu policji, że mam do odebrania swoje ubrania, które były dowodem w sprawie" – poinformowała swoich obserwujących. Jak dodała, nie zdawała sobie sprawy, co to dla niej oznacza. Skontaktowała się więc z prokuratorką.

Jak dowiedziała się od śledczej "sprawę umorzono już dawno", czyli w grudniu lub w styczniu. Prokuratorka miała wyjaśnić, że do pani Anny wysłano w tej sprawie awizowane pismo, które następnie wróciło do Prokuratury. "W tym momencie mnie zatkało" – napisała agenta nieruchomości. Kobiecie zaproponowano więc "zapoznanie z aktami na miejscu".

Pani Anna jest załamana

"Nie mam powodu umorzenia. Nie wiem nic. Czuję się zupełnie wykluczona ze sprawy, a to ja w niej byłam ofiarą. Czego dowiem się zaglądając do akt? Że może nie krzyczałam? Albo się nie wyrywałam? Bo pytanie o to, dlaczego tego nie zrobiłam przecież padły. Pytania jak byłam ubrana też. Czy prowokowałam (o to akurat została zapytana świadkini, która była obok podczas mojego poznania się ze sprawcą)? Nieważne czego się dowiem. To przeraża, jestem naprawdę załamana" – skomentowała.

Do posta pani Anna dołączyła zdjęcie, jak była ubrana w czasie napaści. Miała na sobie dżinsy, luźną koszulkę i martensy.

"Marzec miesiącem kobiet. I ich praw. W Warszawie brutalnie zgwałcona Lizawieta umiera. Ja dowiaduję się ukradkiem, że prokurator umorzyła sprawę, w której byłam ofiarą gwałtu" – podsumowała.

Sejm zmieni definicję gwałtu?

Do Komisji Nadzwyczajnej ds. Zmian w Kodyfikacjach trafił poselski projekt nowelizacji Kodeksu karnego, który zakłada m.in. zmianę definicji zgwałcenia. Wszystkie kluby opowiedziały się za dalszymi pracami. Przypomnijmy, że obecna definicja zgwałcenia ma... prawie sto lat.

Poselska propozycja zakłada, że za gwałt uznawane będzie doprowadzenie do obcowania płciowego bez wcześniejszego wyrażenia świadomej i dobrowolnej zgody. Wnioskodawczynią projektu jest posłanka Nowej Lewicy Anita Kucharska-Dziedzic.

– Mam nadzieję, że będziemy go procedować, bo analogiczny projekt złożony przez nas przeleżał w sejmowej zamrażarce pani marszałkini Elżbiety Witek ponad 3 lata. Mam nadzieję, że przekonamy naszą grupą, że ja przekonam jako wnioskodawczyni, posłów polskiego Sejmu, żeby rzeczywiście nad tym projektem pracować i żeby wprowadzić zmianę definicji zgwałcenia do polskiego prawa – stwierdziła w rozmowie z naTemat.pl Kucharska-Dziedzic.

Czytaj także: https://natemat.pl/545579,zmiana-definicji-gwaltu-kucharska-dziedzic