Jeździłem nową Skodą Kodiaq. W Polsce docenimy szczególnie jedną rzecz w ofercie
Niedawno mój redakcyjny kolega postawił kluczowe pytanie: Czy Skoda Kodiaq to rodzinne auto idealne dla Polaków? Chodzi jeszcze o pierwszą generację, która przecież ma już swoje lata. Ten SUV zadebiutował na rynku w 2016 r., więc aż trudno uwierzyć, że dopiero teraz pojawiła się jego druga odsłona.
Trudno dyskutować z tym, że to jedno z najciekawszych aut, jeśli chodzi o dużego, praktycznego SUV-a, gdzie wartość idzie w parze z ceną. Zresztą bronią go liczby: na całym świecie sprzedało się 865 tys. egzemplarzy Kodiaqa. I to tyle, jeśli chodzi o "starą" Skodę.
To jaki jest ten nowy Kodiaq? Jedyna rzecz, która wzbudziła kontrowersje, to zewnętrzny design. Na pewno świetnie wygląda szerszy, podświetlany grill i reflektory LED Matrix w odświeżonym kształcie. Auto wydłużono o ponad sześć centymetrów, ale nie zmienił się rozstaw osi. Mamy kwadratowe nadkola i bardzo masywny tył, co przy pierwszym wrażeniu trochę przytłacza.
Ta stylistyka jednym się spodobała, inni trochę kręcili nosem. Uważam, że zmiana mimo wszystko wyszła na plus, ale charakter tego samochodu docenią głównie prawdziwi fani SUV-ów.
Nowa Skoda jest trochę większa, co przełożyło się na bardziej przestronne wnętrze. Miejsca jest naprawdę mnóstwo, a to pewnie będzie kluczowe dla wielu stałych i nowych klientów.
W 5-osobowej wersji pojemność bagażnika wynosi 910 l (aż 2105 l po złożeniu siedzeń). W 7-osobowej opcji będzie to odpowiednio 340 l i 2035 l. Jeszcze inaczej wygląda to w przypadku hybrydy plug-in: 745 l i 1945 l.
W środku poczułem się bardzo podobnie, jak niedawno w Superbie, bo parę nowych rozwiązań wykorzystano też w Kodiaqu. Jedno z nich to przeniesienie dźwigni skrzyni biegów na kolumnę kierownicy. Dzięki temu w tunelu środkowym znalazła się przestrzeń na więcej praktycznych schowków.
W kwestii obsługi moim zdaniem wygrywają... trzy pokrętła. Można je obracać i naciskać, każde ma też mały wyświetlacz. Za ich pomocą sterujemy m.in. klimatyzacją, a środkowe pokrętło personalizujemy po swojemu czterema wybranymi opcjami. Rozpisywałem się o tym przy okazji Superba Combi, więc odsyłam jeszcze raz do tego testu. Skoda genialnie połączyła tu klasykę z nowoczesnością.
W topowej wersji Kodiaqa mamy 13-calowy ekran, który obsługuje się dotykowo. Wrażenia z zabawy multimediami wypadły przyzwoicie – opcje rozmieszczono intuicyjnie, a kafelki wyglądają nowocześnie. Dodajmy tylko, że w tańszych wersjach pojawi się nieco mniejszy, 10-calowy ekran.
Wnętrze to chyba jeden z najmocniejszych atutów nowej Skody. Mowa nie tylko o wrażeniu wizualnym, ale też rozmieszczeniu schowków czy użytych materiałach. Do tego mamy kilka możliwych wariantów kolorystycznych, np. "suite cognac" lub "lounge". Dopasowanie auta pod własne wymagania nie powinno być problemem.
Na pierwszą jazdę wybrałem najmocniejszego z oferty diesla. To 2.0 TDI o mocy 193 KM i 400 Nm momentu obrotowego. To wersja z napędem 4x4. Przejechałem nim ponad 100 km, w tym po autostradach i zużycie wyszło na poziomie 6 litrów. To była normalna jazda, bez nastawienia na oszczędzanie paliwa, ale w międzyczasie bawiłem się trybami jazdy.
Gdybym jechał cały czas w "comfort", wynik pewnie byłby lepszy. Kusiła mnie jednak opcja "sport", która w Kodiaqu może wydawać się bez sensu, ale realnie trochę pobudza nam diesla pod maską. Na co dzień pewnie wybierałbym jazdę w trybie "eco", żeby spalanie było minimalne. Jeśli komuś nie zależy tak bardzo na mocy, może wybrać wersję 2.0 TDI 150 KM z napędem na przednią oś.
Dla porównania wskoczyłem jeszcze za kierownicę hybrydy, w której mamy silnik 1.5 TSI o mocy 204 KM i 350 Nm momentu obrotowego. Mogłem przejechać nią tylko około 30 km, ale udało się sprawdzić zużycie energii, które wahało się w przedziale 16,5-18 kWh/100 km.
Zaskakująco dobry wynik, który potwierdza dane z broszurki, że na jednym ładowaniu udałoby się przejechać 100 km, a może nawet więcej. Pojemność baterii w hybrydowej Skodzie wynosi 25,7 kWh.
W czasie jazdy po hiszpańskich drogach zwróciłem uwagę na trzy rzeczy: obsługa auta z perspektywy kierowcy jest banalnie prosta – dotyczy to przede wszystkim multimediów i wszystkiego, co za kółkiem trzeba mieć pod kontrolą. Druga sprawa to wyciszenie kabiny, bo nawet przy 120 km/h w środku było po prostu cicho. A trzecia kwestia dotyczy zestrojenia auta, jeśli chodzi o zawieszenie.
Przeskakując między trybami jazdy, nie wyczułem dużej różnicy, więc uznałem, że kluczowe było nastawienie na komfort. W sportowym ustawieniu nieco wyostrza się układ kierowniczy, ale ogólnie Kodiaq nie prowokuje do szaleństw. To auto dbające o wygodę pasażerów.
Cennik nowego Kodiaqa na razie może trochę zaboleć, bo póki co dostępna jest tylko jedna opcja "selection" dla każdego z trzech możliwych napędów. Najtaniej w podstawie wyjdzie wersja hybrydowa – od 174 850 zł. Dalej są dwa wspomniane już diesle. Wersja 150 KM kosztuje od 190 850 zł. Z kolei 193 KM to wydatek rzędu 209 500 zł. Granicę 200 tys. zł będzie tu łatwo złamać dodatkowym wyposażeniem.
Nowy Kodiaq przekonał mnie głównie dopracowanym wnętrzem i wydajnością napędów, które chciałbym jeszcze sprawdzić w długiej trasie. Druga generacja tej Skody ma chyba wszystko, czym mogłaby skusić polskiego kierowcę (napęd z dieslem pewnie najbardziej).
A jeśli ktoś kompletnie zielony w motoryzacji nagle zacznie szukać "dużego SUV-a", Kodiaq będzie bardzo przyciągający uwagę. I spełni większość oczekiwań konkretnej grupy klientów.
Więcej relacji zza kierownicy innych ciekawych aut znajdziesz na moich profilach Szerokim Łukiem na Facebooku oraz Instagramie.