Drożyzna uderza w studentów jak nigdy. "Wzięłyśmy pokój na Bródnie z koleżanką za prawie 2 tys. zł"
650 zł. Za tyle dało się wynająć duży pokój na Powiślu w 2011 r. Nawet jak zaokrąglimy to do tysiąca, nie zbliżymy się do współczesnej granicy drożyzny. – To była stawka trochę po znajomości, ale ogólnie takie były ceny. Studiowałem w latach 2011-2014 – mówi mi Mateusz, kiedy pytałem o jego studenckie czasy w stolicy.
Dzisiaj studia w Warszawie to wydatek, który dla przeciętnego 18 czy 20-latka jest abstrakcyjny. Nawet jeśli ktoś ma możliwość dorywczo pracować. – W 2022 r. zaczęłam studiować dziennie, przeprowadziłam się do Warszawy – wspomina Dominika. Mieszkałam z przyjacielem, wynajmowaliśmy dwupokojowe mieszkanie. To była melina na Muranowie – żartuje.
"Melina" za 1500 zł
Za pokój w "melinie" Dominika płaciła 1500 zł miesięcznie z rachunkami. Później przeprowadziła się i było już 1700 zł. A potem... zmieniła studia na zaoczne. – W końcu mogłam normalnie pracować i zacząć inaczej żyć. Jedna sprawa, że nie podobał mi się kierunek. Ale wiadomo, że chodzi też o finanse – mówi dla naTemat. Dominika dalej studiuje, ale mogła pozwolić sobie już na kawalerkę za 2800 zł. Chociaż dalej pomagają jej rodzice.
Koszty związane z wynajmem drenują kieszeń nie tylko w Warszawie, ale w każdym większym mieście w Polsce. I pomoc rodziców jest tu kluczowa. Ceny rosną regularnie od lat, a teraz to pierwszy problem, o którym mówią mi nowi studenci. Własne mieszkanie? Nie żartujmy, większość na tym etapie życia może o tym pomarzyć.
Weronika przyjechała do stolicy z Zamościa, studiuje dziennie gospodarkę przestrzenną. Od początku ceny wynajmu ją przerażały. – Wzięłyśmy pokój na Bródnie z koleżanką, za prawie 2 tys. zł. Wiem, że dla moich rodziców to duże obciążenie – przyznaje.
A przecież są też inne koszty i nie chodzi tu o jakieś szaleństwa w wolnym czasie. – Wydatki na jedzenie to już nie jest kwestia miejsca, spodziewałam się, że w Warszawie może być drożej – dodaje. Weronika na szybko policzyła mi, że na życie wystarczy jej 1000 zł miesięcznie. – Chodzę raz w tygodniu do supermarketu, najwięcej jednorazowo wydałam tam 100 zł. Głównie to paragony na 50-60 zł – precyzuje.
Studenckie zakupy to często było kalkulowanie. – Czasami musiałam wybierać między tym, co muszę, a co chcę kupić. Chciałam sobie kupić oliwę z oliwek, ale trzeba było wziąć inne podstawowe rzeczy na obiad. Albo środki higieny, to jest bardzo drogie. Zakupy często kończyły się wyborem coś za coś – dorzuca w tym temacie Dominika.
Nieśmiertelne są też kultowe "słoiki". Kiedy do Weroniki przyjeżdżają rodzice, zwykle dostaje zaopatrzenie lodówki. – Nie żyję na zupkach chińskich, sama sobie gotuję. Teraz pracuję też na pół etatu, więc mogę dorobić sobie na własne potrzeby – podkreśla. Drożyznę za wynajem tłumaczy w prosty sposób – Za dwa lata my też powiemy, że płaciliśmy mało. Te ceny będą rosły – stwierdza.
Mieć pieniądze na wynajem to jedno, ale znaleźć coś, co nie będzie "meliną" albo klitką wyrwaną z PRL-u to też wyzwanie. Karolina z Tomaszowa Lubelskiego wybrała studiowanie prawa na Uniwersytecie Warszawskim. – Szukałam pokoju i wybrałam już ostatnią deskę ratunku. Zaskoczyło mnie, jak trudno jest trafić na coś sensownego – opowiada naTemat.
W końcu znalazła pokój za dokładnie 1675 zł z rachunkami na Starym Mokotowie. – Nie było nic poniżej tej ceny. Mieszkanie nie jest super nowe, ale myślę, że jak na pierwszy studencki pokój, to nie ma tragedii. Mamy nowy sprzęt, łóżko, tylko łazienka jest w słabszym stanie – ocenia.
I dodaje: – Rodzice bardzo mocno mi pomagają. Opłacają mieszkanie, dorzucają do wydatków na jedzenie. Sama też chodzę jednak do pracy.
Kiedy pytam ogólnie o "studenckie życie" w stolicy, Karolina nie ukrywa, że wydatki związane z jedzeniem są obciążające. – Mojego budżetu nie burzą dodatkowe rzeczy, choćby wyjścia do kina czy teatru – zaznacza. Jednocześnie zapewnia, że gdyby miała znowu decydować o wyborze miasta i studiów, nic by nie zmieniła. – Liczyłam się z tym, że nie będzie tanio, a zawsze marzyłam, żeby tu mieszkać – nie ukrywa.
"Jeszcze się nie zniechęciłam, chociaż..."
Te ceny za pokoje to żadne naciągane liczby, wystarczy spojrzeć na serwisy ogłoszeniowe. Czy da się taniej? Tak, ale "tanio", to znaczy teraz za ok. 1500 zł. Znalazłem pokój na Bemowie, który jednak już na pierwszym zdjęciu wyglądał na coś zaniedbanego, dodatkowo w wersji "mikro". Lokalizacja fajna, ale ktoś przerobił na wynajem 5-pokojowe mieszkanie i widać, że raczej zrobił to na zasadzie: byle było, ktoś się skusi.
Takich ofert w podobnych cenach znalazłem jeszcze kilka. Ale szukałem pod koniec października, kiedy studenci już mają gdzie mieszkać. Prawdziwy "boom" na pokoje był we wrześniu. – Przyjeżdżałem dwa razy do Warszawy przed przeprowadzką. Za drugim wynająłem pokój za 1700 zł, ale to nie jest szczyt marzeń. Bardzo trudno było trafić na coś, co przyzwoicie wyglądało, a jednocześnie nie było absurdalnie drogie – wskazuje mi Kuba, też studencki "świeżak".
Osoby, z którymi rozmawiałem, mówią o czymś jeszcze: nieprzewidzianych wydatkach. Nieważne, czy kogoś wspomagają rodzice, czy utrzymuje się sam. Jeśli ktoś ma wyliczony budżet na każdy miesiąc, może się okazać, że nagła konieczność znalezienia np. dodatkowego tysiąca złotych będzie nie do przeskoczenia.
– W tym miesiącu miałam taką sytuację, ale moi rodzice byli świadomi, że takie nieplanowane wydatki będą czasem nieuniknione i nie przeszkadza im to. Jeszcze się nie zniechęciłam, chociaż obawiam się, że może się to niedługo wydarzyć – mówi nam Alicja, która zaczęła studiować biotechnologię na politechnice.
Znalazła mieszkanie na Bródnie, za prawie 2 tys. zł, ale w Warszawie w sumie nie zdążyła jeszcze "pożyć". – Na uczelni mam dużo zajęć, jest już trochę nauki i nie miałam nawet wolnego weekendu. Dlatego też na razie nigdzie nie pracuję. Rodzice płacą za wszystko – tłumaczy.
Alicja ma świadomość, jak dużo potrzeba jej na utrzymanie w Warszawie, nawet jeśli nie wykłada na to pieniędzy, które sama zarobiła. – Odczuwam to, nawet płacąc w piekarni, a jedzenie na mieście to już w ogóle duży koszt.
Żeby było jasne – Warszawa jest tu punktem odniesienia, ale można podpiąć pod nią Gdańsk, Kraków czy Wrocław. Generalnie, jeśli ktoś chce dziś zacząć coś "od zera" w dużym mieście, jest skazany na brutalne zderzenie z rzeczywistością. No, chyba że dostanie mieszkanie po babci. To dziś jak wygrana na loterii.
W 2024 r. Warszawa niezmiennie jest liderem, jeśli chodzi o ceny za wynajem. Średnia stawka za kawalerkę wynosiła we wrześniu w stolicy ponad 2900 zł. W Gdańsku i Krakowie – ok. 2500 zł. Nie będziemy się tu wdawać w szczegóły, dlaczego tak jest, ale nasz rynek stanął na głowie m.in. w momencie wybuchu wojny w Ukrainie. Mieszkania i pokoje znikały, a ceny rosły.
"Studia to dziś luksus"
Dzisiaj mamy coś w rodzaju... stabilizacji drożyzny. Młodzi ludzie, którzy przeprowadzają się do Warszawy i chcą studiować dziennie, de facto są skazani na łaskę rodziców. To też nie dla wszystkich jest idealna opcja.
– Ja jestem wdzięczna rodzicom, bo wiem, że nie wszyscy mogą liczyć na taką pomoc. Gdybym była w dołku finansowym, to by mi pomogli. To jest duży komfort – mówi Dominika, kiedy pytam o czas, kiedy utrzymywali ją rodzice.
I zgadza się, że gdyby zliczyć wszystkie wydatki, za 3 tys. zł da się "spiąć" w Warszawie cały miesiąc. – W takiej podstawowej wersji. Przecież trudno nigdzie nie wyjść ze znajomymi, tym bardziej w Warszawie, gdzie jest mnóstwo możliwości. Trzeba się jeszcze w coś ubrać, albo kupić do mieszkania. Poza tym ile da się żyć z podejściem, że wydaje się tylko na jedzenie? – zastanawia się.
O dzisiejsze realia zapytałem jeszcze 30-letniego Patryka, który studia w Warszawie skończył w 2016 roku. Też pomagali mu rodzice, ale po latach ma jeden wniosek. – Słabo jest w momencie, gdy studiowanie zamienia się w walkę o przetrwanie. To jest najlepszy czas w życiu, ja mieszkałem w pokoju, gdzie jak rozłożyłem łóżko, to nie mogłem nigdzie stanąć. Kosztowało to jednak 700 zł, a nie 2 tys. zł. Też były koszty, ale mniej przytłaczające – wspomina.
– Nie trzeba długo kalkulować, wtedy mieliśmy łatwiej. Gdybym dzisiaj zaczynał studia, o Warszawie mógłbym pomarzyć, bo rodzice opłaciliby mi może 3/4 ceny pokoju. A reszta? Nie dorobiłbym tyle, żeby jakoś tu przeżyć. Studiowanie w obcym mieście to dziś naprawdę luksus. I nie każdy ma równe szanse – ocenia Patryk.
Czytaj także: https://natemat.pl/556655,studenci-z-pokolenia-z-o-wykladowcach-moj-potrzebowal-terapii-szokowej