Ta Mazda ma w sobie coś uzależniającego. Ale żeby ją docenić, trzeba być trochę... "dziadersem"

Łukasz Grzegorczyk
10 listopada 2024, 14:35 • 1 minuta czytania
Niektóre samochody wywołują uśmiech tylko na twarzy kierowcy. Jeszcze inne przyciągają wzrok wszystkich wokół. Z Mazdą MX-5 sprawa jest prosta: gdzie się pojawi, zwykle skupia na sobie uwagę. I może to nie jest najbardziej efektowne auto, jakim jeździłem, ale za każdym razem przywołuje najlepsze motoryzacyjne skojarzenia. Powiem wam, o co chodzi z tym kultem MX-5.
Mazda MX-5 to kultowy roadster, który ma w sobie coś... uzależniającego Fot. naTemat

To była moja trzecia przygoda z Mazdą MX-5. Pierwszy raz przejechałem się jako pasażer, później w naTemat testowałem edycję specjalną "100th Anniversary", którą wypuszczono z okazji rocznicy marki.


Wtedy to była miłość od pierwszego wejrzenia. I nawiązując do tytułu... tak, jestem trochę "dziadersem". Nie będę ukrywał, że do MX-5 mam szczególny sentyment. Istnieje grupa ludzi, dla których ten roadster jest jak świętość, hołd dla motoryzacji. Są też tacy, którzy będą narzekać na każdy drobiazg. I wiecie co? Rozumiem jednych i drugich.

Fenomen Mazdy MX-5. To nie jest zwykły roadster...

Dla mnie MX-5 to auto do celebrowania życia. Nie rozumie tego na przykład mój redakcyjny kolega, który po teście miał dość i wytykał, co mu się w MX-5 nie podobało. Mówił, że manualna skrzynia biegów działa specyficznie. I że w środku nie znalazł żadnego większego schowka. I oczywiście... miał rację.

Tyle że patrząc na tę Mazdę i w ogóle próbując opisać wrażenia, trzeba spojrzeć bardziej... romantycznym okiem. Mnie bardzo łapie sentyment za każdym razem, kiedy widzę tego roadstera na ulicy, bo takich samochodów jest już jak na lekarstwo. Niektórzy mówią wprost: wymierający gatunek.

Gdybym miał powtórzyć za starszym panem, który zaczepił mnie w MX-5 w centrum Warszawy, napisałbym po prostu, że to "urocze autko". I pewnie wiele osób myśli podobnie, bo nie spotkałem nikogo, kto by psioczył akurat na design. Mazda nie przytłacza gabarytami, wypada raczej skromnie. Ale w detalach to ponadczasowy projekt.

Cała linia nadwozia, szczególnie z otwartym dachem wygląda efektownie. W połączeniu z wyrazistymi detalami, jak lampy czy lekko zwariowany przód auta, daje nam... zadziorne "kabrio". Ale też bez przesady. Gdybym zaparkował MX-5 obok wielkiego SUV-a, wyglądałaby jak samochodzik, który ktoś przed chwilą rozpakował z pudełka. Kolor? W przypadku naszej testówki to "Areo Grey".

O ile z zewnątrz może wyglądać to uroczo, o tyle w środku naprawdę trzeba przygotować się na coś niestandardowego. Mam 1,85 m wzrostu i uważam, że to jest ostatnia granica bólu, żeby tym roadsterem jeździć w miarę wygodnie. Wyższe osoby będą się tylko męczyć. To chyba mój jedyny zgrzyt związany z tym samochodem.

Za kierownicą MX-5 poczujecie się trochę jak w bolidzie. Od razu rzuca się w oczy pełen old-school – prawdziwe zegary, pokrętła, fizyczne przyciski, manualna skrzynia biegów... no wspomnień czar. Mazda przecież mogłaby zmienić to w coś bardziej cyfrowego, ale to kompletnie nie miałoby sensu. Klasyka broni się sama.

Auto po liftingu wciąż jest banalnie proste w obsłudze. Nawet hamulec ręczny da się po prostu zaciągnąć. A w centralnej części mamy niewielki, ale wystarczający ekran. Wyświetlacz 8,8 cala jest bardzo przywoitej jakości i obsługuje Android Auto oraz Apple CarPlay bezprzewodowo.

Do ekranu mam jedną uwagę. Gdyby udało się go zamontować nieco bardziej w stronę kierowcy, zabawa nim byłaby jeszcze łatwiejsza. Ale to w sumie drobnostka, bo i tak w MX-5 jest na tyle ciasno, że nie trzeba się specjalnie wychylać, żeby coś odczytać.

No i muszę tu zgodzić się z moim kolegą – miejsca jest jak na lekarstwo i jeśli ktoś kupuje taką Mazdę, musi to zaakceptować. W bagażniku mamy 130 litrów, czyli wejdzie walizka kabinowa i jakieś drobniejsze reczy wokół niej.

Do tego schowek w podłokietniku, jeszcze jeden zamykany między fotelami... i to tyle. Realnie dwie osoby dadzą radę spakować sie na weekendowy wypad, jednak trzeba liczyć się z ograniczeniami.

Test Mazdy MX-5 to też... pożegnanie

Mazda, którą testowałem, jest już niedostępna w ofercie. Chodzi o rewelacyjny silnik 2.0 Skyactiv-G o mocy 184 KM. Zostaje benzynowa jednostka 1.5 Skyactiv-G i mogę się tylko domyślać, że brakujące pół litra zrobi przygnębiającą różnicę. Cieszyłem się jak dziecko tym egzemplarzem z 2.0 pod maską, bo wkrótce zacznie się polowanie na modele trzymane pod kocami w garażach miłośników MX-5.

I teraz kluczowe, bo będzie o emocjach. Uwierzcie, że nie trzeba 500 KM i jakiegoś zwariowanego designu, żeby przyciągnąć uwagę. Albo żeby po prostu uśmiechać się do siebie w czasie jazdy. MX-5 waży nieco ponad tonę. Niektórzy mówią, że 184 KM to dla niej nawet za dużo, ale dla mnie ten zestaw, jeszcze z manualną skrzynią biegów, jest skrojony pod zabawę. Przecież również do tego powstało to auto!

Odpalenie silnika to za każdym razem taki przekorny pomruk. Możecie się śmiać, ale ten roadster wywołuje u mnie uczucia, które znam wyłącznie ze starszej motoryzacji. Starsi zrozumieją, jak to jest, kiedy kierowca czuje, że auto po prostu "żyje". Zmienia swój temperament w zależności od tego, co zrobi kierowca. A MX-5 daje cały wachlarz możliwości.

Parę konkretów. Do niskiej pozycji za kierownicą trzeba się przyzwyczaić, ale wrażenie jest ciekawe w momencie, gdy zagapicie się dłużej na wystające z maski przetłoczenia. Zawieszenie stwarza raczej surowy klimat dla podróżnych, jednak niczego innego nie można się tu spodziewać. Z kolei spalanie wypada przewidywalnie. W mieście i przy 120 km/h na ekspresówce mieściłem się w granicach 7,5-8 litrów. Jeśli będziecie jeździć spokojnie, zejdziecie nawet poniżej 6 litrów, na przykład kręcąc się gdzieś pod miastem.

Jazda MX-5 może być też sprawdzaniem możliwości swoich i auta. Sprint do setki zajmuje 6,5 sekundy, ale tak naprawdę nie o to w tym chodzi. Bardziej cieszą krótkie, dynamiczne starty i balansowanie na granicy przyczepności w zakrętach. Mazda pozwala na wiele, łatwo też przesadzić, jednak po raz kolejny nie mogłem się pozbyć uczucia, że jest doskonale wyważona i zwinna.

MX-5 jest skonfigurowana również pod torowe szaleństwo. Nowy tryb jazdy układu Dynamic Stability Control (DSC)-Track daje kierowcy większą swobodę stosując kontrolę nadsterowności tylko w przypadku niebezpiecznego poślizgu, którego nie można już skorygować.

To już skrajne pomysły na wykorzystanie tej Mazdy, bo moim zdaniem sekret w zachwytach nad nią leży gdzie indziej. Nie chodzi wcale o piłowanie jej na czas okrążeń, czysty sportowy żywioł. Nie wiem, czy mnie zrozumiecie, ale ja z MX-5 uwielbiam się droczyć. Mogę, ale nie muszę jeździć dynamicznie. Mogę testować przyspieszenie, albo patrzeć, jak wskazówka ledwo się unosi i łapać chwile z widoków wokół. Po mieście, w trasie... gdziekolwiek. To moja mała definicja życia z kultowym roadsterem i scenariusz na każdą wolną chwilę z tym samochodem, gdy już złapiecie związane z nim flow.

To podsumujmy. Mazda MX-5 z wyposażeniem w wersji Homura, którą testowałem, nie widnieje już w konfiguratorze, ale wyceniano ją na niecałe 180 tys. zł. Aktualnie nową MX-5 można kupić z silnikiem 1.5 Skyactiv-G o mocy 132 KM i 6-biegową manualną skrzynią. Ceny startują od 140 900 zł.

Nie ma sensu dyskutować, czy to dużo, bo nic innego za te pieniądze nie znajdziecie. BMW Z4 jest większe i droższe. Półka małych roadsterów na rynku świeci pustkami, więc doceniajmy MX-5. Nawet jeśli ma być okrojona z mocy, to nadal auto, które dostarcza czegoś wyjatkowego. Doceniajmy.

Więcej relacji zza kierownicy innych ciekawych aut znajdziesz na moich profilach Szerokim Łukiem na Facebooku, Instagramie oraz TikToku.