Tomasz Lis: Kogo nie zapraszać, kogo wypraszać?

Tomasz Lis
22 grudnia 2024, 19:47 • 1 minuta czytania
Timing tego tekstu może sugerować, że piszę o tym, kogo zapraszać, a kogo nie zapraszać w święta, ewentualnie kogo, kiedy i dlaczego wypraszać. Nic bardziej błędnego. Tekst z okresem świątecznym ma tylko tyle wspólnego, że w tych dniach politycy nawiedzają nas za pośrednictwem telewizorów rzadziej niż zwykle. I Bogu dzięki.
W jednym z programów Jacek Ozdoba, z PiS lub jednej z jego odnóg, powiedział, że "Katarzyna Kolenda jest na telefon Tuska" Fot. Adam Burakowski/East News

Po latach niemal narkotycznego uzależnienia od lat programów z politykami nie włączam, poza absolutnymi wyjątkami, właściwie w ogóle. Nie chce mi się. Wiem, kto o co zapyta, nawet modulację głosu pytającego i jego zatroskane miny jestem w stanie przewidzieć. Tym bardziej, z tym większą łatwością, odgaduję odpowiedzi.


Nie ma więc dla mnie w tych programach nic ciekawego, intrygującego, zaskakującego i inspirującego. Nuda i banał. Dokładnie tak samo jest z wywiadami z politykami w radiu. Może nawet bardziej, bo nadawane są zwykle rano, a nie widzę żadnego racjonalnego powodu, by dla państwa recytujących partyjne przekazy dnia tracić choć 5 minut snu.

Z internetu dowiedziałem się więc o tym, że w jednym z programów niejaki Ozdoba, z PiS lub jednej z jego odnóg, powiedział, że "Katarzyna Kolenda jest na telefon Tuska", o czym informowała głęboko oburzona pani redaktor W., która sama Ozdobę notorycznie zaprasza, podobnie jak Cieszyńskiego, a jeszcze całkiem niedawno Czarneckiego.

Twierdzenie Ozdoby było oczywiście nie tylko obraźliwe, ale i idiotyczne. Trzeba być kompletnym durniem, by tak sobie wyobrażać relacje między politykami a dziennikarzami, chyba że to wyłącznie projekcja tego, jak wyglądają one na naszej tzw. prawicy.

Katarzynę Kolendę znam dokładnie 32 lata, a Donalda Tuska nawet dłużej, i mogę zapewnić Ozdobę, że Tusk nigdy nie dzwoni. Ona do niego też nie. Jak chce zrobić z Tuskiem wywiad, to dzwoni zapewne do ministra Grabca, ustala termin i tyle. Sam tak to załatwiałem i Kolenda na pewno robi tak samo.

Co do Tuska, to z pewnością żaden dziennikarz nie jest na jego telefonie. Więcej, Tusk do żadnego dziennikarza nie dzwoni. Co stwierdzam z pewną przykrością, bo nie dzwonił do mnie nawet wtedy, gdy relacje mieliśmy w miarę bliskie i dzwonić mógłby, a czasem nawet powinien.

Nie wiem, co Kasia Kolenda postanowiła zrobić z insynuacjami Ozdoby. Ponieważ jest osobą wykształconą i dobrze wychowaną, to zakładam, że albo wzruszyła ramionami, albo wyszeptała "idiota" i machnęła ręką. I słusznie, nie ma bowiem żadnego powodu, by nobilitować cymbała i jego brednie. Chyba że Kasia postanowiła akurat zubożyć lekko Ozdobę i uzupełnić stan konta WOŚP czy Fundacji TVN, której prezesuje.

I na tym można skończyć, gdyby nie to, że w całej tej sprawie nie wygłup Ozdoby mnie zdziwił i skłonił do refleksji, lecz owo ostentacyjne oburzenie.

Nasze media specjalizują się w zapewnianiu sławy, rozpoznawalności i rozgłosu różnym indywiduom, które na to nie zasługują ani kompetencjami, ani kulturą osobistą, ani klasą. Czy na pewno ktokolwiek zaprasza do studia Ozdobę, Kowalskiego, Kaletę, Kanthaka czy Wójcika, licząc na podniesienie merytorycznego poziomu dyskusji? Nie żartujmy.

Zaprasza się ich, by się awanturowali, zrobili dym, doprowadzili do kłótni, zdenerwowali widzów czy słuchaczy i zaaranżowali ogólny jazgot. Jak któryś powie coś nawet na siebie wyjątkowo głupiego, to ten idiotyzm jest potem cytowany w innych, równie bezmyślnych mediach.

W całej tej zabawie nie idzie więc o poziom i kulturę dyskusji, ale o cytowalność, oglądalność, słuchalność i klikalność, a więc o kasę, o nic więcej. Jak ktoś Wam mówi, że jest inaczej, to po prostu kłamie i robi Was w konia. Jest to układ wzajemnie pasożytniczy. Wszystko jest tu grane na zimno.

Państwo redaktorstwo z wyrachowania zapraszają durniów, kłamców i awanturników, by mieć show. Do tego, by zaoszczędzić sobie roboty, bo w tej formule wszystko jest proste. Rzucamy na środek pokoju kość i patrzymy na to, co będzie dalej, doskonale wiedząc, co będzie.

Redaktor W., zresztą też od ponad 30 lat moja dobra koleżanka, musiała po wyrażeniu przez siebie oburzenia zmierzyć się z zarzutem, że dziennikarze sami z premedytacją zamieniają programy i debatę publiczną w cyrk, a potem z hipokryzją narzekają na nieuchronne tego skutki. Redaktor W. odpowiedziała, że debata publiczna i pluralizm wymagają, by zaprosić przedstawicieli wszystkich stron.

Niby tak, ale wcale nie wymagają, by zapraszać głupców, złodziei i kłamców. Ostatnio, gdy prokuratura postawiła zarzuty mistrzowi kilometrówek Czarneckiemu, redaktor W. stwierdziła, że dawno miała o nim wyrobione, czytaj złe, zdanie. Co oczywiście nie przeszkadzało jej latami zapraszać go do programu, bo swe zdanie dyskretnie zachowywała dla siebie, by Rysiek spokojnie mógł robić ze słuchaczy idiotów.

W mediach hipokryzja jest ceniona niezwykle, stąd każdy akt własnej premedytacji, perfidii i cwaniactwa jest ubierany w szaty cnoty, my tu dbamy o standardy i demokrację, nawet jeśli jedno i drugie niszczymy.

Ktoś teraz powie, że wiem, o czym piszę, bo sam w tej zabawie długo brałem udział. Do czasu, odpowiem. Do czasu można było udawać, że niektórzy politycy to zwykli głupcy, a nikogo, nawet głupców z debaty, wykluczać nie można. Mniej więcej od roku 2014-2015 wiadomo już było jednak dokładnie, co to za ludzie, o co im chodzi i co z Polską chcą zrobić. Od tego czasu nikt z nich do żadnego mojego programu wstępu nie miał. Ze złem trzeba bowiem walczyć, a nie dawać mu forum i mikrofon.

Zapyta ktoś: "A po co oni stałe złodziei, oszustów, głupców i kłamców zapraszają?". Otóż robią tak, bo jak jeden czy drugi program wskutek domniemanego bojkotu przez takich PiS-owców spadnie z anteny, to i sława przygaśnie, pani w mięsnym nie będzie z szerokim uśmiechem podpowiadać, że panie redaktorze tę cielęcinkę polecam, właśnie przywieźli. A jak program w ogóle spadnie z anteny, to i portfel schudnie i na koncie kasa stopnieje.

O kasę i własny dostatek tu idzie, a nie o Polskę, demokrację i takie tam. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Dziennikarze muszą iść na kompromisy z rzeczywistością i przyzwoitością, bo na niczym innym się nie znają, innej pracy wykonywać po prostu nie umieją.

Wiem, co mówię, sam zrobię Wam gazetę, poprowadzę program, zrobię wywiad, napiszę reportaż czy felieton, książkę też napiszę, ale o "normalnej" robocie nie mam pojęcia. Mogłem być lekarzem, ale oblałem na medycynę, co kiedyś uznawałem za znak od Boga, a teraz jednak za niefart. To wszystko jest autoironia po prostu. Każdy orze, jak może, po co ściemniać i nawijać ludziom makaron na uszy.

Paradoksalnie, im dziennikarz lepszy, tym mniej się do zwykłej roboty nadaje, bo dziennikarstwo wymaga jednak doświadczenia, stażu, określonych umiejętności, profesjonalizmu i biegłości. Do tego to zajęcie jest zazdrosne. Mowy nie ma, by czymkolwiek innym się zajmować.

To, co powyżej, ma jednak określone konsekwencje. Notoryczne zapraszanie głupców, oszustów i kłamców sprawia, że uczciwość zrównujemy z nieuczciwością, moralność z nikczemnością, szlachetność z podłością, fakty z wymysłami, a prawdę z kłamstwem. Z premedytacją niszczymy zarówno demokrację, jak i debatę publiczną, czego skutki widzimy potem w wyborach.

I to już nie są żadne anomalie i chwilowe odchylenia od normy, ale nieuchronne skutki deprawacji i dewastacji. Wszystko na własne życzenie. Na zakończenie odpowiedzi domaga się jednak pytanie tytułowe. Wzywam jednak do pewnego heroizmu. Do tego, by nawet wbrew oczywistym własnym interesom, nie zapraszać do programów żadnych imbecyli, Ozdób i innych ozdób.

Wiem, jaki los spotyka zwykle apele o heroizm i działanie wbrew własnym interesom, więc i tutaj złudzeń żadnych nie mam. I ok, róbcie tak dalej, tylko potem darujcie sobie przynajmniej ten tani festiwal wzmożeń oraz marny teatrzyk oburzeń i zdziwień. Lepiej uderzyć się w piersi i powtórzyć "moja wina". W Boże Narodzenie odrobina uczciwości i szczerości, choćby tylko wobec siebie, nie zaszkodzi.